Ze specjalną dedykacją dla mojej kochanej Klaudii i jej mamy <3 To dzięki nim się spięłam i napisałam nowy rozdział.
Dziękuję, że jesteście :*
- Czy zmarły jest Pana rodziną?
- Nie. Tylko u nas pracował.
- Czy zachowywał się podejrzanie? Bał się czegoś?
Cisza.
- Proszę odpowiedzieć.
- Nie zauważyłem. Był rodzajem pustelnika.
- Więc dlaczego zaczął u Pana pracę?
- Bo mu ją zaproponowałem.
- Słyszę wahanie w Pana głosie.
- Nie ma żadnego wahania. Mówię to co wiem.
- Nie słyszał Pan żadnych krzyków, jęków, jakichkolwiek podejrzanych odgłosów.
- Nie.
- Podejrzewa Pan kogoś?
- Nie.
- Znowu słyszę wahanie w Pana głosie.
- Chyba już mówiłem, że nie ma żadnego wahania.
- Narazie byłoby tyle. Dziękuję.
Mężczyzna skinął głową i odszedł w stronę swojej żony.
Policjant odwrócił się do nich plecami i spojrzał na zwłoki przykryte czarną folią.
W zamyśleniu podrapał się po głowie.
Coś tu było nie tak. I nie chodzi tylko o zamordowanego człowieka, którego znaleźli w połowie zakopanego w ziemi.
Nie.
W powietrzu coś wisiało. Coś bardzo niebezpiecznego.
2 godziny wcześniej
Sierżant Scott siedział w swoim biurze, pijąc zimną już kawę.
Znudzony przeglądał akta, dawno już rozwiązanych spraw.
Ziewnął.
Od paru miesięcy, policja nie miała nic do roboty.
Żadnych morderstw, kradzieży, bójek, a nawet drobnych przewinień. Nie działo się nic, do czego policja byłaby potrzebna.
- Scott? - drzwi się otworzyły, a w nich stanął dobrze zbudowany mężczyzna.
Był to Steve. Wspólnik Scotta.
- Dzwonili ze wsi "Angelovillago". Mają problem.
Mężczyzna poderwał się zza biurka, poprawiając kaburę.
- Jedziemy!
Wybiegli z komisariatu i skierowali się w stronę, zaparkowanego nieopodal czarnego Chevroleta.
- Co się dzieje? - zapytał Scott, kiedy znaleźli się w aucie i wyjechali z parkingu.
- Na prywatnej posesji, został zamordowany człowiek. Właściciel ziemi znalazł go pół godziny temu. Co najdziwniejsze, ciało nie jest porzucone. Ktoś zakopał je w pionowej pozycji... głową w dół.
Sierżant pokiwał głową, patrząc na zmieniający się krajobraz.
Murowane budynki, przemieniły się w szerokie pola i lasy.
Po niecałych dziesięciu minutach byli na miejscu.
W tym samym momencie przyjechali technicy.
Z dużego samochodu wysiadł ich patolog sądowy, Max Bergman.
W trójkę poszli w stronę miejsca zbrodni.
Zastali tam, już w podeszłym wieku, mężczyznę i kobietę.
- Witam. Scott Williams. Oddział kryminalny.
- Steve McGarett.
Starszy mężczyzna skinął głową nic nie mówiąc.
- Mam parę pytań - Steve zwrócił się do kobiety.
- Naturalnie.
Odeszli parę kroków dalej.
Scott ciężko westchnął. Jak zwykle pozostał mu mężczyzna.
- Zaraz przyjdę.
Odwrócił się na pięcie i podszedł do Maxa, obserwującego, wykopane już ciało.
- Co masz?
- Zamordowany jest mężczyzną. Wiek, około siedemdziesięciu lat. Zmarł przez uduszenie i przekrwienie mózgu - na chwilę urwał, by pokazać czerwone plamy na twarzy - kiedy napastnik, bądź napastnicy go zakopywali, ten żył, jednak był nieprzytomny. Kiedy odzyskał przytomność pomału już zaczęło brakować mu tlenu.
- Pogrzebany żywcem.
- Połowicznie.
Scott poklepał patologa po ramieniu.
- Dobra robota. Idę przesłuchać mężczyznę. Może coś słyszał.
- Powodzenia.
~~~
Byłam bardzo, bardzo daleko.
Odpłynęłam.
Gdzieś tam w oddali, ktoś potrząsał moim ciałem.
Jednak nie chciałam wracać.
Tu było mi tak dobrze.
Jednak potrząsania przybierały na sile.
Z wielkim trudem otworzyłam oczy i kilkakrotnie zamrugałam.
Czułam zaschnięte gardło.
Z wielkim trudem przełknęłam ślinę.
Przymknęłam powieki.
- Nie uciekaj od nas - usłyszałam głos.
Był bardzo znajomy.
Ktoś pomógł mi usiąść, a następnie przyłożył coś zimnego do ust.
Łapczywie zaczęłam pić, gasząc największe pragnienie.
- Gdzie jestem? - wychrypiałam.
- W bezpiecznym miejscu.
Skąd ja ten głos znam?
Moja głowa stała się strasznie ciężka, lecz niespodziewanie podniosłam ją do góry, otwierając oczy.
- Uriel! - powiedziałam z wielkim wyrzutem w głosie.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
- Ty świnio! - krzyknęłam odpychając go od siebie.
Zdezorientowany nie ruszył się z miejsca.
Podpierając się o ścianę, pomału wstałam, by nie stracić równowagi.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Pod kolejną ścianą stał Charon.
- Ty też! - krzyknęłam w jego stronę - jesteście siebie warci!
Uriel najwyraźniej się otrząsnął, bo szybko wstał z ziemi i do mnie podszedł.
- Cii Rosie, spokojnie. Przeżywasz szok. Zaraz ci przejdzie.
- Co ty bredzisz? - warknęłam - sam jesteś jak jeden wielki szok. Jesteś...
- Rosalio, uspokój się - przerwała mi kobieta, której wcześniej nie zauważyłam.
Przyjżałam się jej uważnie.
Była to szczupła, wysoka kobieta, o jasnej karnacji. Swoje długie, brązowe włosy splotła w luźnego warkocza. Miała turkusowe oczy. Ubrana była w zieloną suknię, z delikatnego materiału.
- Dziękuję ci. Teraz wytłumacz tym dwóm panom o co ci chodzi, bo najwyraźniej nic nie rozumieją.
Spojrzałam z nienawiścią na "panów".
- Jedne drzwi nie zawierają pułapek, tak? Powiedz mi kochanie - zwróciłam się do Uriela - skąd wiedziałeś, które to są?
Przez sekundę nawet nie zastanawiałeś się, które otworzyć. Po prostu podeszłeś i poszedłeś. Bez jakiegokolwiek wahania.
Spojrzałam w stronę Charona.
- Ty mu powiedziałeś. Pomogłeś mu, a mnie pozwoliłeś gdzieś tam zginąć. Z każdym tak robisz? Na miejscu Wyroczni wywaliłabym cię na zbity pysk.
Spojrzałam to na jednego, to na drugiego.
- Jesteście beznadziejni - warknęłam.
Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam przed siebie.
- Rose, zaczekaj! - krzyknął za moimi plecami Uriel - to nie tak!
Podbiegł do mnie i chwycił mnie za ramię.
- Każdy, kto idzie do Wyroczni, by poznać przepowiednię, musi przejść test. Ja nie potrzebuję przepowiedni, więc Charon powiedział mi, jak bezpiecznie i którędy przejść na drugą stronę.
Z chęcią, zabiłabym go wzrokiem.
- Nie dotykaj mnie.
Z ciężkim westchnieniem odsunął się ode mnie.
- Proszę. Chodźmy do niej.
Zacisnęłam usta i poszłam za nim.
- Wejdź tu - wskazał na drzwi - bądź miła.
Wzięłam głęboki oddech i weszłam do środka.
Pomieszczenie zbudowane było na kształt okręgu.
Na przeciwko drzwi znajdował się kominek, przed którym stały dwa głębokie fotele.
Jeden z nich był już zajęty.
Siedziała tam piękna kobieta w zielonej sukni.
- Ty jesteś Wyrocznią? - spytałam mocno zdziwiona, nim zdążyłam ugryźć się w język.
- Tak - delikatnie się uśmiechnęła, wskazując na drugi fotel, bym usiadła - a czego się spodziewałaś?
Wzruszyłam ramionami.
- Jakiejś stukniętej babki, przy szklanej kuli.
Głośno się roześmiałyśmy.
Wygodnie usadowiłam się w głębokim fotelu i spojrzałam uważnie na rozmówczynię.
Mimo roześmianej twarzy, jej oczy były smutne. Bardzo smutne.
- Coś cię trapi?
Pokręciłam przecząco głową.
- Chciałabym poznać moją przyszłość.
- Przyszłość o której ja mówię, nie jest idelnie przedstawiona. Musisz dokładnie słuchać mych słów, a następnie sama poznać ich znaczenie. Nie zawsze udaje się to na początku. Przeważnie wychodzi to po czasie.
Popatrzyłam w wesoło trzaskający ogień w kominku. Zastanawiałam się czy to aby napewno dobry pomysł, by poznać przeznaczenie.
Jednak nie miałam za dużo czasu do namysłu, ponieważ siedząca przede mną kobieta znieruchomiała, jej oczy zrobiły się puste i lekko rozchyliła usta.
Po chwili z jej ust zaczął wydobywać się szorstki głos.
Zmrużyłam oczy i całą uwagę skupiłam na wypowiadanych przez nią słowach.
Dwóch dzielnych wejdzie w najciemniejsze odmęty.
Jedno zawini
Drugie uratuje
Trzeci uda złego, by niewinnych chronić
Czwarty w szoku będzie
Piąty zginie
Jedno prawdę pozna
Drugie zostanie
Trzecie podwładcą będzie
Czwarte odejdzie
Po tych słowach kobieta zamrugała oczami i szeroko się uśmiechnęła.
- I jak?
- Dużo tego - powiedziałam - no i trochę niezrozumiałe.
- To normalne. Wszystko wyjdzie w praniu.
Pokiwałam smętnie głową.
Spojrzałam Wyroczni prosto w oczy.
- Boję się. A jeśli nie damy rady? Jeśli Finnickowi się uda? Wszystko będzie stracone.
- Musisz wierzyć. Wiara jest jedną z najważniejszych rzeczy. Jeśli nie wierzysz, nic ci się nie udaje.
- A jeśli... - urwałam, bo drzwi do pomieszczenia stanęły otworem.
Do środka weszła młoda dziewczyna, z niedbale zaczesanymi włosami na bok.
- Jocelyn, mam kilka nowych wiadomości o... - przerwała.
Spojrzała na mnie szarymi oczami które, po sekundzie, wyglądały jak dwa spodki.
- Rosalia? A co ty tu robisz?
Zaskoczona otworzyłam usta. Skąd wie jak mam na imię i dlaczego jest taka zdziwiona?
- Izzy, zachowuj się.
Na policzki blondynki, wstąpił delikatny rumieniec.
- To ja może już, hm, pójdę. Tak. Tak myślę. Więc idę - machnęła mi ręką na pożegnanie i chyłkiem wycofała się z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.
- Myślę, że będzie lepiej, jeżeli już pójdziemy - powiedziałam, podnosząc się z fotela.
- Ależ nie, nie - klasnęła w ręce - zostańcie przynajmniej na noc. Musicie odpocząć. Wędrówka do Podziemia bardzo was zmęczy.
Chwilę się zawahałam.
- Musiałabym spytać Uriela.
Machnęła ręką.
- On już o wszystkim wie. Izzy zaprowadzi was do waszych pokoi.
Wstała z fotela i skierowała się w stronę drzwi, które same się przed nią otworzyły. Na zewnątrz czekał Charon z Urielem i Izzy.
Charon, bawił się swoimi piszczelami, a Uriel rozmawiał z dziewczyną.
Poczułam ukłócie zazdrości. Obydwoje byli roześmiani i najwidoczniej pasowało im swoje towarzystwo.
Zacisnęłam mocno usta.
Ze mną prawie nigdy tak nie rozmawia.
A może to twoja wina?
W głowie odezwał mi się cichy głosik.
Może to ty nie pozwalasz mu na nic więcej? Jesteś tak zajęta Jamesem, że nie zwracasz na niego uwagi.
Zdenerwowana potrząsnęłam głową.
- Zamknij się! - warknęłam, jednak wyszło mi to ciut za głośno.
Wszyscy spojrzeli na mnie z niezrozumieniem.
- Ja, ja mówiłam do siebie - zaczęły mnie piec policzki.
Jocelyn machnęła ręką.
- Charon. Zaprowadź Uriela, do jego sypialni.
Mężczyzna skinął głową i machnął ręką na chłopaka, który bez słowa ruszył za nim.
Izzy zacisnęła usta w wąską szparkę. Widocznie przeszkadzało jej, że to nie ONA, ma zaprowadzić Uriela.
Niechętnie spojrzała w moją stronę.
- Chodź za mną.
Spojrzałam na Wyrocznię i delikatnie się uśmiechnęłam.
- Dziękuję. Za wszystko.
Położyła rękę na moim ramieniu i spojrzała na mnie smutnymi oczami.
- Jeszcze porozmawiamy.
Po tych słowach zniknęła. Rozpłynęła się w powietrzu.
Zaparło mi dech w piersi, kiedy weszłam do sypialni. Jeszcze nigdy nie widziałam tak pięknego, a zarazem tajemniczego pomieszczenia.
Pokój był na kształt koła. Centrum zajmowało ogromne, wysokie łoże z kremowym baldachimem. Obok stał, z ciemnego drewna, stolik z pozłacanymi brzegami. Całą długość, prawej ściany, zajmowała wielka biblioteczka, wypełniona po brzegi, grubymi księgami. Na naprzeciwległej ścianie, była drewniana, zdobiona szafa.
Podeszłam do niej i przejechałam palcami po rzeźbach. Były tam przedstawione historie herosów, jak i zwykłych, sławnych ludzi.
Znajdował się tam Tezeusz walczący z Minotaurem, Herakles prowadzący Cerbera, Jazon trzymający złote runo, Odyseusz przepływający obok syren.
Piękne.
Po krótkim wahaniu otworzyłam szafę i jęknęłam. W środku, na każdym wieszaku wisiały sukienki. Od krótkich, prostych i skromnych, po długie suknie balowe.
- No chyba sobie kpicie - mruknęłam pod nosem i zaczęłam między nimi przebierać.
Po chwili wyciągnęłam grecką białą suknię bez rękawów, przepasaną złotym plecionym paskiem.
Muszę przyznać. Zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia. Jeszcze raz rozejrzałam się po pokoju i znalazłam to, czego szukałam. Ciężkie drewniane drzwi, prowadzące do łazienki.
Rzuciłam plecak w kąt, przerzuciłam sukienkę przez ramię i pomaszerowałam w ich kierunku.
Czy mieliście kiedyś tak, że wracacie do domu po całym dniu ciężkiej pracy? Jeżeli tak, to poewnie wiecie jak wspaniałym uczuciem jest kąpiel w gorącej wodzie. Z chęcią bym to opisała ALE brakuje mi słów. Jest to taki stan, kiedy człowiek zapomina o całym świecie i męczących go problemach.
Więc pewnie także wiecie, jak to jest kiedy woda stygnie i robi się nieprzyjemnie chłodno.
Z ciężkim westchnieniem wyszłam z wanny i szczelnie opatuliłam się ręcznikiem. Podeszłam do lustra i przeczesałam palcami włosy. Potrzebowały pożądnego wyczesania.
Wyszłam z łazienki, by po chwili wrócić z niewielką kosmetyczką. Czesząc kolejne pasma, mój wzrok przyciągnął sporych rozmiarów kufer, stojący na umywalce.
Przez chwilę ze sobą wlaczyłam, jednak po czasie ciekawość zwyciężyła. Delikatnie uchyliłam wieczko i zaniemówiłam. W środku było pełno kosmetyków. Wzięłam do ręki tusz do rzęs. W oczy rzuciły mi się wielkie, złote litery.
Afrodyta. Kup tanio, jednak czuj się jak prawdziwa bogini.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
Chyba nikt się nie obrazi, jeśli to pożyczę?
Chciałam w końcu poczuć się... hm... piękna.
Założyłam przygotowaną wcześniej sukienkę.
Muszę przyznać, że leżała idealnie. Delikatnie pomalowałam rzęsy i przejechałam usta cielistym błyszczykiem. Spojrzałam krytycznie na pofalowane włosy. Przeżuciłam je na jeden bok i zaplotłam warkocza. O wiele lepiej.
Dumna spojrzałam w lustro.
Ktoś delikatnie zapukał do drzwi.
- Rose? - usłyszałam głos Izzy - kolacja.
- Idę!
Po raz ostatni się przejżałam i wyszłam na korytarz.
W jadalni znajdował się już Uriel. On także się odświeżył i przebrał.
Wyglądał naprawdę bosko. Obok niego stała Jocelyn i zawzięcie mu coś tłumaczyła, wskazując palcem po kartce, która potem okazała się mapą.
- Rosalia - uroczo się uśmiechnęła - wreszcie możemy zasiąść do kolacji.
Wskazała ręką na stół, zastawiony różnymi potrawami.
Uriel odwrócił się w moją stronę i chyba zaniemówił, bo zrobił naprawdę głupią minę.
- O. Tak. Hm. Więc. Ładnie wyglądasz.
Poczułam jak na policzki wstępują mi dwa rumieńce. Niezbyt często słyszy się takie słowa, od anioła stróża.
- Dzięki - spóściłam wzrok i poszłam za Jocelyn.
Kątem oka zauważyłam jak twarz Izzy, wykrzywia grymas.
Oj. Chyba komuś podoba się blondwłosy chłopak.
Zajęłam miejsce po lewej stronie Wyroczni, a Uriel po prawej.
- Charona nie ma? - zapytałam, nim zdążyłam ugryźć się w język.
- Nie. Charon nie jada kolacji.
Pokiwałam głową i zapatrzyłam się w talerz.
Niespodziewanie kobieta się zakrztusiła. Spojrzałam na nią wystraszona. Zastanawiałam się, czy poklepać ją po plecach. Już podnosiłam rękę, jednak ta pokręciła głową.
- Już wszystko w porządku - powiedziała słabym głosem - powiedz mi, skąd masz ten łańcuszek.
Samowolnie moja dłoń powędrowała w stronę szyji. Dotknęłam zimnej zawieszki, którą było złote serduszko.
Co mogłam jej powiedzieć?
Przeszukiwałam rzeczy moich rodziców i czytałam prywatną korespodencję, gdzie w jednej z kopert był łańcuszek? Potem go sobie przywłaszczyłam.
- D-dostałam go.
- Od?
Zaczęłam gorączkowo myśleć. Uriel spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Najwyraźniej czuł, że coś kombinuję.
- Od dziadków.
- Ah. Bardzo ładny - znów miała swój spokojny głos.
Pokiwałam głową.
Zwróciła się do Uriela.
- Jutro z rana powinniście wyruszyć. Wszystko co jest potrzebne, wam zapakuję.
Cicho westchnęłam.
To co piękne, szybko się kończy.
My fallen Angel
I Aniołowie mają swoich szatanów, i sztani swoich Aniołów.
czwartek, 7 lipca 2016
sobota, 23 kwietnia 2016
Rozdział 19
Jest coś takiego jak przeznaczenie.
Nie da się jednak go poznać dosłownie.
Nic nie dadzą ci wędrówki do wróżbitów i wróżek. Twoje przeznaczenie jest jakby zmaknięte w skrzyni, zabezpieczonej wielką kłódką, do której zgubiono kluczyk.
Pewnie jesteś ciekaw dlaczego? A no powiem ci, drogi śmiertelniku, że bardzo, bardzo dawno temu, tacy jak ty, mogli się bez przeszkód, o nim dowiedzieć. Wystarczyło, że udali się do Wyroczni. Jednak nie było to dla nich dobre. Człowiek, jest tylko człowiekiem. Ma w sobie mnóstwo pychy i lubi zadzierać nosa, tym samym pokazując zniewagę bogom. Wystarczyło, że poznali swoje przeznaczenie, a odrazu wychodzili od Wyroczni, z zachmurzonym czołem. Następnie za wszelką cenę starali się zmienić swój los. Czy im to wychodziło? Zdecydowanie nie. Przeważnie ginęli tak, jak mówiła wyrocznia. Raz przez piorun, zesłany przez najwyższego boga, raz przez utopienie, spowodowane złością pana mórz. Do wymienienia wszystkich przykładów, niestety zabrakłoby mi palcy. Pewnie się zastanawiasz, dlaczego w ich śmierć mieszali się bogowie? Było to właśnie spowodowane przez ich pychę. Przez to, że uda im się dowieść, że są najlepsi. Ba! Nawet, że są potężniejsi od bogów. Niestety nie wychodziło im to na dobre. Chyba się już teraz domyślasz, dlaczego aktualnie nie można poznać swego przeznaczenia? Znaczy... Przepraszam źle, zostało to przeze mnie ujęte.
Dlaczego wy, śmiertelnicy, nie możecie go poznać. Ze mną natomiast, jest już zupełnie inaczej. Nie na codzień, rodzi się dziecko, które ma matkę człowieka, a ojca anioła. Nie, nie. Nie takiego anioła, jakiego znacie z opowieści i bajek. Nie robi "fru, fru" za każdym razem, kiedy komuś dzieje się krzywda. Oj nie. Można śmiało rzec, że są podzieleni. Jedni zajmują się pomaganiem bogom, drudzy są odpowiedzialni za poszczególnych ludzi, inni zaś, nie mając nic do roboty i snują się po świecie, bez celu. Teraz, kochany czytelniku, jesteś zapewne ciekaw skąd się wzięli? Są oni wynikiem, kontaktów fizycznych, kilku najpotężniejszych bogów, z różnymi stworzeniami. Nimfami, driadami i innymi podobnymi. Spłodzeni aniołowie nie są bardzo ważni dla rodziców. Jednak, to nie oznacza, że wszyscy są traktowani tak samo. Jest kilku "najwyższych rangą" i jednym z nich, jest mój ojciec. Archanioł Gabriel. Powinnam jeszcze przypomnieć, że anioły mają zakaz na kontaktów fizycznych ze śmiertelnikami. Jednak, jak zapewne się domyślacie, nie wszyscy trzymają się tego zakazu. Kilku z nich, zapewne poniosły emocje i... BUM! Stało się. Kobieta rodzi pół-anielskie dziecko. Bogowie reagują natychmiastowo. Anioł, który dopuścił się do złamania zakazu, zostaje strącony z nieba i jest zmuszony do zamieszkania między ludźmi, jako upadły anioł. Jednak nie wszystkich aniołów czeka taka kara.
Z tego, co się orientuję, było kilka bardzo rzadkich wyjątków. Między innymi, jest nim mój ojciec. Musi być naprawdę ulubieńcem bogów, skoro przymknęli, na jego wybryk, oko. Ale powrcając do przeznaczenia. Jako dziecko pół-anielskie, pozwolono mi, abym wysłuchała słów Wyroczni.
Według Uriela, powinnam teraz emanować zachwytem i dumą, że udzielono mi pozwolenia na coś, na co inni mają wyraźny zakaz. Jednak nie czułam się szczególnie zaszczycona. Im byliśmy bliżej białej kopuły Kapitolu, ja odczuwałam coraz to większy stres. Nerwowo poprawiłam ciemnozieloną pelerynę, zasłaniając tym samym klingę miecza i wystające dwa sztylety. Muszę przyznać, nie było dla mnie przyjemnością, noszenie niebezpiecznych broni u boku. Delikatnie spojrzałam w niebo. Zaczynało się już ściemniać.
- I dobrze. Przynajmniej nie będziemy przykuwać uwagi ludzi - powiedział Uriel, odgadując moje myśli.
Skinęłam głową. Po chwili krzywy i dziurawy chodnik, zamienił się w elegancką kostkę brukową.
- Czy ty napewno wiesz w którą stronę mamy iść? - zapytałam niepewnie.
Popatrzył na mnie pod skosem i kpiąco się uśmiechnął.
- Żyję na tym świecie już tak długo, że twojemu małemu móżdżkowi, nie zmieściło by się to w głowie, a ty pytasz mnie, czy aby napewno znam drogę do Wyroczni?
Zacisnęłam usta w wąską szparkę i spojrzałam tępo przed siebie.
Chcę już jak najszybciej uratować Jamesa i zakończyć, tę męczącą wyprawę z Urielem. Miałam już go po dziurki w nosie. Ogólnie chciałabym być normalną nastolatką, wierzyć dalej w te brednie, które opwowiadają ludzie, a dziwne wydarzenia tłumaczyć sobie typowym "przewidziało mi się".
Ale czy napewno? Odezwał się cichy głosik w mojej głowie.
- Czekaj, czekaj - mruknęłam, kiedy znaleźliśmy się przy ogromnym budynku Kapitolu - chcesz mi powiedzieć, że w miejscu, które codziennie zwiedza setki ludzi, znajduje się starożytna wyrocznia?
- Jak wiesz gdzie szukać.
- Okej. Nie mam pytań. Albo nie! Czekaj! Mam pytanie. Chcesz od tak - pstryknęłam palcami - przejść obok strażnika i bramki wykrywającej metale?
- Jesteś głupia czy głupia?
Zrobiłam się cała czerwona na twarzy i poczułam jak coś się we mnie gotuje. - Co ty powiedziałeś? - wydusiłam z siebie.
Spojrzał na mnie krytycznym wzrokiem.
- Przez to twoje gadulstwo, nie potrafię się skupić. Z łaski swojej, trzymaj przez jakiś czas gębę na kłódkę. Chociaż... najlepiej będzie, jak w ogóle nie będziesz się odzywać.
Zazgrzytałam zębami ze złości, jednak nic nie powiedziałam. Nie pozwoliła mi na to moja duma.
Śnieżno biały budynek, pozostawiał niewiele do życzenia. Zachwycał nie tylko swoim pięknem, ale także wyniosłą i dumną postawą. Szliśmy szybkim, zdecydowanym krokiem. Dzięki mrokowi, przemieszczaliśmy się niemal niedostrzeżeni. Po chwili znaleźliśmy się, na niewielkich rozmiarów, placu znajdującym się za Kapitolem. Pośrodku stał wykuty z brązu pomnik, przedstawiający kobietę trzymającą w jednej ręce wagę, a w drugiej zwój papieru. Pod jej stopami wykute były małe znaczki. Po chwili zorientowałam się, że jest to język grecki.
Nie pytajcie mnie jakim cudem udało mi się rozszyfrować ten napis, bo sama nie wiem. Po prostu spojrzałam i przeczytałam.
"Śmiertelniku, czy też nie. Jeśli chcesz poznać prawdę swą, musisz wpierw odwagę przejść, potem tylko słony tor. Ten co pyta, ten nie błądzi. Jednak czy to prawda jest? Proszę, razy kilka, się zastanów, nim przekroczysz święte progi"
- Cóż za poezja - mruknęłam.
Uriel mnie zignorował i przejechał palcem po greckiej literze delta. Po niecałej sekundzie rozbłysła niebieskim światłem i ukazało się przejście. Chłopak wyciągnął z plecaka latatkę i poświecił do środka.
Krzyknęłam. Tuż przed nami, szczerząc zęby, znajdował się w całej okazałości szkielet. Miał na sobie starą, podartą i brudną, zieloną koszulkę z ledwo widocznym napisem "Uwaga! Łamią mi się kości". Na tyłek założone miał ciemne spodnie w moro. Opierał się o ścianę, z założonymi na piersiach rękoma. Wyglądał jakby spał.
Wstrzymałam oddech.
- Mężczyźni mają pierwszeństwo - powiedziałam i poczułam jak robi mi się głupio.
Spojrzał na mnie kątem oka, jednak nic nie powiedział. Poprawił plecak i pierwszy wszedł do środka. Po krótkim wahaniu ruszyłam za nim. Kiedy przekroczyłam próg, wrota za moimi plecami, zamknęły się z cichym odgłosem.
Zacisnęłam mocno zęby i starając się nie myśleć, o stojącym niedaleko nieboszczyku, przeszłam obok niego.
Naprawdę spodziewałabym się wszystkiego. Atakujących demonów, potworów a nawet duchów, ale nie tego, że stojący trup poruszy ręką i oprze ją o moje ramię, a następnie przemówi. Poczułam jak miękną mi kolana. Musiałam wykorzystać naprawdę dużo energii, by utrzymać się na nogach.
- Śmiertelniku, czy też nie. Jeśli chcesz poznać prawdę swą, musisz wpierw odwagę przejść, potem tylko słony tor - z jego ust usłyszałam, dopiero co poznany, wiersz - ten co pyta, ten nie błądzi. Jednak czy to prawda jest? Proszę, razy kilka, się zastanów, nim przekroczysz święte progi.
Uriel odwrócił się w naszą stronę z niemym niepokojem na twarzy, jednak po chwili otrząsnął się z zaskoczenia.
- Chcemy dostać się do Wyroczni.
Szkielet pomału odwrócił swoją głowę, a raczej czaszkę i spojrzał na niego pustymi oczodołami.
- Jeśli chcesz poznać prawdę swą, musisz wpierw odwagę przejść, potem tylko słony tor - powtórzył, znacznie podkreślając wyraz "przejść".
- To już słyszeliśmy - mruknął w odpowiedzi - nie można jaśniej?
Trup pokręcił ze zrezygnowaniem głową.
- Wy, anioły, nigdy nie zmądrzejecie - drgnęłam, kiedy usłyszałam jego normalny głos.
Wydawało się, jakby ktoś jeździł kamieniem po szkle.
- Ty jesteś żywy - wymknęło mi się.
- To chyba oczywiste - odburknął, przenosząc wzrok, a przynajmniej tak mi się wydawało, bo przypominam nie miał gałek ocznych, na mnie.
- No proszę kogo my tu mamy - zacmokał - czy to nie jest ta sławna Rosalia E... znaczy Smith?
- Skąd wiesz jak mam na imię?
- Wieści, a zwłaszcza tu pod ziemią, roznoszą się bardzo szybko. Słyszałem, że zmierzasz do królestwa podziemi. Szczerze w to wątpię, żebyś wyszła z tamtąd żywa. Ale no cóż. Połamania kości.
Zabrał kościstą dłoń z mojego ramienia i machnął ręką sprawiając, że w tunelu zrobiło się jasno. Zobaczyłam, przed nami, strome schody prowadzące w dół.
- Chcecie się dostać do Wyroczni? Napewno się ucieszy. Już dawno nie miała ŻYWYCH gości.
Przełknęłam głośno ślinę.
- Skończ nas bajerować... - zaczął Uriel.
- Charon.
- A więc Charon, wiersz wykuty na pomniku nie jest dla ozdoby, jak mnie mam.
- Mądry chłopak - skinął głową - aby dostać się do wyroczni, musicie przejść test. Nie jest trudny.
- Ale...?
- Zawsze musi być jakieś ale - mruknęłam.
- Ale jeśli nie uda się wam go rozwiązać, będziecie musieli zginąć.
- Potem się dziwicie, że nikt was nie odwiedza - przewróciłam oczami.
Zignorował mnie i ruszył schodami w dół, dając nam znak ręką, byśmy poszli za nim.
- Czekaj, czekaj - powiedziałam i wyminęłam Uriela, by być bliżej naszego znajomego.
- Co?
- Masz tak samo na imię, jak Charon z mitologi greckiej, który pomagał duszom dostać się do Hadesu.
Przez chwilę zapanowała cisza, którą po chwili przerwał nieprzyjemny głos.
- Bo to ja nim jestem.
Muszę przyznać, szczęka mi opadła.
- Więc, więc co tu robisz?
- Chyba każdy ma prawo, wziąć sobie wolne? Myślisz, że stanie na tej przeklętej łodzi i wiosłowanie tam i spowrotem przez kilka tysięcy lat, jest przyjemne?
Do tego strasznie rozbolał mnie kręgosłup, więc Pan Podziemia ulitował się nade mną i dał mi kilka miesięcy wolnego.
- Więc dlaczego akurat tu?
- Ta ciekawość, sprawi kiedyś, że ktoś obetnie ci język.
- Sam to powtarzam - wtrącił Uriel.
Nie zwróciłam na nich najmniejszej uwagi.
- A więc?
- Po pewnym czasie znudziło mi się opalanie na Karaibach, więc zacząłem poszukiwać jakiejś pracy na te kilka miesięcy.
- Aha - starałam się wyobrazić Charona, opalającego swoje nagie kości na jednej z plaż, jednak niezbyt mi się to udało.
- A kiedy wracasz do Hadesa?
Nieznacznie się skrzywił.
- Nie radzę wypowiadać imienia Pana Podziemi, bez jakiegokolwiek celu i to na jego terenie.
Na podkreślenie jego słów, korytarz zatrząsł się, a ze sklepienia posypało się kilka grudek ziemi.
Nagle schody zrobiły ostry zakręt i już po chwili staliśmy w okrągłej komnacie, zawierającej pięć dużych i szerokich, drewnianych drzwi.
- Teraz, każdy z osobna, musi wybrać jedne drzwi i przejść przez nie. Każde z nich prowadzi do Wyroczni, jednak tylko jedne nie zawierają żadnych pułapek. No to powodzenia. Być może do spotkania po drugiej stronie, albo przy rzece Styks.
Pomachał nam na pożegnanie i został wchłonięty przez ziemię. I to dosłownie.
Spojrzałam niepewnie na Uriela.
- Co teraz?
- Musimy zaryzykować - powiedział i podszedł do drzwi pierwszych z prawej - do zobaczenia. Mam nadzieję.
Już miał otwierać drzwi, kiedy po raz ostatni spojrzał w moją stronę i powiedział.
- Uważaj na siebie.
Przeszedł przez drzwi, które szybko zniknęły. Nerwowo poprawiłam pelerynę i przyjżałam się pozostałej czwórce. Po chwili zauważyłam na nich wyryte symbole.
Pierwszy przedstawiał sowę.
Drugi - łuk.
Trzeci - trójząb.
A ostatni ukazywał dwa skrzyżowane miecze. Po krótkim namyśle, podeszłam do tych trzecich.
W mojej głowie rozległ się fragment wiersza.
"Musisz wpierw odwagę przejść, potem tylko słony tor."
Odwaga i słony tor. Jedyne drzwi, które według mnie pasują do tego opisu, to te z trójzębem.
Czyż trójząb nie kojarzy się z bezkresnym i słonym oceanem, w którym czają się niebezbieczeństwa?
Wzięłam głęboki oddech i mocno popchnęłam stare wrota. W nozdrza, uderzył mnie mocny powiew wiatru, który niósł za sobą zapach słonej bryzy. Niepewnym krokiem przeszłam przez próg.
Znalazłam się na niewielkiej wyspie, oblanej ze wszystkich stron nieskończonym oceanem. Wolnym krokiem ruszyłam przed siebie, wodząc wzrokiem po wyspie. Nie była ani piękna, ani brzydka. Była taka... znośna. Porośnięta wielkimi drzewami i wysokimi, aż do nieba, kłosami z ziarnem.
Spostrzegłam szeroką, wydeptaną ścieżkę, prowadzącą w górę jakiegoś wzniesienia. Po krótkim wahaniu, skierowałam się w jej stronę.
Niecałe sześć minut później znalazłam się na samym szczycie. Widziałam z niego prawie całą wyspę. Wokół znajdowało się pełno pieczar i grot, obok których pasły się wielkie owce. Nagle poczułam, jak ziemia pod moimi stopami drży. Zaskoczona rozejrzałam się wokół. Najbliższym schronieniem było rozgałęzione drzewo, na które sprawnie się wspięłam. Długo nie musiałam czekać, by dowiedzieć się, co jest przyczyną wstrząsów.
Był to przeraźliwie wielki mężczyzna. Jednak nie jego wzrost przeraził mnie najbardziej, tylko jedno oko, znajdujące się pośrodku czoła. Było ono straszliwie okaleczone. Byłam bardzo ciekawa, czy potwór cokolwiek przez nie widzi.
Nagle zatrzymał się, tuż przed moją kryjówką i pociągnął nosem.
- Czy ty też to czujesz, Stogonow? - powiedział do niewidzialnego towarzysza.
Nagle go zobaczyłam. Była to duża, czarna owca, sięgająca cyklopowi do ud.
W odpowiedzi głośno zabeczała.
- Już dawno nie czułem tego zapachu. Od kąd Nikt uciekł i ogłosił całemu światu, że mieszkamy tu my - cyklopowie, wszyscy zaczęli opływać naszą wyspę szerokim łukiem - pociągnął nosem - wyczuwam ludzkie ciało. No, może niezupełnie, ale ludzkie.
Przymknęłam oczy i w myślach zaczęłam błagać ojca o pomoc.
- Stogonow... znowu ta dziwna energia. Musimy jak najszybciej wracać do pieczary. Pewnie znowu pojawiły się tam miniaturowe drzwiczki.
Gwizdnął na owcę i szybkim krokiem odeszli. Odetchnęłam z ulgą.
- Dzięki tato - powiedziałam i to całkiem szczerze.
Niespodziewanie wpadło mi coś do głowy.
Drzwi? Może są to właśnie MOJE drzwi?
Zeskoczyłam z drzewa i pobiegłam za oddalającym się olbrzymem. Kiedy cyklop robił dwa kroki, ja robiłam ich chyba ze sto. Po dziesięciu minutach dotarliśmy do jego miejsca zamieszkania - wielkiej groty, do której wchodziło się przez ogromne i to dosłownie ogromne, drzwi. Schowałam się za szerokim głazem, porastanym przez wysoką trawę.
- Ciągle ten sam zapach - mruknął do siebie, pociągając nosem.
Nagle zesztywniał i pomału odwrócił głowę w stronę mojej kryjówki. Poczułam jak robi mi się słabo.
Przyłożyłam dłonie do twarzy, by wydawać jak najmniej dźwięków.
- To ty! - zagrzmiał, wskazując palcem w moją stronę.
Zachciało mi się płakać. Jak mogłam się wplątać w coś tak niedorzecznego?
- Jak mogłeś? Pytam się, Stogonow, jak mogłeś zjeść człowieka i się ze mną nie podzielić? To już szósty raz. Gdybyś nie był moim ulubieńcem, to już dawno piekłbyś się nad ogniskiem.
Owca wydała długi bek, wymieszany z gniewem. Widać, nie spodobały się jej oskarżenia pana. Potrząsnęła głową i weszła, dumnie wypięta, do groty.
- I co ja z tobą pocznę? - mruknął i spojrzał w niebo.
Chyliło się już ku zachodowi.
- Pora iść po moje skarbeńka - mówiąc to, zaczął schodzić stromym poboczem, w stronę pastwiska, mrucząc przekleństwa na owcę.
Spojrzałam w stronę groty. Nie było widać pupila, cyklopa. To była moja szansa.
Wyskoczyłam zza głazu i pobiegłam w stronę wejścia.
Już po chwili znajdowałam się wewnątrz.
Muszę przyznać, potwór miał całkiem spoko styl.
Pokój w którym się znajdowałam był pomalowany na ciemny brąz. Na podłodze leżał gruby dywan, który całkowicie wyciszał moje kroki. Po środku znajdował się wielki, drewniany stół, wokół którego, stało pięć ogromnych krzeseł ze złotymi wstawkami. Na samym końcu pokoju, tuż pod ścianą był kominek w którym wesoło trzaskał ogień. Tuż obok zauważyłam złote drzwi (oczywiście w moim rozmiarze). Szeroko się uśmiechnęłam.
Czy to naprawdę jest takie proste? Wzruszyłam ramionami i ruszyłam w stronę mojego wyjścia. Niespodziewanie, za moimi plecami, huknęły wrota i rozległ się pełen nienawiści głos:
- No proszę, kogo my tu mamy. Miałeś rację Stogonow. Wybaczam ci, że wcześniej zjadłeś innych, nie dzieląc się.
Zmroziło mnie. Nie potrafiłam się ruszyć. Podświadomość mówiła "Uciekaj! Biegnij Rose! Na co jeszcze czekasz?!". Jednak nogi odmówiły posłuszeństwa. Po chwili znalazłam się w wielkiej łapie. Cyklop nachylił się i dokładnie mnie powąchał.
- Wiesz co Stogonow? To coś pachnie dokładnie tak samo, jak to, co niedawno pożarłeś.
Usłyszałam bek pełen rezygnacji. Czy naprawdę da się być tak bardzo głupim?
Olbrzym postawił mnie na blacie i przykrył szklanką.
- Ej! - krzyknęłam - tak nie można!
W odpowiedzi usłyszałam tylko głośny śmiech.
- Bo co? - zagrzmiał - może ty mi zabronisz?
- Aha. To chyba oczywiste.
Spojrzał na mnie uważnie i oblizał wargi.
- Jak mam cię zjeść? W potrawce? Może ugotuję z ciebie zupę? A może jednak lepiej będziesz smakować na surowo?
Nagle wpadł mi do głowy wspaniały pomysł. Nieco szalony, ale wspaniały.
- Hej, ty! - krzyknęłam w jego stronę - nie jesteś godzien, nawet małego kęsa ze mnie.
- Co? Jak to?! - warknął.
- Spotkałam kiedyś jednego cyklopa. Oh cóż to był za wspaniały mąż! A jaki silny. Nazywał się... Łamikość! Czy to nie straszne imię?
- Może być - cyklop wzruszył ramionami.
Przewróciłam oczami.
- Ja - dumnie wypiął pierś - jestem Polifem. Ulubiony syn Pana Mórz.
- No, niezłe imię - powiedziałam - ale Łamikość potrafił przypiąć siebie do grubej bali w swoim domu, dziesięcioma najgrubszymi łańcuchami, a potem jednym wdechem je rozrywał.
- Pff, też mi coś - mruknął Polifem - zaraz wracam.
Nie minęła nawet minuta, a już był z powrotem. W wielkich dłoniach trzymał, nie dziesięć, a piętnaście grubych łańcuchów. Patrzyłam z niedowierzaniem, jak pomału obwiązuje je wszystkie wokół siebie i jednej, z kilku kolumn, podtrzymujących sklepienie.
- A teraz patrz na to - ryknął w moją stronę.
Napiął całe ciało, jednak nic się nie stało. Robił się coraz bardziej czerwony, a jego oko zaszło krwią.
Uśmiechnęłam się tryumfialnie i z wielkim wysiłkiem podniosłam szklankę do góry. Po sekundzie stałam wolna na stole.
- Nie! - wykrzyknął wściekły Polifem, jeszcze bardziej się napinając.
Kolumna, do której był przypięty, zaczęła się niebezpiecznie poruszać.
Miałam mało czasu. Udało mi się ześlizgnąć po nodze stołu i już po chwili biegłam w stronę drzwi.
- Stonogonow! Łap nasz obiad! - wydarł się cyklop, jednak owcy nie było w pobliżu.
Zdyszana zatrzymałam się przed złotymi wrotami, jednak nim je otworzyłam, odwróciłam się do szarpiącego wściekle olbrzyma i powiedziałam:
- Mógłbyś nauczyć się nieco kultury. Jak spotkasz swojego ojca, powiedz mu, żeby dał ci z tego korepetycje.
Pomachałam mu ręką i przeszłam przez drzwi, zostawiając w tyle wściekłego Polifema.
Zamrugałam oczami. Coś przeleciało przed moim nosem. A raczej... przepłynęło. Otworzyłam szeroko oczy z przerażenia. Znajdowałam się głęboko pod wodą. Jednak dwie rzeczy były najdziwniejsze.
Pierwsza - potrafiłam bez problemu oddychać.
Druga - mimo takiej głębokości, nie rozerwało mnie ciśnienie.
Rozejrzałam się wokół. Co znowu? Zacisnęłam zęby i rozejrzałam się wokół. Rafy koralowe, małe rybki, rekiny, rozgwiazdy. Czego tam nie było! A. No tak. Już wiem czego. Nie było niczego, co mogłoby wskazywać miejsce, do którego mam dotrzeć.
Drgnęłam, kiedy obok mnie przepłynął rekin, muskając moje ramię płetwami.
Niespodziewanie usłyszałam w oddali cudowny śpiew. Tak, tak. Wiem. Jestem pod wodą, a tu nagle ktoś sobie coś śpiewa. Wydaje się to szalone, jednak gdybyście znajdowali się w moim położeniu, nic was by nie zdziwiło.
Skierowałam się w stronę, skąd dochodził tajemniczy głos. Niezdarnie machając nogami i rękami, jakimś cudem udało mi się popłynąć. Po jakimś czasie, ujrzałam wrak typowego starożytnego statku. Wokół pływało mnóstwo, różnych rozmiarów, rekinów. Po krótkim wahaniu, popłynęłam w jego stronę. Kiedy byłam już na tyle blisko, by zajrzeć przez niewielkie okno do środka, ujrzałam na pokładzie piękną kobietę.
Miała długie, jasne włosy. Oczy jej, były błękitne, niczym ocean. Skóra była niemalże biała. Opasana była długą, niebieską tuniką.
Stała do mnie tyłem i grała na lirze, śpiewając.
"Apollo, Artemido mej pieśni racz wysłuchać.
To dla was. To do was, me błagania wznosze.
Dzięki wam i Odyseusza samotnego i Jazona przebiegłego, udało się uratować.
Czy ponownie mogę, do was błagania me wznieść?
Czy pozwolicie, kolejnej ofierze dostać się do domu?"
Zauroczona wsłuchiwałam się w jej głos. Jednak dłuższa chwila musiała minąć, nim zorientowałam się, że śpiewa o mnie.
Nagle poczułam jak coś opiera się o moje plecy. Pomału odwróciłam głowę - czego natychmiast pożałowałam. Zobaczyłam przed sobą szeroki i szary pysk, błyskający od czasu do czasu, ostrymi zębami.
Głośno krzyknęłam i rzuciłam się do ucieczki. W niecałą sekundę mnie dogonił i chwycił za nogawkę spodni. Nie potrafiłam wydusić z siebie żadnego dźwięku.
- Aro! - usłyszałam za plecami - zostaw! Idź się baw z innymi!
Rekin momentalnie mnie póścił i ze spuszczonym łbem odpłynął w stronę swoich pobratymców. Odetchnęłam z ulgą i spojrzałam w stronę wybawicielki.
- Dziękuję - szepnęłam, oplatając się rękoma.
- Nic ci nie jest?
Pokręciłam przecząco głową.
Wzięłam głęboki oddech.
- Czy, czy pomożesz mi się stąd wydostać?
Blondwołosa piękność spojrzała na mnie uważnie.
- Postaram się. Zrobię wszystko co w mojej mocy, Rosalio.
Wytrzeszczyłam oczy.
- Skąd, skąd wiesz jak się nazywam?
Delikatnie się zaśmiała.
- Dużo o tobie słyszeliśmy. Jednak muszę cię ostrzec. Luke tylko na to czeka. Chce abyś dotarła do podziemi. Wtedy będzie miał nad tobą kontrolę.
Zmarszczyłam brwi.
- Dlaczego Had... przepraszam, Pan Podziemi, go nie zniszczy?
- To nie takie proste. On daży go wielkim szacunkiem. Można nawet powiedzieć, że Luke jest jego prawą ręką.
Poczułam jak robi mi się słabo.
- Czyli nie mamy szans? Nie zdołamy uratować Jamesa?
- Tego nie powiedziałam. Dowiesz się co się wydarzy, kiedy dotrzesz bezpiecznie do Wyroczni. Ale wpierw muszę ci pomóc. Jestem Agapita.
Skinęłam głową.
- A więc, Agapito, gdzie mamy iść?
Czoło jej spochmurniało.
- W jedno z najmroczniejszych miejsc w ocenie. W miejsce, gdzie docierają tylko przeklęci. Gdzie można znaleźć wejście do Tartaru. Gdzie przebywają najgorsze z najgorszych potworów.
Przełknęłam głośno ślinę.
- Niezbyt zachęcająco - mruknęłam.
Wzruszyła ramionami.
- Nic nadzwyczajnego.
- Może dla ciebie. Jak się tam dostaniemy?
Odwróciła się tyłem do mnie i głośno gwizdnęła.
Przez chwilę nic się nie działo, jednak po kilkunastu sekundach coś obok nas zabulgotało i z nikąd pojawił się złoty rydwan, ciągnięty przez sześć, ogromnych rekinów. Szczęka mi opadła.
- Wow.
- Zapraszam - powiedziała Agapita, wykonując ruch dłonią, zachęcający do zajęcia miejsca.
Ostrożnie weszłam do środka i stanęłam po lewej stronie tak, by nimfa mogła bez przeszkód prowadzić rydwan.
Już po chwili pędziliśmy pomiędzy morskimi stworzeniami.
- Agapito?
- Hm?
- Co oznacza twoje imię?
Spojrzała na mnie kątem oka.
- Moje imię powstało z przymiotnika Agápetos, oznaczającego "drogi", "kochany" - ciężko westchnęła - przez to imię, jestem zbyt łagodna. Staram się wszystkim pomagać. Jednak jeśli coś mi nie pójdzie, całą winą obarczam siebie...
Przez chwilę zapanowała niezręczna cisza.
- Ale... ale przecież imię nie łączy się z osobowością.
- Czy napewno? Czy jesteś tego pewna, Rosalio? - drgnęłam na dźwięk mojego imienia.
Bardzo rzadko, ktoś używa mojego imienia w pełnym brzmieniu.
- Czy wiesz co oznacza twoje imię?
- Nie - powiedziałam cicho, wpatrując się w koralowce.
- Rosalia, to niezależna, pewna siebie kobieta. Uwielbia mieć swoje zdanie, chce zachować zupełną wolność, zarówno jeśli chodzi o działanie, jak i o myśli.
Uśmiechnęłam się krzywo.
- No. To prawie jak ja.
Nimfa zaśmiała się perliście.
- A nie mówiłam?
Poczułam, że się rumienię.
- Nie będzie ci przeszkadzać, jeśli sobie coś zanucę?
Pokręciłam przecząco głową. Wprost nie mogłam się doczekać, kiedy znowu usłyszę ten delikatny głos.
- Ah, najdrożyszy, najpiękniejszy, radość mnie wypełnia.
Kiedy powrócisz, dzięki Atenie, nie zabraknie ci mej miłości.
Ah, ukochany, najmądrzejszy, co bym bez ciebie poczęła.
Kocham cię całym sercem, umysłem, niech Afrodyta, błogosławi nasz związek.
Dzięki pieśnią Agapity, podróż minęła nam zaskakująco szybko. Nagle poczułam, jak robi mi się zimno.
Ciepłe i przyjemne prądy morskie, zmieniły się w lodowate podmuchy. Smagały mnie po szyi i rękach. Już po chwili zaczęłam szczękać zębami.
- Witaj, w Dolinie Rozpaczy.
Pod nami rozciągał się ogromna i mroczna szczelina. Poczułam jak coś ścisnęło mnie w żołądku. Z dołu dochodziły jęki i krzyki.
- Czy to, aby napewno jedyna droga? - spytałam niepewnie.
- Tak. Tam gdzie najwięcej potworów, tam droga do wyjścia.
Chwyciła mnie za rękę i wyciągnęła z powozu. Pstryknęła palcami, na co ten, natychmiastowo zniknął. Zaczęliśmy płynąć w dół, trzymając się blisko, kamiennej ściany rowu.
Dzikie odgłosy stawały się co raz głośniejsze i głośniejsze, a mi co raz bardziej kręciło się w głowie.
W pewnym momencie ukryłyśmy się w szczelinie. Obok nas przepłynął, węsząc, dziwny stwór.
- Dlaczego ja? - po raz setny, zadałam sobie to pytanie w myślach.
Poczułam lekkie pociągnięcie za rękę. To Agapita dawała nieme znaki, że trzeba płynąć dalej. Niechętnie wydostałam się z kryjówki.
- Musisz teraz mnie uważnie posłuchać - powiedziała po dłuższej chwili nimfa - kiedy dopłyniemy na sam dół, ja odwrócę uwagę potworów, a ty wpłyniesz w szczelinę, znajdującą się na skalnej półce.
Pokręciłam przecząco głową.
- Nie. Nie mogę cię tu zostawić. Tyle dla mnie zrobiłaś...
- Odważna o złotym sercu. Dobrze wiedziałam co robię - wskazała ręką w dół - kiedy dam ci znak, najszybciej jak będziesz potrafiła, popłyniesz w stronę wyjścia. Rozpoznasz je po złotym blasku, bijącym od środka.
Skinęłam niepewnie głową. Agapita pochyliła się i pocałowała mnie w czoło.
- Miej moje błogosławieństwo.
Kolejne rzeczy działy się tak szybko, że mój opóźniony mózg, nie potrafił tego zrozumieć.
W jednej chwili, z mroku, wyłoniły się przerażające monstra. Nimfa krzyknęła "Już". Najszybciej jak potrafiłam, zaczęłam płynąć w stronę wskazaną przez Agapitę. Z daleka dochodziło mnie głośne wycie. Zawahałam się. "Jestem nimfą. Nic mi się nie stanie. Obiecuję.", usłyszałam w głowie znajomy głos.
Ciężko westchnęłam i wślizgnęłam się pomiędzy dwoma ścianami, w głąb szczeliny.
Poczułam, że leżę na czymś twardym i zimnym. Zakaszlałam wypluwając resztki wody. Podniosłam się na łokciach i rozejrzałam się wokół.
- Gdzie jestem? - wyszeptałam.
Ostatnie co zobaczyłam, to turkusowe oczy wlatrujące się uważnie w moją twarz.
Nie da się jednak go poznać dosłownie.
Nic nie dadzą ci wędrówki do wróżbitów i wróżek. Twoje przeznaczenie jest jakby zmaknięte w skrzyni, zabezpieczonej wielką kłódką, do której zgubiono kluczyk.
Pewnie jesteś ciekaw dlaczego? A no powiem ci, drogi śmiertelniku, że bardzo, bardzo dawno temu, tacy jak ty, mogli się bez przeszkód, o nim dowiedzieć. Wystarczyło, że udali się do Wyroczni. Jednak nie było to dla nich dobre. Człowiek, jest tylko człowiekiem. Ma w sobie mnóstwo pychy i lubi zadzierać nosa, tym samym pokazując zniewagę bogom. Wystarczyło, że poznali swoje przeznaczenie, a odrazu wychodzili od Wyroczni, z zachmurzonym czołem. Następnie za wszelką cenę starali się zmienić swój los. Czy im to wychodziło? Zdecydowanie nie. Przeważnie ginęli tak, jak mówiła wyrocznia. Raz przez piorun, zesłany przez najwyższego boga, raz przez utopienie, spowodowane złością pana mórz. Do wymienienia wszystkich przykładów, niestety zabrakłoby mi palcy. Pewnie się zastanawiasz, dlaczego w ich śmierć mieszali się bogowie? Było to właśnie spowodowane przez ich pychę. Przez to, że uda im się dowieść, że są najlepsi. Ba! Nawet, że są potężniejsi od bogów. Niestety nie wychodziło im to na dobre. Chyba się już teraz domyślasz, dlaczego aktualnie nie można poznać swego przeznaczenia? Znaczy... Przepraszam źle, zostało to przeze mnie ujęte.
Dlaczego wy, śmiertelnicy, nie możecie go poznać. Ze mną natomiast, jest już zupełnie inaczej. Nie na codzień, rodzi się dziecko, które ma matkę człowieka, a ojca anioła. Nie, nie. Nie takiego anioła, jakiego znacie z opowieści i bajek. Nie robi "fru, fru" za każdym razem, kiedy komuś dzieje się krzywda. Oj nie. Można śmiało rzec, że są podzieleni. Jedni zajmują się pomaganiem bogom, drudzy są odpowiedzialni za poszczególnych ludzi, inni zaś, nie mając nic do roboty i snują się po świecie, bez celu. Teraz, kochany czytelniku, jesteś zapewne ciekaw skąd się wzięli? Są oni wynikiem, kontaktów fizycznych, kilku najpotężniejszych bogów, z różnymi stworzeniami. Nimfami, driadami i innymi podobnymi. Spłodzeni aniołowie nie są bardzo ważni dla rodziców. Jednak, to nie oznacza, że wszyscy są traktowani tak samo. Jest kilku "najwyższych rangą" i jednym z nich, jest mój ojciec. Archanioł Gabriel. Powinnam jeszcze przypomnieć, że anioły mają zakaz na kontaktów fizycznych ze śmiertelnikami. Jednak, jak zapewne się domyślacie, nie wszyscy trzymają się tego zakazu. Kilku z nich, zapewne poniosły emocje i... BUM! Stało się. Kobieta rodzi pół-anielskie dziecko. Bogowie reagują natychmiastowo. Anioł, który dopuścił się do złamania zakazu, zostaje strącony z nieba i jest zmuszony do zamieszkania między ludźmi, jako upadły anioł. Jednak nie wszystkich aniołów czeka taka kara.
Z tego, co się orientuję, było kilka bardzo rzadkich wyjątków. Między innymi, jest nim mój ojciec. Musi być naprawdę ulubieńcem bogów, skoro przymknęli, na jego wybryk, oko. Ale powrcając do przeznaczenia. Jako dziecko pół-anielskie, pozwolono mi, abym wysłuchała słów Wyroczni.
Według Uriela, powinnam teraz emanować zachwytem i dumą, że udzielono mi pozwolenia na coś, na co inni mają wyraźny zakaz. Jednak nie czułam się szczególnie zaszczycona. Im byliśmy bliżej białej kopuły Kapitolu, ja odczuwałam coraz to większy stres. Nerwowo poprawiłam ciemnozieloną pelerynę, zasłaniając tym samym klingę miecza i wystające dwa sztylety. Muszę przyznać, nie było dla mnie przyjemnością, noszenie niebezpiecznych broni u boku. Delikatnie spojrzałam w niebo. Zaczynało się już ściemniać.
- I dobrze. Przynajmniej nie będziemy przykuwać uwagi ludzi - powiedział Uriel, odgadując moje myśli.
Skinęłam głową. Po chwili krzywy i dziurawy chodnik, zamienił się w elegancką kostkę brukową.
- Czy ty napewno wiesz w którą stronę mamy iść? - zapytałam niepewnie.
Popatrzył na mnie pod skosem i kpiąco się uśmiechnął.
- Żyję na tym świecie już tak długo, że twojemu małemu móżdżkowi, nie zmieściło by się to w głowie, a ty pytasz mnie, czy aby napewno znam drogę do Wyroczni?
Zacisnęłam usta w wąską szparkę i spojrzałam tępo przed siebie.
Chcę już jak najszybciej uratować Jamesa i zakończyć, tę męczącą wyprawę z Urielem. Miałam już go po dziurki w nosie. Ogólnie chciałabym być normalną nastolatką, wierzyć dalej w te brednie, które opwowiadają ludzie, a dziwne wydarzenia tłumaczyć sobie typowym "przewidziało mi się".
Ale czy napewno? Odezwał się cichy głosik w mojej głowie.
- Czekaj, czekaj - mruknęłam, kiedy znaleźliśmy się przy ogromnym budynku Kapitolu - chcesz mi powiedzieć, że w miejscu, które codziennie zwiedza setki ludzi, znajduje się starożytna wyrocznia?
- Jak wiesz gdzie szukać.
- Okej. Nie mam pytań. Albo nie! Czekaj! Mam pytanie. Chcesz od tak - pstryknęłam palcami - przejść obok strażnika i bramki wykrywającej metale?
- Jesteś głupia czy głupia?
Zrobiłam się cała czerwona na twarzy i poczułam jak coś się we mnie gotuje. - Co ty powiedziałeś? - wydusiłam z siebie.
Spojrzał na mnie krytycznym wzrokiem.
- Przez to twoje gadulstwo, nie potrafię się skupić. Z łaski swojej, trzymaj przez jakiś czas gębę na kłódkę. Chociaż... najlepiej będzie, jak w ogóle nie będziesz się odzywać.
Zazgrzytałam zębami ze złości, jednak nic nie powiedziałam. Nie pozwoliła mi na to moja duma.
Śnieżno biały budynek, pozostawiał niewiele do życzenia. Zachwycał nie tylko swoim pięknem, ale także wyniosłą i dumną postawą. Szliśmy szybkim, zdecydowanym krokiem. Dzięki mrokowi, przemieszczaliśmy się niemal niedostrzeżeni. Po chwili znaleźliśmy się, na niewielkich rozmiarów, placu znajdującym się za Kapitolem. Pośrodku stał wykuty z brązu pomnik, przedstawiający kobietę trzymającą w jednej ręce wagę, a w drugiej zwój papieru. Pod jej stopami wykute były małe znaczki. Po chwili zorientowałam się, że jest to język grecki.
Nie pytajcie mnie jakim cudem udało mi się rozszyfrować ten napis, bo sama nie wiem. Po prostu spojrzałam i przeczytałam.
"Śmiertelniku, czy też nie. Jeśli chcesz poznać prawdę swą, musisz wpierw odwagę przejść, potem tylko słony tor. Ten co pyta, ten nie błądzi. Jednak czy to prawda jest? Proszę, razy kilka, się zastanów, nim przekroczysz święte progi"
- Cóż za poezja - mruknęłam.
Uriel mnie zignorował i przejechał palcem po greckiej literze delta. Po niecałej sekundzie rozbłysła niebieskim światłem i ukazało się przejście. Chłopak wyciągnął z plecaka latatkę i poświecił do środka.
Krzyknęłam. Tuż przed nami, szczerząc zęby, znajdował się w całej okazałości szkielet. Miał na sobie starą, podartą i brudną, zieloną koszulkę z ledwo widocznym napisem "Uwaga! Łamią mi się kości". Na tyłek założone miał ciemne spodnie w moro. Opierał się o ścianę, z założonymi na piersiach rękoma. Wyglądał jakby spał.
Wstrzymałam oddech.
- Mężczyźni mają pierwszeństwo - powiedziałam i poczułam jak robi mi się głupio.
Spojrzał na mnie kątem oka, jednak nic nie powiedział. Poprawił plecak i pierwszy wszedł do środka. Po krótkim wahaniu ruszyłam za nim. Kiedy przekroczyłam próg, wrota za moimi plecami, zamknęły się z cichym odgłosem.
Zacisnęłam mocno zęby i starając się nie myśleć, o stojącym niedaleko nieboszczyku, przeszłam obok niego.
Naprawdę spodziewałabym się wszystkiego. Atakujących demonów, potworów a nawet duchów, ale nie tego, że stojący trup poruszy ręką i oprze ją o moje ramię, a następnie przemówi. Poczułam jak miękną mi kolana. Musiałam wykorzystać naprawdę dużo energii, by utrzymać się na nogach.
- Śmiertelniku, czy też nie. Jeśli chcesz poznać prawdę swą, musisz wpierw odwagę przejść, potem tylko słony tor - z jego ust usłyszałam, dopiero co poznany, wiersz - ten co pyta, ten nie błądzi. Jednak czy to prawda jest? Proszę, razy kilka, się zastanów, nim przekroczysz święte progi.
Uriel odwrócił się w naszą stronę z niemym niepokojem na twarzy, jednak po chwili otrząsnął się z zaskoczenia.
- Chcemy dostać się do Wyroczni.
Szkielet pomału odwrócił swoją głowę, a raczej czaszkę i spojrzał na niego pustymi oczodołami.
- Jeśli chcesz poznać prawdę swą, musisz wpierw odwagę przejść, potem tylko słony tor - powtórzył, znacznie podkreślając wyraz "przejść".
- To już słyszeliśmy - mruknął w odpowiedzi - nie można jaśniej?
Trup pokręcił ze zrezygnowaniem głową.
- Wy, anioły, nigdy nie zmądrzejecie - drgnęłam, kiedy usłyszałam jego normalny głos.
Wydawało się, jakby ktoś jeździł kamieniem po szkle.
- Ty jesteś żywy - wymknęło mi się.
- To chyba oczywiste - odburknął, przenosząc wzrok, a przynajmniej tak mi się wydawało, bo przypominam nie miał gałek ocznych, na mnie.
- No proszę kogo my tu mamy - zacmokał - czy to nie jest ta sławna Rosalia E... znaczy Smith?
- Skąd wiesz jak mam na imię?
- Wieści, a zwłaszcza tu pod ziemią, roznoszą się bardzo szybko. Słyszałem, że zmierzasz do królestwa podziemi. Szczerze w to wątpię, żebyś wyszła z tamtąd żywa. Ale no cóż. Połamania kości.
Zabrał kościstą dłoń z mojego ramienia i machnął ręką sprawiając, że w tunelu zrobiło się jasno. Zobaczyłam, przed nami, strome schody prowadzące w dół.
- Chcecie się dostać do Wyroczni? Napewno się ucieszy. Już dawno nie miała ŻYWYCH gości.
Przełknęłam głośno ślinę.
- Skończ nas bajerować... - zaczął Uriel.
- Charon.
- A więc Charon, wiersz wykuty na pomniku nie jest dla ozdoby, jak mnie mam.
- Mądry chłopak - skinął głową - aby dostać się do wyroczni, musicie przejść test. Nie jest trudny.
- Ale...?
- Zawsze musi być jakieś ale - mruknęłam.
- Ale jeśli nie uda się wam go rozwiązać, będziecie musieli zginąć.
- Potem się dziwicie, że nikt was nie odwiedza - przewróciłam oczami.
Zignorował mnie i ruszył schodami w dół, dając nam znak ręką, byśmy poszli za nim.
- Czekaj, czekaj - powiedziałam i wyminęłam Uriela, by być bliżej naszego znajomego.
- Co?
- Masz tak samo na imię, jak Charon z mitologi greckiej, który pomagał duszom dostać się do Hadesu.
Przez chwilę zapanowała cisza, którą po chwili przerwał nieprzyjemny głos.
- Bo to ja nim jestem.
Muszę przyznać, szczęka mi opadła.
- Więc, więc co tu robisz?
- Chyba każdy ma prawo, wziąć sobie wolne? Myślisz, że stanie na tej przeklętej łodzi i wiosłowanie tam i spowrotem przez kilka tysięcy lat, jest przyjemne?
Do tego strasznie rozbolał mnie kręgosłup, więc Pan Podziemia ulitował się nade mną i dał mi kilka miesięcy wolnego.
- Więc dlaczego akurat tu?
- Ta ciekawość, sprawi kiedyś, że ktoś obetnie ci język.
- Sam to powtarzam - wtrącił Uriel.
Nie zwróciłam na nich najmniejszej uwagi.
- A więc?
- Po pewnym czasie znudziło mi się opalanie na Karaibach, więc zacząłem poszukiwać jakiejś pracy na te kilka miesięcy.
- Aha - starałam się wyobrazić Charona, opalającego swoje nagie kości na jednej z plaż, jednak niezbyt mi się to udało.
- A kiedy wracasz do Hadesa?
Nieznacznie się skrzywił.
- Nie radzę wypowiadać imienia Pana Podziemi, bez jakiegokolwiek celu i to na jego terenie.
Na podkreślenie jego słów, korytarz zatrząsł się, a ze sklepienia posypało się kilka grudek ziemi.
Nagle schody zrobiły ostry zakręt i już po chwili staliśmy w okrągłej komnacie, zawierającej pięć dużych i szerokich, drewnianych drzwi.
- Teraz, każdy z osobna, musi wybrać jedne drzwi i przejść przez nie. Każde z nich prowadzi do Wyroczni, jednak tylko jedne nie zawierają żadnych pułapek. No to powodzenia. Być może do spotkania po drugiej stronie, albo przy rzece Styks.
Pomachał nam na pożegnanie i został wchłonięty przez ziemię. I to dosłownie.
Spojrzałam niepewnie na Uriela.
- Co teraz?
- Musimy zaryzykować - powiedział i podszedł do drzwi pierwszych z prawej - do zobaczenia. Mam nadzieję.
Już miał otwierać drzwi, kiedy po raz ostatni spojrzał w moją stronę i powiedział.
- Uważaj na siebie.
Przeszedł przez drzwi, które szybko zniknęły. Nerwowo poprawiłam pelerynę i przyjżałam się pozostałej czwórce. Po chwili zauważyłam na nich wyryte symbole.
Pierwszy przedstawiał sowę.
Drugi - łuk.
Trzeci - trójząb.
A ostatni ukazywał dwa skrzyżowane miecze. Po krótkim namyśle, podeszłam do tych trzecich.
W mojej głowie rozległ się fragment wiersza.
"Musisz wpierw odwagę przejść, potem tylko słony tor."
Odwaga i słony tor. Jedyne drzwi, które według mnie pasują do tego opisu, to te z trójzębem.
Czyż trójząb nie kojarzy się z bezkresnym i słonym oceanem, w którym czają się niebezbieczeństwa?
Wzięłam głęboki oddech i mocno popchnęłam stare wrota. W nozdrza, uderzył mnie mocny powiew wiatru, który niósł za sobą zapach słonej bryzy. Niepewnym krokiem przeszłam przez próg.
Znalazłam się na niewielkiej wyspie, oblanej ze wszystkich stron nieskończonym oceanem. Wolnym krokiem ruszyłam przed siebie, wodząc wzrokiem po wyspie. Nie była ani piękna, ani brzydka. Była taka... znośna. Porośnięta wielkimi drzewami i wysokimi, aż do nieba, kłosami z ziarnem.
Spostrzegłam szeroką, wydeptaną ścieżkę, prowadzącą w górę jakiegoś wzniesienia. Po krótkim wahaniu, skierowałam się w jej stronę.
Niecałe sześć minut później znalazłam się na samym szczycie. Widziałam z niego prawie całą wyspę. Wokół znajdowało się pełno pieczar i grot, obok których pasły się wielkie owce. Nagle poczułam, jak ziemia pod moimi stopami drży. Zaskoczona rozejrzałam się wokół. Najbliższym schronieniem było rozgałęzione drzewo, na które sprawnie się wspięłam. Długo nie musiałam czekać, by dowiedzieć się, co jest przyczyną wstrząsów.
Był to przeraźliwie wielki mężczyzna. Jednak nie jego wzrost przeraził mnie najbardziej, tylko jedno oko, znajdujące się pośrodku czoła. Było ono straszliwie okaleczone. Byłam bardzo ciekawa, czy potwór cokolwiek przez nie widzi.
Nagle zatrzymał się, tuż przed moją kryjówką i pociągnął nosem.
- Czy ty też to czujesz, Stogonow? - powiedział do niewidzialnego towarzysza.
Nagle go zobaczyłam. Była to duża, czarna owca, sięgająca cyklopowi do ud.
W odpowiedzi głośno zabeczała.
- Już dawno nie czułem tego zapachu. Od kąd Nikt uciekł i ogłosił całemu światu, że mieszkamy tu my - cyklopowie, wszyscy zaczęli opływać naszą wyspę szerokim łukiem - pociągnął nosem - wyczuwam ludzkie ciało. No, może niezupełnie, ale ludzkie.
Przymknęłam oczy i w myślach zaczęłam błagać ojca o pomoc.
- Stogonow... znowu ta dziwna energia. Musimy jak najszybciej wracać do pieczary. Pewnie znowu pojawiły się tam miniaturowe drzwiczki.
Gwizdnął na owcę i szybkim krokiem odeszli. Odetchnęłam z ulgą.
- Dzięki tato - powiedziałam i to całkiem szczerze.
Niespodziewanie wpadło mi coś do głowy.
Drzwi? Może są to właśnie MOJE drzwi?
Zeskoczyłam z drzewa i pobiegłam za oddalającym się olbrzymem. Kiedy cyklop robił dwa kroki, ja robiłam ich chyba ze sto. Po dziesięciu minutach dotarliśmy do jego miejsca zamieszkania - wielkiej groty, do której wchodziło się przez ogromne i to dosłownie ogromne, drzwi. Schowałam się za szerokim głazem, porastanym przez wysoką trawę.
- Ciągle ten sam zapach - mruknął do siebie, pociągając nosem.
Nagle zesztywniał i pomału odwrócił głowę w stronę mojej kryjówki. Poczułam jak robi mi się słabo.
Przyłożyłam dłonie do twarzy, by wydawać jak najmniej dźwięków.
- To ty! - zagrzmiał, wskazując palcem w moją stronę.
Zachciało mi się płakać. Jak mogłam się wplątać w coś tak niedorzecznego?
- Jak mogłeś? Pytam się, Stogonow, jak mogłeś zjeść człowieka i się ze mną nie podzielić? To już szósty raz. Gdybyś nie był moim ulubieńcem, to już dawno piekłbyś się nad ogniskiem.
Owca wydała długi bek, wymieszany z gniewem. Widać, nie spodobały się jej oskarżenia pana. Potrząsnęła głową i weszła, dumnie wypięta, do groty.
- I co ja z tobą pocznę? - mruknął i spojrzał w niebo.
Chyliło się już ku zachodowi.
- Pora iść po moje skarbeńka - mówiąc to, zaczął schodzić stromym poboczem, w stronę pastwiska, mrucząc przekleństwa na owcę.
Spojrzałam w stronę groty. Nie było widać pupila, cyklopa. To była moja szansa.
Wyskoczyłam zza głazu i pobiegłam w stronę wejścia.
Już po chwili znajdowałam się wewnątrz.
Muszę przyznać, potwór miał całkiem spoko styl.
Pokój w którym się znajdowałam był pomalowany na ciemny brąz. Na podłodze leżał gruby dywan, który całkowicie wyciszał moje kroki. Po środku znajdował się wielki, drewniany stół, wokół którego, stało pięć ogromnych krzeseł ze złotymi wstawkami. Na samym końcu pokoju, tuż pod ścianą był kominek w którym wesoło trzaskał ogień. Tuż obok zauważyłam złote drzwi (oczywiście w moim rozmiarze). Szeroko się uśmiechnęłam.
Czy to naprawdę jest takie proste? Wzruszyłam ramionami i ruszyłam w stronę mojego wyjścia. Niespodziewanie, za moimi plecami, huknęły wrota i rozległ się pełen nienawiści głos:
- No proszę, kogo my tu mamy. Miałeś rację Stogonow. Wybaczam ci, że wcześniej zjadłeś innych, nie dzieląc się.
Zmroziło mnie. Nie potrafiłam się ruszyć. Podświadomość mówiła "Uciekaj! Biegnij Rose! Na co jeszcze czekasz?!". Jednak nogi odmówiły posłuszeństwa. Po chwili znalazłam się w wielkiej łapie. Cyklop nachylił się i dokładnie mnie powąchał.
- Wiesz co Stogonow? To coś pachnie dokładnie tak samo, jak to, co niedawno pożarłeś.
Usłyszałam bek pełen rezygnacji. Czy naprawdę da się być tak bardzo głupim?
Olbrzym postawił mnie na blacie i przykrył szklanką.
- Ej! - krzyknęłam - tak nie można!
W odpowiedzi usłyszałam tylko głośny śmiech.
- Bo co? - zagrzmiał - może ty mi zabronisz?
- Aha. To chyba oczywiste.
Spojrzał na mnie uważnie i oblizał wargi.
- Jak mam cię zjeść? W potrawce? Może ugotuję z ciebie zupę? A może jednak lepiej będziesz smakować na surowo?
Nagle wpadł mi do głowy wspaniały pomysł. Nieco szalony, ale wspaniały.
- Hej, ty! - krzyknęłam w jego stronę - nie jesteś godzien, nawet małego kęsa ze mnie.
- Co? Jak to?! - warknął.
- Spotkałam kiedyś jednego cyklopa. Oh cóż to był za wspaniały mąż! A jaki silny. Nazywał się... Łamikość! Czy to nie straszne imię?
- Może być - cyklop wzruszył ramionami.
Przewróciłam oczami.
- Ja - dumnie wypiął pierś - jestem Polifem. Ulubiony syn Pana Mórz.
- No, niezłe imię - powiedziałam - ale Łamikość potrafił przypiąć siebie do grubej bali w swoim domu, dziesięcioma najgrubszymi łańcuchami, a potem jednym wdechem je rozrywał.
- Pff, też mi coś - mruknął Polifem - zaraz wracam.
Nie minęła nawet minuta, a już był z powrotem. W wielkich dłoniach trzymał, nie dziesięć, a piętnaście grubych łańcuchów. Patrzyłam z niedowierzaniem, jak pomału obwiązuje je wszystkie wokół siebie i jednej, z kilku kolumn, podtrzymujących sklepienie.
- A teraz patrz na to - ryknął w moją stronę.
Napiął całe ciało, jednak nic się nie stało. Robił się coraz bardziej czerwony, a jego oko zaszło krwią.
Uśmiechnęłam się tryumfialnie i z wielkim wysiłkiem podniosłam szklankę do góry. Po sekundzie stałam wolna na stole.
- Nie! - wykrzyknął wściekły Polifem, jeszcze bardziej się napinając.
Kolumna, do której był przypięty, zaczęła się niebezpiecznie poruszać.
Miałam mało czasu. Udało mi się ześlizgnąć po nodze stołu i już po chwili biegłam w stronę drzwi.
- Stonogonow! Łap nasz obiad! - wydarł się cyklop, jednak owcy nie było w pobliżu.
Zdyszana zatrzymałam się przed złotymi wrotami, jednak nim je otworzyłam, odwróciłam się do szarpiącego wściekle olbrzyma i powiedziałam:
- Mógłbyś nauczyć się nieco kultury. Jak spotkasz swojego ojca, powiedz mu, żeby dał ci z tego korepetycje.
Pomachałam mu ręką i przeszłam przez drzwi, zostawiając w tyle wściekłego Polifema.
Zamrugałam oczami. Coś przeleciało przed moim nosem. A raczej... przepłynęło. Otworzyłam szeroko oczy z przerażenia. Znajdowałam się głęboko pod wodą. Jednak dwie rzeczy były najdziwniejsze.
Pierwsza - potrafiłam bez problemu oddychać.
Druga - mimo takiej głębokości, nie rozerwało mnie ciśnienie.
Rozejrzałam się wokół. Co znowu? Zacisnęłam zęby i rozejrzałam się wokół. Rafy koralowe, małe rybki, rekiny, rozgwiazdy. Czego tam nie było! A. No tak. Już wiem czego. Nie było niczego, co mogłoby wskazywać miejsce, do którego mam dotrzeć.
Drgnęłam, kiedy obok mnie przepłynął rekin, muskając moje ramię płetwami.
Niespodziewanie usłyszałam w oddali cudowny śpiew. Tak, tak. Wiem. Jestem pod wodą, a tu nagle ktoś sobie coś śpiewa. Wydaje się to szalone, jednak gdybyście znajdowali się w moim położeniu, nic was by nie zdziwiło.
Skierowałam się w stronę, skąd dochodził tajemniczy głos. Niezdarnie machając nogami i rękami, jakimś cudem udało mi się popłynąć. Po jakimś czasie, ujrzałam wrak typowego starożytnego statku. Wokół pływało mnóstwo, różnych rozmiarów, rekinów. Po krótkim wahaniu, popłynęłam w jego stronę. Kiedy byłam już na tyle blisko, by zajrzeć przez niewielkie okno do środka, ujrzałam na pokładzie piękną kobietę.
Miała długie, jasne włosy. Oczy jej, były błękitne, niczym ocean. Skóra była niemalże biała. Opasana była długą, niebieską tuniką.
Stała do mnie tyłem i grała na lirze, śpiewając.
"Apollo, Artemido mej pieśni racz wysłuchać.
To dla was. To do was, me błagania wznosze.
Dzięki wam i Odyseusza samotnego i Jazona przebiegłego, udało się uratować.
Czy ponownie mogę, do was błagania me wznieść?
Czy pozwolicie, kolejnej ofierze dostać się do domu?"
Zauroczona wsłuchiwałam się w jej głos. Jednak dłuższa chwila musiała minąć, nim zorientowałam się, że śpiewa o mnie.
Nagle poczułam jak coś opiera się o moje plecy. Pomału odwróciłam głowę - czego natychmiast pożałowałam. Zobaczyłam przed sobą szeroki i szary pysk, błyskający od czasu do czasu, ostrymi zębami.
Głośno krzyknęłam i rzuciłam się do ucieczki. W niecałą sekundę mnie dogonił i chwycił za nogawkę spodni. Nie potrafiłam wydusić z siebie żadnego dźwięku.
- Aro! - usłyszałam za plecami - zostaw! Idź się baw z innymi!
Rekin momentalnie mnie póścił i ze spuszczonym łbem odpłynął w stronę swoich pobratymców. Odetchnęłam z ulgą i spojrzałam w stronę wybawicielki.
- Dziękuję - szepnęłam, oplatając się rękoma.
- Nic ci nie jest?
Pokręciłam przecząco głową.
Wzięłam głęboki oddech.
- Czy, czy pomożesz mi się stąd wydostać?
Blondwołosa piękność spojrzała na mnie uważnie.
- Postaram się. Zrobię wszystko co w mojej mocy, Rosalio.
Wytrzeszczyłam oczy.
- Skąd, skąd wiesz jak się nazywam?
Delikatnie się zaśmiała.
- Dużo o tobie słyszeliśmy. Jednak muszę cię ostrzec. Luke tylko na to czeka. Chce abyś dotarła do podziemi. Wtedy będzie miał nad tobą kontrolę.
Zmarszczyłam brwi.
- Dlaczego Had... przepraszam, Pan Podziemi, go nie zniszczy?
- To nie takie proste. On daży go wielkim szacunkiem. Można nawet powiedzieć, że Luke jest jego prawą ręką.
Poczułam jak robi mi się słabo.
- Czyli nie mamy szans? Nie zdołamy uratować Jamesa?
- Tego nie powiedziałam. Dowiesz się co się wydarzy, kiedy dotrzesz bezpiecznie do Wyroczni. Ale wpierw muszę ci pomóc. Jestem Agapita.
Skinęłam głową.
- A więc, Agapito, gdzie mamy iść?
Czoło jej spochmurniało.
- W jedno z najmroczniejszych miejsc w ocenie. W miejsce, gdzie docierają tylko przeklęci. Gdzie można znaleźć wejście do Tartaru. Gdzie przebywają najgorsze z najgorszych potworów.
Przełknęłam głośno ślinę.
- Niezbyt zachęcająco - mruknęłam.
Wzruszyła ramionami.
- Nic nadzwyczajnego.
- Może dla ciebie. Jak się tam dostaniemy?
Odwróciła się tyłem do mnie i głośno gwizdnęła.
Przez chwilę nic się nie działo, jednak po kilkunastu sekundach coś obok nas zabulgotało i z nikąd pojawił się złoty rydwan, ciągnięty przez sześć, ogromnych rekinów. Szczęka mi opadła.
- Wow.
- Zapraszam - powiedziała Agapita, wykonując ruch dłonią, zachęcający do zajęcia miejsca.
Ostrożnie weszłam do środka i stanęłam po lewej stronie tak, by nimfa mogła bez przeszkód prowadzić rydwan.
Już po chwili pędziliśmy pomiędzy morskimi stworzeniami.
- Agapito?
- Hm?
- Co oznacza twoje imię?
Spojrzała na mnie kątem oka.
- Moje imię powstało z przymiotnika Agápetos, oznaczającego "drogi", "kochany" - ciężko westchnęła - przez to imię, jestem zbyt łagodna. Staram się wszystkim pomagać. Jednak jeśli coś mi nie pójdzie, całą winą obarczam siebie...
Przez chwilę zapanowała niezręczna cisza.
- Ale... ale przecież imię nie łączy się z osobowością.
- Czy napewno? Czy jesteś tego pewna, Rosalio? - drgnęłam na dźwięk mojego imienia.
Bardzo rzadko, ktoś używa mojego imienia w pełnym brzmieniu.
- Czy wiesz co oznacza twoje imię?
- Nie - powiedziałam cicho, wpatrując się w koralowce.
- Rosalia, to niezależna, pewna siebie kobieta. Uwielbia mieć swoje zdanie, chce zachować zupełną wolność, zarówno jeśli chodzi o działanie, jak i o myśli.
Uśmiechnęłam się krzywo.
- No. To prawie jak ja.
Nimfa zaśmiała się perliście.
- A nie mówiłam?
Poczułam, że się rumienię.
- Nie będzie ci przeszkadzać, jeśli sobie coś zanucę?
Pokręciłam przecząco głową. Wprost nie mogłam się doczekać, kiedy znowu usłyszę ten delikatny głos.
- Ah, najdrożyszy, najpiękniejszy, radość mnie wypełnia.
Kiedy powrócisz, dzięki Atenie, nie zabraknie ci mej miłości.
Ah, ukochany, najmądrzejszy, co bym bez ciebie poczęła.
Kocham cię całym sercem, umysłem, niech Afrodyta, błogosławi nasz związek.
Dzięki pieśnią Agapity, podróż minęła nam zaskakująco szybko. Nagle poczułam, jak robi mi się zimno.
Ciepłe i przyjemne prądy morskie, zmieniły się w lodowate podmuchy. Smagały mnie po szyi i rękach. Już po chwili zaczęłam szczękać zębami.
- Witaj, w Dolinie Rozpaczy.
Pod nami rozciągał się ogromna i mroczna szczelina. Poczułam jak coś ścisnęło mnie w żołądku. Z dołu dochodziły jęki i krzyki.
- Czy to, aby napewno jedyna droga? - spytałam niepewnie.
- Tak. Tam gdzie najwięcej potworów, tam droga do wyjścia.
Chwyciła mnie za rękę i wyciągnęła z powozu. Pstryknęła palcami, na co ten, natychmiastowo zniknął. Zaczęliśmy płynąć w dół, trzymając się blisko, kamiennej ściany rowu.
Dzikie odgłosy stawały się co raz głośniejsze i głośniejsze, a mi co raz bardziej kręciło się w głowie.
W pewnym momencie ukryłyśmy się w szczelinie. Obok nas przepłynął, węsząc, dziwny stwór.
- Dlaczego ja? - po raz setny, zadałam sobie to pytanie w myślach.
Poczułam lekkie pociągnięcie za rękę. To Agapita dawała nieme znaki, że trzeba płynąć dalej. Niechętnie wydostałam się z kryjówki.
- Musisz teraz mnie uważnie posłuchać - powiedziała po dłuższej chwili nimfa - kiedy dopłyniemy na sam dół, ja odwrócę uwagę potworów, a ty wpłyniesz w szczelinę, znajdującą się na skalnej półce.
Pokręciłam przecząco głową.
- Nie. Nie mogę cię tu zostawić. Tyle dla mnie zrobiłaś...
- Odważna o złotym sercu. Dobrze wiedziałam co robię - wskazała ręką w dół - kiedy dam ci znak, najszybciej jak będziesz potrafiła, popłyniesz w stronę wyjścia. Rozpoznasz je po złotym blasku, bijącym od środka.
Skinęłam niepewnie głową. Agapita pochyliła się i pocałowała mnie w czoło.
- Miej moje błogosławieństwo.
Kolejne rzeczy działy się tak szybko, że mój opóźniony mózg, nie potrafił tego zrozumieć.
W jednej chwili, z mroku, wyłoniły się przerażające monstra. Nimfa krzyknęła "Już". Najszybciej jak potrafiłam, zaczęłam płynąć w stronę wskazaną przez Agapitę. Z daleka dochodziło mnie głośne wycie. Zawahałam się. "Jestem nimfą. Nic mi się nie stanie. Obiecuję.", usłyszałam w głowie znajomy głos.
Ciężko westchnęłam i wślizgnęłam się pomiędzy dwoma ścianami, w głąb szczeliny.
Poczułam, że leżę na czymś twardym i zimnym. Zakaszlałam wypluwając resztki wody. Podniosłam się na łokciach i rozejrzałam się wokół.
- Gdzie jestem? - wyszeptałam.
Ostatnie co zobaczyłam, to turkusowe oczy wlatrujące się uważnie w moją twarz.
piątek, 26 lutego 2016
Rozdział 18
Minęły dwa dni, od kąd Rose pojechała razem z Urielem, odnaleźć i uratować Jamesa. Od tego momentu dziadkowie ze zniecierpliwieniem czekali na jakikolwiek sygnał od ukochanej wnuczki.
Ze względu na wiek i łamanie w kościach pan Smith, nie mógł juz tyle pracować przy koniach. Zatrudnił więc do pomocy mężczyznę z wioski. Zajął się on pożądkowaniem i karmieniem.
Był już pózny wieczór, na dworzu jedyną rzeczą, która dawała światło, był księżyc. Stajenny rzucił kupkę siana do ostatniego boksu. Następnie odłożył wszystko na miejsce, rozejrzał się wokół, czy wszytsko jest w porządku i wyszedł na mroźne powietrze. Kiedy wsiadał na rower, usłyszał głośny łoskot, dochodzący ze stajni. Zdziwiony zmarszczył brwi i poszedł się przekonać, czy wszystko jest w porządku. W środku panował półmrok.
- Halo! Jest tu kto? - zabrzmiał w ciemnościach jego głos.
Odpowiedziała mu tylko cisza, którą po chwili przerwał cichy szelest.
Barwin w pewnym momencie poczuł nagły strach. Jak każdy człowiek, którego większość życia upłynęła w samotności, nosił w sobie wiele skrywanych lęków.
Pogwizdując nerwowo, mężczyzna zrobił w tył zwrot i skierował się to wyjścia. Przechodząc obok ciemnego przedsionka, usłyszał jakby ciche westchniennie.
- Jest tu kto? - powtórzył Barwin, starając się dostrzec cokolwiek, w tych egipskich ciemnościach.
Nic. Żadnej odpowiedzi. Żadnego ruchu.
Szybkim krokiem ruszył przed siebie. Po przejściu paru kroków, nagle podknął się o coś twardego. Stanął zmartwiały. W pierwszej chwili pomyślał, że wpadł na grabie, których wcześniej nie zdążył wynieść. Ale to nie były grabie. Jeśli pominąć uścisk dłoni na powitanie z panem Smithem, od wielu lat nie dotykał go żaden człowiek, teraz jednak stajenny nie miał wątpliwości, że czuje dotknięcie innej ludzkiej istoty. Ktoś oplótł go ramionami. Barwin usłyszał czyjś ciężki, przyśpieszony oddech.
Gdy mężczyzna odzyskał przytomność, w ułamku sekundy zorientował się, że otacza go nieprzenikniony mrok, całkiem innego rodzaju niż przedtem. Nadal czuł cierpki odór końskiego łajna, lecz teraz o jego policzek ocierało się coś zimnego i wilgotnego. Po twarzy spływały mu strużki potu, które - dziwna rzecz - jakby pełzły od ust w stronę czoła. I było zimno. Bardzo zimno. Poczuł, że drży, i uświadomił sobie, iż jest nagi. Pomału zaczynało brakować mu tlenu. Zacisnął kurczowo powieki, mając nadzieje, że jak je otworzy, to znajdzie się spowrotem w swoim mięciutkim fotelu i okaże się, że był to tylko zły sen. Otworzył oczy. Nic się nie zmieniło. Poczuł jak krew zaczyna odpływać mu z głowy. Zaczął się dusić.
★ ★ ★
Po raz ostatni, omiotłam spojrzeniem mój pokój i z głośnym westchnieniem zakluczyłam drzwi.
Niecałe dwa dni temu udało mi się znaleźć mapę, która pozwoli nam odnaleźć Jamesa.
Zarzuciłam plecak na ramię i zeszłam po schodach, gdzie Uriel miał przyszykować małe co nieco na drogę. Po cichu weszłam do kuchni, mając w planach nastraszyć chłopaka. Jednak widok jaki ujrzałam, zamurował mnie. Stał do mnie plecami, dłonie miał oparte na kancie blatu, a jego głowa ciężko zwisała. Przestraszona rzuciłam plecak na ziemię i najszybciej jak potrafiłam, podbiegłam do niego. Nie zareagował, kiedy znalazłam się tuż za nim. Oczy miał mocno zaciśnięta, jego usta tworzyły cieńką linię. Zauważyłam, że drży na całym ciele. Po jego karku spływały strużki potu, a skroń mocno pulsowała.
Nie miałam zielonego pojęcia co zrobić.
Zrezygnowana dotknęłam jego dłoni. Momentalnie spiał się na całym ciele i pomału otworzył oczy.
- Co się dzieje? - wyszeptałam, czując jak serce, miota mi się, niczym ptaszek w klatce.
Ciężko westchnął i pokręcił głową.
- Jest okej - starał się uśmiechnąć.
Jednak zamiast uśmiechu na jego twarzy, pojawił się grymas.
- Powiesz mi co się dzieje?
Spojrzał mi głęboko w oczy.
- Ktoś umarł.
Odetchnęłam z ulgą.
- Codziennie ktoś umiera.
- To nie była zwykła śmierć. Ktoś został w brutalny sposób zamordowany...
Wytrzeszczyłam na niego oczy.
- Ale kto? - wyjąkałam.
- Tego jeszcze nie wiem... - zawahał się - jego ciało znajdą na terenie należącym do twoich dziadków.
Poczułam jak do oczu napływają mi łzy. A jeśli to któreś z nich? Jednak Uriel czytał mi w myślach.
- Twoja babcia i dziadek są bezpieczni. Nikt nie może im nic zrobić, ponieważ ich stróże rzuciły, na nich czar strzegący. Wydaje mi się, że ktoś próbuje nas nastraszyć. Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, w jak wielkim niebezpieczeństwie jesteś ty i twoja rodzina.
Pokiwałam potakująco głową, a w myślach dodałam "Ty także".
Odwrócił się do mnie tyłem i kończył pakowanie plecaka. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić.
Beznamiętnie snułam się po domu, sprawdzając czy wszystko dokładnie pozamykałam. Ostatnim pomieszczeniem, jakie mi pozostało, była sypialnia rodziców. Otworzyłam ciężkie dębowe drzwi, które wydały delikatne skrzypienie. W środku panował półmrok. Podeszłam do wielkiego łoża z baldachimem i na nim usiadłam. Rozejrzałam się wokół. Mama uwielbiała stare meble i dekoracje. Tata godził się na taki wystrój, chociaż często bez przekonania. Spojrzałam w stronę starej, bardzo ozdobnej komody. Od czasu ich śmierci nikt nie otwierał szaf i półek. Wstałam i cichym krokiem do niej podeszłam. Otworzyłam pierwszą z brzegu szufladę. Idealnie poukładane ciuchy. Poniosła mnie ciekawość i zaczęłam przeglądać całą jej zawartość. Nagle z jednej z koszul wypadła niewielkich rozmiarów koperta. Schyliłam się i podniosłam ją z ziemi. Na wierzchu nie było rzadnego adresu. Zajrzałam do środka i wyjęłam poskładaną kartkę. Kiedy ją rozwinęłam, nagle zrobiło mi się słabo.
"Droga Amelio!
Co u ciebie słychać, jak się masz? Czy z moją córką wszystko w porządku? Zdrowa jest? Napewno jest już bardzo duża. Bardzo chciałabym ją zobaczyć, chociaż wiem, że jest to niemożliwe.
Za pięć miesięcy będziesz musiała jej wyjawić prawdę. Kim jest i co ją czeka w przyszłości, a za sześć stanie przed wielkim wyborem. Nikt nie może jej zmuszać kim ma zostać. Ani wy, ani państwo Smith. A zwłaszcza oni. Pan i pani Smith podjęli już decyzję i wybrali los upadłych aniołów, a szczególej - wilczych ludzi.
Jednak bardzo boję się o jej bezpieczeństwo. Demony będą próbowały jej przeszkodzić. W końcu jest jednym z bardzo nielicznych dzieci archanioła Gabriela.
Troszcie się i dbajcie o nią.
Wasza J.E."
W moich oczach pojawiły się łzy. A jednak znali moją biologiczną matkę i tuż pod moim nosem, z nią korespondowali. W pewnym momencie poczułam złość, która szybko minęła. W końcu próbowali mnie chronić, nie mogę mieć tego im za złe.
Znalazłam jeszcze kilkanaście podobnych listów. W jednej z kopert znalazłam naszyjnik. Z załączonego do niego listu wynikało, że mam go dostać w dniu, kiedy poznam prawdę.
Podniosłam znalezisko do góry, by dokładnie mu się przyjrzeć.
Zawieszka była niewielka. Przedstawiała ona złote serduszko, wysadzane szlachetnymi kamieniami. Pośrodku wygrawerowane były inicjały. R.E. Zawieszka zawieszona była na złotym, średniej długości łańcuszku.
- Rose! Jesteś gotowa? - rozległ się głos Uriela.
- Już idę! - zawołałam, podchodząc do bogato zdobionego lustra.
Sprawnym ruchem założyłam znalezisko.
- No no. Całkiem niezłe.
Nagle zrobiło mi się przykro. Zawsze na szyi miałam łańcuszek od Jamesa, jednak kiedy go porwano, ten dziwnym przypadkiem zniknął.Miło poczuć znowu coś chłodnego na szyi.
Zastałam Uriela przy drzwiach wejściowych. Zarzuciłam plecak na szyję, ubrałam buty i pierwsza wyszłam z domu. Stanęłam na chodniku i zaczekałam, aż chłopak zamknie drzwi.
Kiedy uporał się z zamkiem, minął mnie bez słowa i ruszył przed siebie. Nie miałam ochoty wszczynać nowej kłótni, więc bez słowa poszłam za nim. Uszliśmy niewielki kawałek kiedy usłyszałam, jak ktoś woła mnie po imieniu.
Zdziwiona przystanęłam, odwracając się do tyłu. Jednak kiedy zobaczyłam, kto mnie woła, zrobiło mi się słabo.
- Wszystko w porządku? - zapytał Uriel.
- Nie - mruknęłam.
Chwilę później stał przedemną mój były chłopak i była przyjaciółka.
- Rosie! Wróciłaś do Waszyngtonu? - próbował mnie przytulić Ash, jednak zdecydownie zrobiłam krok w tył.
Wcale się nie zmieszał. Dupek.
- Nie - założyłam ręce na piersiach - jestem tu tylko przejazdem.
- Wielka szkoda - odezwała się przesłodzonym głosem Karolina.
- Bardzo - mruknęłam.
- A to sama jesteś? - zdziwił się chłopak, lecz nagle zobaczył stojącego za mną Uriela - a jednak nie.
Poczułam jak mój anioł stróż spiął mięśnie. Pewnie walczył sam ze sobą, żeby nie odpowiedzieć czegoś hamskiego.
- Ash jestem - nie dawał za wygraną mój były.
- Uriel - wycedził przez zęby.
- Miło się gada, ale śpieszy nam się - powiedziałam chwytając mojego towarzysza za rękę.
Wszyscy dziwnie się na mnie spojrzeli. Zwłaszcza Uriel. Jednak zignorowałam ich i pociągnęłam go za sobą, zostawiając tą dwójkę daleko za nami.
- Nie sądziłem, że spotkamy twojego byłego - przerwał ciszę chłopak.
- Skąd wiesz...
- Jestem twoim aniołem stróżem, zapomniałaś? - przerwał mi.
- No tak - mruknęłam - całe życie obserwowana.
Wesoło się zaśmiał i przeczesał palcami swoją blond grzywę.
- Pozer - warknęłam.
W odpowiedzi pokazał mi rząd równiutkich zębów, które wyszczerzył w uśmiechu. Prychnęłam pod nosem. Właśnie mijaliśmy biały Kapitol. Zapierał dech w piersi. Szłam z głową w górze, podziwiając kopułę i nagle poczułam mocne pociągnięcie za rękę. Skręciliśmy w jakąś uliczkę.
- Co jest?
- Ktoś cały czas za nami idzie. Chodź tędy. Może na chwilę go zgubimy.
Spojrzałam przed siebie. Niestety, ta droga ucieczki mnie nie zachwyciła. Wyglądała jak z amerykańskich filmów, gdzie gangsterzy atakowali przypadkowych przechodniów. Jednak Uriel nic sobie z tego nie robił. Ciężko westchnęłam i z duszą na ramieniu ruszyłam za nim. Po chwili usłyszałam za plecami tupot stóp. Ktoś biegł. I to szybko. Nagle poczułam jak ktoś obejmuje mnie za nogi. Na chwilę straciłam równowagę i się zachwiałam. Spojrzałam w dół. Stała tam mała dziewczynka, kurczowo trzymająca się moich nóg. Zmarszczyłam brwi. Mała się na mnie spojrzała, a mi zabrakło tchu z wrażenia. Jeszcze nigdy nie widziałam tak pięknego dziecka. Włosy miała niemal białe, porcelanową skórę, czerwone usteczka i błękitne oczy. Istny aniołek. Z zachwytu otworzyłam usta i przez chwilę nie wiedziałam co powiedzieć. Jednak zapomnienie odeszło tak szybko, jak się pojawiło.
- Hej, gdzie masz mamusię?
Nic mi nie odpowiedziała. Za to puściła moje nogi i odsunęła się kawałek.
- Co się dzieje? Zgubiłaś się? - nie dawałam za wygraną.
- Rose dlaczego nie idziesz?
Odwróciłam głowę w stronę Uriela.
- Ta mała jest tu całkiem sama. Nie możemy jej zostawić.
- Jaka mała? Ja tu widzę tylko ciebie, gadającą ze ścianą.
Zdziwiona spojrzałam w miejsce, gdzie przed chwilą stała dziewczynka. Uriel miał rację. Nikogo nie było.
- Ale, ale... ja nic nie rozumiem. Stała tu. Dobrze ją widziałam. Jeszcze wcześniej się do mnie przytulała.
Pokręcił ze zrezygnowaniem głową.
- Coś ci się musiało wydawać. Chodz idziemy - wyciągnął w moją stronę rękę.
Po chwili wahania, ujęłam ją.
- Gdzie dokładniej zmierzamy?
- Do miejsca, które pomoże nam się uzbroić.
Spojrzałam na niego, z nieskrywaną ciekawością. Jednak nie miał zamiaru nic więcej tłumaczyć. Musiałam się pogodzić z tym co wiem.
Prawie całe życie mieszkałam w Waszyngtonie, jednak nigdy nie byłam w tej części miasta. Po obu stronach ulicy stały drewniane, walące się już domy. W oknach, pozbawionych szyb, powiewały gdzieniegdzie potargane firany. Muszę przyznać, że możnaby tu było nagrać dość straszny horror, bez efektów specjalnych.
- Nikt tu nie mieszka, od czasu kiedy w 1865 roku, zakończyła się wojna secesyjna. To miejsce cieszy się złą sławą. Dużo upiorów i demonów znalazło sobie tu miejsce na odpoczynek.
Momentalnie mina mi zrzędła.
- Spokojnie. Nikt tu nie może nic nikomu zrobić, ponieważ na straży stoją anioły. Poprostu pilnują tu porządku.
- Teraz poczułam się, jakbym była w burdelu pełnym opryszczków, a przy wejściach stoją ochroniarze - zaśmialiśmy się głośno.
Doszliśmy do wielkiego cmentarza. Wokół walały się zniszczone nagrobki, gdzieniedzie można było się natknąć na urwaną, marmurową głowę lub rękę, jakiegoś posągu. Nocą musi tu być naprawdę przyjemnie, pomyślałam ironicznie.
Uriel skierował się w stronę wielkiego grobowca, który o dziwo, nie był dotknięty czasem. Tuż przy wejściu stały dwie czarne postacie z kapturami, zasłaniającymi twarze. Każda opierała się o długi miecz, wbity w ziemię. Muszę przyznać, wyglądały bardzo realistycznie.
- I co teraz? - spytałam, rozglądając się dookoła.
- Teraz otworzymy wejście i wejdziemy do środka - wzruszył ramionami.
Otwierałam usta , by znów o coś zapytać, ale uciszył mnie machnięciem dłoni. Następnie sam podszedł do murowanych wrót i przejechał po nich palcem. Usłyszałam charakterystyczny dźwięk i wejście drgnęło.
- Na co jeszcze czekasz? Jestem silny, no ale są pewne granice...
Mruknął coś jeszcze pod nosem, ale nie zwróciłam na niego najmniejszej uwagi.
- Na trzy. Raz, dwa, trzy... pchaj!
Sapnęłam ciężko i całym ciężarem oparłam się o wrota. Po paru długich sekundach, otworzyły się na tyle szeroko, że zdołaliśmy się przez nie przecisnąć.
W środku panował gęsty mrok, który chwilę potem rozpędziły płomyki ognia, wydobywające się z niewielkiej pochodni. Rozejrzałam się wokół. Wewnątrz było tylko jedno pomieszczenie. Ściany były idealnie gładkie i pokryte, zapewne kiedyś bardzo kolorowymi, freskami. W głębi pomieszczenia znajdowały się cztery nisze, na których leżały kamienne sarkofagi. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz, kiedy zorientowałam się, że znajduję się w jednym pomieszczeniu z trupami.
- To falsyfikaty - mruknął Uriel, przyglądając się uważnie posadzce.
- A ja myślałam...
- Wiem co myślałaś. Ale proszę cię, jeśli nic nie robisz, to przynajmniej nie zawracaj mi głowy, takimi pytaniami. Na to przyjdzie jeszcze czas. Gdzieś w odległej przyszłości.
Spaliłam buraka.
- Ale ja cię w cale nie pytałam...
Spojrzał na mnie spod byka.
- Nawet się nie odzywałam - dalej próbowałam jakoś to wyjaśnić.
Uniósł jedną brew.
- Nie patrz się już tak na mnie - warknęłam odwracając się do niego plecami.
Dupek, pomyślałam ze złością.
- Chyba się zaraz rozmyślę i cię tu zostawię, za takie słownictwo, moja droga panno.
Pacnęłam się w czoło. Jaka ja jestem głupia. Przecież on zna moje myśli.
- Zgadzam się z obiema rzeczami. A najbardziej z tą pierwszą. - uśmiechnął się złośliwie.
- Wynocha z mojej głowy!
- Dobra, dobra - z powrotem schylił się w stronę ziemi - ahh więc tu jesteś.
Zainteresowana odwróciłam się w stronę Uriela, który włożył palec w odpowiedni otwór i podważył skrytkę. Wyciągnął z otworu dużą drewnianą walizkę. Zamurowało mnie, kiedy zobaczyłam co jest w środku.
- Mogłabyś zamknąć te usta? Niezbyt smacznie to wygląda - mruknął podając mi do ręki długi sztylet.
- A to po co nam?
- No nie wiem. Może na demony? W końcu schodzimy do ich królestwa, a tam nie przywitają nas zbyt przyjaźnie. Zrozumiałaś czy mam to jakoś inaczej wytłumaczyć?
- Zrozumiałam - powiedziałam urażona.
- Cieszę się. Trzymaj jeszcze to - rzucił we mnie jakimś materiałem.
Była to ciemnozielona peleryna zapinana pod szyją złotą przypinką, przypominającą skrzydła.
- Jak to założę, to będę prawie jak Legolas - przewróciłam oczami - będzie brakować tylko spiczastych uszu.
Chcąc nie chcąc, Uriel głośno się zaśmiał.
- To ci się udało.
- A gdzie mam schować TO? - wskazałam na otrzymaną chwilę wcześniej broń.
- Masz - podał mi skórzane paski.
Spojrzałam na niego jak na idiotę.
Ciężko westchnął, wstał z ziemi i do mnie podszedł.
- Odwróć się.
Pomału i delikatnie zaczął mi je przypinać tak, że grubsze paski znajdowały się na boku, koło brzucha.
- Tu i tu wkłada się sztylety - zaczął mi tłumaczyć - a tu można włożyć coś większego.
Gdy skończył, włożył broń na miejsce i zarzucił mi pelerynę na ramiona, która sprawnie ukryła , niezbyt przyjazne dla oka bronie. Następnie sam zrobił to samo.
- Powinniśmy się już zbierać. Za niedługo się ściemni.
Skinęłam głową.
Szybkim ruchem Uriel odłożył wszystko na miejsce. Wyszliśmy na zewnątrz i wspólnymi siłami zamknęliśmy właz.
Chłopak zaczął coś do mnie mówić, jednak moją uwagę przykuło co innego.
Kawałek od nas, przy wielkim nagrobku, stała dziewczynka, która zatrzymała mnie dzisiaj w uliczce. Jej postać wyróżniała biała sukieneczka, którą miała na sobie. Na tle szarych nagrobków wyglądała naprawdę niesamowicie.
Stała i patrzyła prosto na mnie. Po chwili uniosła rączkę i wskazała na mnie palcem. Coś mówiła. Nie zdążyłam się uważnie przysłuchać, ponieważ poczułam mocne uderzenie w bok i upadłam na ziemię. Obok mnie przeleciało coś srebrnego i ugodziło stojącą dziewczynkę prosto w serce. Zdezorientowana, szybko podniosłam się na nogi i chciałam pobiec w jej kierunku, jednak czyjeś mocne ręce chwyciły mnie za ramiona, uniemożliwiając mi to.
- Puść mnie! Puszczaj! Ona umiera - krzyczałam.
- Uspokój się - usłyszałam cichy szept Uriela.
Opadłam na kolana i ukryłam twarz w dłoniach.
- Zabiłeś ją - zaszlochałam.
- To nie było prawdziwe dziecko. Był to zmiennokształtny. To właśnie jego obecność wyczułem przy Kapitolu. Wysłał go zapewne Finnick. Próbował teraz cię zaczarować, a potem przekupić, byś przeszła na ich stronę.
Uniosłam delikatnie głowę.
- Naprawdę?
- Tak. No weź się w garść i przestań się mazgaić.
Podał mi rękę i pomógł wstać.
Idąc w stronę wyjścia mijaliśmy leżące tam ciało. Chwilę przy nim przystanęliśmy. Spojrzałam zdziwiona na chłopaka, który pochylił się nad ciałem i szybkim ruchem wyciągnął z niego, niewielkich rozmiarów, nóż. Obejrzał go dokładnie, a krew wytarł o białą sukienkę. Zostawił on na niej kilka długich śladów czerwonej mazi. Patrzyłam na to wszystko z obrzydzeniem. W tym momencie zaczęłam żałować, że jestem potomkiem archanioła.
Ze względu na wiek i łamanie w kościach pan Smith, nie mógł juz tyle pracować przy koniach. Zatrudnił więc do pomocy mężczyznę z wioski. Zajął się on pożądkowaniem i karmieniem.
Był już pózny wieczór, na dworzu jedyną rzeczą, która dawała światło, był księżyc. Stajenny rzucił kupkę siana do ostatniego boksu. Następnie odłożył wszystko na miejsce, rozejrzał się wokół, czy wszytsko jest w porządku i wyszedł na mroźne powietrze. Kiedy wsiadał na rower, usłyszał głośny łoskot, dochodzący ze stajni. Zdziwiony zmarszczył brwi i poszedł się przekonać, czy wszystko jest w porządku. W środku panował półmrok.
- Halo! Jest tu kto? - zabrzmiał w ciemnościach jego głos.
Odpowiedziała mu tylko cisza, którą po chwili przerwał cichy szelest.
Barwin w pewnym momencie poczuł nagły strach. Jak każdy człowiek, którego większość życia upłynęła w samotności, nosił w sobie wiele skrywanych lęków.
Pogwizdując nerwowo, mężczyzna zrobił w tył zwrot i skierował się to wyjścia. Przechodząc obok ciemnego przedsionka, usłyszał jakby ciche westchniennie.
- Jest tu kto? - powtórzył Barwin, starając się dostrzec cokolwiek, w tych egipskich ciemnościach.
Nic. Żadnej odpowiedzi. Żadnego ruchu.
Szybkim krokiem ruszył przed siebie. Po przejściu paru kroków, nagle podknął się o coś twardego. Stanął zmartwiały. W pierwszej chwili pomyślał, że wpadł na grabie, których wcześniej nie zdążył wynieść. Ale to nie były grabie. Jeśli pominąć uścisk dłoni na powitanie z panem Smithem, od wielu lat nie dotykał go żaden człowiek, teraz jednak stajenny nie miał wątpliwości, że czuje dotknięcie innej ludzkiej istoty. Ktoś oplótł go ramionami. Barwin usłyszał czyjś ciężki, przyśpieszony oddech.
Gdy mężczyzna odzyskał przytomność, w ułamku sekundy zorientował się, że otacza go nieprzenikniony mrok, całkiem innego rodzaju niż przedtem. Nadal czuł cierpki odór końskiego łajna, lecz teraz o jego policzek ocierało się coś zimnego i wilgotnego. Po twarzy spływały mu strużki potu, które - dziwna rzecz - jakby pełzły od ust w stronę czoła. I było zimno. Bardzo zimno. Poczuł, że drży, i uświadomił sobie, iż jest nagi. Pomału zaczynało brakować mu tlenu. Zacisnął kurczowo powieki, mając nadzieje, że jak je otworzy, to znajdzie się spowrotem w swoim mięciutkim fotelu i okaże się, że był to tylko zły sen. Otworzył oczy. Nic się nie zmieniło. Poczuł jak krew zaczyna odpływać mu z głowy. Zaczął się dusić.
★ ★ ★
Po raz ostatni, omiotłam spojrzeniem mój pokój i z głośnym westchnieniem zakluczyłam drzwi.
Niecałe dwa dni temu udało mi się znaleźć mapę, która pozwoli nam odnaleźć Jamesa.
Zarzuciłam plecak na ramię i zeszłam po schodach, gdzie Uriel miał przyszykować małe co nieco na drogę. Po cichu weszłam do kuchni, mając w planach nastraszyć chłopaka. Jednak widok jaki ujrzałam, zamurował mnie. Stał do mnie plecami, dłonie miał oparte na kancie blatu, a jego głowa ciężko zwisała. Przestraszona rzuciłam plecak na ziemię i najszybciej jak potrafiłam, podbiegłam do niego. Nie zareagował, kiedy znalazłam się tuż za nim. Oczy miał mocno zaciśnięta, jego usta tworzyły cieńką linię. Zauważyłam, że drży na całym ciele. Po jego karku spływały strużki potu, a skroń mocno pulsowała.
Nie miałam zielonego pojęcia co zrobić.
Zrezygnowana dotknęłam jego dłoni. Momentalnie spiał się na całym ciele i pomału otworzył oczy.
- Co się dzieje? - wyszeptałam, czując jak serce, miota mi się, niczym ptaszek w klatce.
Ciężko westchnął i pokręcił głową.
- Jest okej - starał się uśmiechnąć.
Jednak zamiast uśmiechu na jego twarzy, pojawił się grymas.
- Powiesz mi co się dzieje?
Spojrzał mi głęboko w oczy.
- Ktoś umarł.
Odetchnęłam z ulgą.
- Codziennie ktoś umiera.
- To nie była zwykła śmierć. Ktoś został w brutalny sposób zamordowany...
Wytrzeszczyłam na niego oczy.
- Ale kto? - wyjąkałam.
- Tego jeszcze nie wiem... - zawahał się - jego ciało znajdą na terenie należącym do twoich dziadków.
Poczułam jak do oczu napływają mi łzy. A jeśli to któreś z nich? Jednak Uriel czytał mi w myślach.
- Twoja babcia i dziadek są bezpieczni. Nikt nie może im nic zrobić, ponieważ ich stróże rzuciły, na nich czar strzegący. Wydaje mi się, że ktoś próbuje nas nastraszyć. Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, w jak wielkim niebezpieczeństwie jesteś ty i twoja rodzina.
Pokiwałam potakująco głową, a w myślach dodałam "Ty także".
Odwrócił się do mnie tyłem i kończył pakowanie plecaka. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić.
Beznamiętnie snułam się po domu, sprawdzając czy wszystko dokładnie pozamykałam. Ostatnim pomieszczeniem, jakie mi pozostało, była sypialnia rodziców. Otworzyłam ciężkie dębowe drzwi, które wydały delikatne skrzypienie. W środku panował półmrok. Podeszłam do wielkiego łoża z baldachimem i na nim usiadłam. Rozejrzałam się wokół. Mama uwielbiała stare meble i dekoracje. Tata godził się na taki wystrój, chociaż często bez przekonania. Spojrzałam w stronę starej, bardzo ozdobnej komody. Od czasu ich śmierci nikt nie otwierał szaf i półek. Wstałam i cichym krokiem do niej podeszłam. Otworzyłam pierwszą z brzegu szufladę. Idealnie poukładane ciuchy. Poniosła mnie ciekawość i zaczęłam przeglądać całą jej zawartość. Nagle z jednej z koszul wypadła niewielkich rozmiarów koperta. Schyliłam się i podniosłam ją z ziemi. Na wierzchu nie było rzadnego adresu. Zajrzałam do środka i wyjęłam poskładaną kartkę. Kiedy ją rozwinęłam, nagle zrobiło mi się słabo.
"Droga Amelio!
Co u ciebie słychać, jak się masz? Czy z moją córką wszystko w porządku? Zdrowa jest? Napewno jest już bardzo duża. Bardzo chciałabym ją zobaczyć, chociaż wiem, że jest to niemożliwe.
Za pięć miesięcy będziesz musiała jej wyjawić prawdę. Kim jest i co ją czeka w przyszłości, a za sześć stanie przed wielkim wyborem. Nikt nie może jej zmuszać kim ma zostać. Ani wy, ani państwo Smith. A zwłaszcza oni. Pan i pani Smith podjęli już decyzję i wybrali los upadłych aniołów, a szczególej - wilczych ludzi.
Jednak bardzo boję się o jej bezpieczeństwo. Demony będą próbowały jej przeszkodzić. W końcu jest jednym z bardzo nielicznych dzieci archanioła Gabriela.
Troszcie się i dbajcie o nią.
Wasza J.E."
W moich oczach pojawiły się łzy. A jednak znali moją biologiczną matkę i tuż pod moim nosem, z nią korespondowali. W pewnym momencie poczułam złość, która szybko minęła. W końcu próbowali mnie chronić, nie mogę mieć tego im za złe.
Znalazłam jeszcze kilkanaście podobnych listów. W jednej z kopert znalazłam naszyjnik. Z załączonego do niego listu wynikało, że mam go dostać w dniu, kiedy poznam prawdę.
Podniosłam znalezisko do góry, by dokładnie mu się przyjrzeć.
Zawieszka była niewielka. Przedstawiała ona złote serduszko, wysadzane szlachetnymi kamieniami. Pośrodku wygrawerowane były inicjały. R.E. Zawieszka zawieszona była na złotym, średniej długości łańcuszku.
- Rose! Jesteś gotowa? - rozległ się głos Uriela.
- Już idę! - zawołałam, podchodząc do bogato zdobionego lustra.
Sprawnym ruchem założyłam znalezisko.
- No no. Całkiem niezłe.
Nagle zrobiło mi się przykro. Zawsze na szyi miałam łańcuszek od Jamesa, jednak kiedy go porwano, ten dziwnym przypadkiem zniknął.Miło poczuć znowu coś chłodnego na szyi.
Zastałam Uriela przy drzwiach wejściowych. Zarzuciłam plecak na szyję, ubrałam buty i pierwsza wyszłam z domu. Stanęłam na chodniku i zaczekałam, aż chłopak zamknie drzwi.
Kiedy uporał się z zamkiem, minął mnie bez słowa i ruszył przed siebie. Nie miałam ochoty wszczynać nowej kłótni, więc bez słowa poszłam za nim. Uszliśmy niewielki kawałek kiedy usłyszałam, jak ktoś woła mnie po imieniu.
Zdziwiona przystanęłam, odwracając się do tyłu. Jednak kiedy zobaczyłam, kto mnie woła, zrobiło mi się słabo.
- Wszystko w porządku? - zapytał Uriel.
- Nie - mruknęłam.
Chwilę później stał przedemną mój były chłopak i była przyjaciółka.
- Rosie! Wróciłaś do Waszyngtonu? - próbował mnie przytulić Ash, jednak zdecydownie zrobiłam krok w tył.
Wcale się nie zmieszał. Dupek.
- Nie - założyłam ręce na piersiach - jestem tu tylko przejazdem.
- Wielka szkoda - odezwała się przesłodzonym głosem Karolina.
- Bardzo - mruknęłam.
- A to sama jesteś? - zdziwił się chłopak, lecz nagle zobaczył stojącego za mną Uriela - a jednak nie.
Poczułam jak mój anioł stróż spiął mięśnie. Pewnie walczył sam ze sobą, żeby nie odpowiedzieć czegoś hamskiego.
- Ash jestem - nie dawał za wygraną mój były.
- Uriel - wycedził przez zęby.
- Miło się gada, ale śpieszy nam się - powiedziałam chwytając mojego towarzysza za rękę.
Wszyscy dziwnie się na mnie spojrzeli. Zwłaszcza Uriel. Jednak zignorowałam ich i pociągnęłam go za sobą, zostawiając tą dwójkę daleko za nami.
- Nie sądziłem, że spotkamy twojego byłego - przerwał ciszę chłopak.
- Skąd wiesz...
- Jestem twoim aniołem stróżem, zapomniałaś? - przerwał mi.
- No tak - mruknęłam - całe życie obserwowana.
Wesoło się zaśmiał i przeczesał palcami swoją blond grzywę.
- Pozer - warknęłam.
W odpowiedzi pokazał mi rząd równiutkich zębów, które wyszczerzył w uśmiechu. Prychnęłam pod nosem. Właśnie mijaliśmy biały Kapitol. Zapierał dech w piersi. Szłam z głową w górze, podziwiając kopułę i nagle poczułam mocne pociągnięcie za rękę. Skręciliśmy w jakąś uliczkę.
- Co jest?
- Ktoś cały czas za nami idzie. Chodź tędy. Może na chwilę go zgubimy.
Spojrzałam przed siebie. Niestety, ta droga ucieczki mnie nie zachwyciła. Wyglądała jak z amerykańskich filmów, gdzie gangsterzy atakowali przypadkowych przechodniów. Jednak Uriel nic sobie z tego nie robił. Ciężko westchnęłam i z duszą na ramieniu ruszyłam za nim. Po chwili usłyszałam za plecami tupot stóp. Ktoś biegł. I to szybko. Nagle poczułam jak ktoś obejmuje mnie za nogi. Na chwilę straciłam równowagę i się zachwiałam. Spojrzałam w dół. Stała tam mała dziewczynka, kurczowo trzymająca się moich nóg. Zmarszczyłam brwi. Mała się na mnie spojrzała, a mi zabrakło tchu z wrażenia. Jeszcze nigdy nie widziałam tak pięknego dziecka. Włosy miała niemal białe, porcelanową skórę, czerwone usteczka i błękitne oczy. Istny aniołek. Z zachwytu otworzyłam usta i przez chwilę nie wiedziałam co powiedzieć. Jednak zapomnienie odeszło tak szybko, jak się pojawiło.
- Hej, gdzie masz mamusię?
Nic mi nie odpowiedziała. Za to puściła moje nogi i odsunęła się kawałek.
- Co się dzieje? Zgubiłaś się? - nie dawałam za wygraną.
- Rose dlaczego nie idziesz?
Odwróciłam głowę w stronę Uriela.
- Ta mała jest tu całkiem sama. Nie możemy jej zostawić.
- Jaka mała? Ja tu widzę tylko ciebie, gadającą ze ścianą.
Zdziwiona spojrzałam w miejsce, gdzie przed chwilą stała dziewczynka. Uriel miał rację. Nikogo nie było.
- Ale, ale... ja nic nie rozumiem. Stała tu. Dobrze ją widziałam. Jeszcze wcześniej się do mnie przytulała.
Pokręcił ze zrezygnowaniem głową.
- Coś ci się musiało wydawać. Chodz idziemy - wyciągnął w moją stronę rękę.
Po chwili wahania, ujęłam ją.
- Gdzie dokładniej zmierzamy?
- Do miejsca, które pomoże nam się uzbroić.
Spojrzałam na niego, z nieskrywaną ciekawością. Jednak nie miał zamiaru nic więcej tłumaczyć. Musiałam się pogodzić z tym co wiem.
Prawie całe życie mieszkałam w Waszyngtonie, jednak nigdy nie byłam w tej części miasta. Po obu stronach ulicy stały drewniane, walące się już domy. W oknach, pozbawionych szyb, powiewały gdzieniegdzie potargane firany. Muszę przyznać, że możnaby tu było nagrać dość straszny horror, bez efektów specjalnych.
- Nikt tu nie mieszka, od czasu kiedy w 1865 roku, zakończyła się wojna secesyjna. To miejsce cieszy się złą sławą. Dużo upiorów i demonów znalazło sobie tu miejsce na odpoczynek.
Momentalnie mina mi zrzędła.
- Spokojnie. Nikt tu nie może nic nikomu zrobić, ponieważ na straży stoją anioły. Poprostu pilnują tu porządku.
- Teraz poczułam się, jakbym była w burdelu pełnym opryszczków, a przy wejściach stoją ochroniarze - zaśmialiśmy się głośno.
Doszliśmy do wielkiego cmentarza. Wokół walały się zniszczone nagrobki, gdzieniedzie można było się natknąć na urwaną, marmurową głowę lub rękę, jakiegoś posągu. Nocą musi tu być naprawdę przyjemnie, pomyślałam ironicznie.
Uriel skierował się w stronę wielkiego grobowca, który o dziwo, nie był dotknięty czasem. Tuż przy wejściu stały dwie czarne postacie z kapturami, zasłaniającymi twarze. Każda opierała się o długi miecz, wbity w ziemię. Muszę przyznać, wyglądały bardzo realistycznie.
- I co teraz? - spytałam, rozglądając się dookoła.
- Teraz otworzymy wejście i wejdziemy do środka - wzruszył ramionami.
Otwierałam usta , by znów o coś zapytać, ale uciszył mnie machnięciem dłoni. Następnie sam podszedł do murowanych wrót i przejechał po nich palcem. Usłyszałam charakterystyczny dźwięk i wejście drgnęło.
- Na co jeszcze czekasz? Jestem silny, no ale są pewne granice...
Mruknął coś jeszcze pod nosem, ale nie zwróciłam na niego najmniejszej uwagi.
- Na trzy. Raz, dwa, trzy... pchaj!
Sapnęłam ciężko i całym ciężarem oparłam się o wrota. Po paru długich sekundach, otworzyły się na tyle szeroko, że zdołaliśmy się przez nie przecisnąć.
W środku panował gęsty mrok, który chwilę potem rozpędziły płomyki ognia, wydobywające się z niewielkiej pochodni. Rozejrzałam się wokół. Wewnątrz było tylko jedno pomieszczenie. Ściany były idealnie gładkie i pokryte, zapewne kiedyś bardzo kolorowymi, freskami. W głębi pomieszczenia znajdowały się cztery nisze, na których leżały kamienne sarkofagi. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz, kiedy zorientowałam się, że znajduję się w jednym pomieszczeniu z trupami.
- To falsyfikaty - mruknął Uriel, przyglądając się uważnie posadzce.
- A ja myślałam...
- Wiem co myślałaś. Ale proszę cię, jeśli nic nie robisz, to przynajmniej nie zawracaj mi głowy, takimi pytaniami. Na to przyjdzie jeszcze czas. Gdzieś w odległej przyszłości.
Spaliłam buraka.
- Ale ja cię w cale nie pytałam...
Spojrzał na mnie spod byka.
- Nawet się nie odzywałam - dalej próbowałam jakoś to wyjaśnić.
Uniósł jedną brew.
- Nie patrz się już tak na mnie - warknęłam odwracając się do niego plecami.
Dupek, pomyślałam ze złością.
- Chyba się zaraz rozmyślę i cię tu zostawię, za takie słownictwo, moja droga panno.
Pacnęłam się w czoło. Jaka ja jestem głupia. Przecież on zna moje myśli.
- Zgadzam się z obiema rzeczami. A najbardziej z tą pierwszą. - uśmiechnął się złośliwie.
- Wynocha z mojej głowy!
- Dobra, dobra - z powrotem schylił się w stronę ziemi - ahh więc tu jesteś.
Zainteresowana odwróciłam się w stronę Uriela, który włożył palec w odpowiedni otwór i podważył skrytkę. Wyciągnął z otworu dużą drewnianą walizkę. Zamurowało mnie, kiedy zobaczyłam co jest w środku.
- Mogłabyś zamknąć te usta? Niezbyt smacznie to wygląda - mruknął podając mi do ręki długi sztylet.
- A to po co nam?
- No nie wiem. Może na demony? W końcu schodzimy do ich królestwa, a tam nie przywitają nas zbyt przyjaźnie. Zrozumiałaś czy mam to jakoś inaczej wytłumaczyć?
- Zrozumiałam - powiedziałam urażona.
- Cieszę się. Trzymaj jeszcze to - rzucił we mnie jakimś materiałem.
Była to ciemnozielona peleryna zapinana pod szyją złotą przypinką, przypominającą skrzydła.
- Jak to założę, to będę prawie jak Legolas - przewróciłam oczami - będzie brakować tylko spiczastych uszu.
Chcąc nie chcąc, Uriel głośno się zaśmiał.
- To ci się udało.
- A gdzie mam schować TO? - wskazałam na otrzymaną chwilę wcześniej broń.
- Masz - podał mi skórzane paski.
Spojrzałam na niego jak na idiotę.
Ciężko westchnął, wstał z ziemi i do mnie podszedł.
- Odwróć się.
Pomału i delikatnie zaczął mi je przypinać tak, że grubsze paski znajdowały się na boku, koło brzucha.
- Tu i tu wkłada się sztylety - zaczął mi tłumaczyć - a tu można włożyć coś większego.
Gdy skończył, włożył broń na miejsce i zarzucił mi pelerynę na ramiona, która sprawnie ukryła , niezbyt przyjazne dla oka bronie. Następnie sam zrobił to samo.
- Powinniśmy się już zbierać. Za niedługo się ściemni.
Skinęłam głową.
Szybkim ruchem Uriel odłożył wszystko na miejsce. Wyszliśmy na zewnątrz i wspólnymi siłami zamknęliśmy właz.
Chłopak zaczął coś do mnie mówić, jednak moją uwagę przykuło co innego.
Kawałek od nas, przy wielkim nagrobku, stała dziewczynka, która zatrzymała mnie dzisiaj w uliczce. Jej postać wyróżniała biała sukieneczka, którą miała na sobie. Na tle szarych nagrobków wyglądała naprawdę niesamowicie.
Stała i patrzyła prosto na mnie. Po chwili uniosła rączkę i wskazała na mnie palcem. Coś mówiła. Nie zdążyłam się uważnie przysłuchać, ponieważ poczułam mocne uderzenie w bok i upadłam na ziemię. Obok mnie przeleciało coś srebrnego i ugodziło stojącą dziewczynkę prosto w serce. Zdezorientowana, szybko podniosłam się na nogi i chciałam pobiec w jej kierunku, jednak czyjeś mocne ręce chwyciły mnie za ramiona, uniemożliwiając mi to.
- Puść mnie! Puszczaj! Ona umiera - krzyczałam.
- Uspokój się - usłyszałam cichy szept Uriela.
Opadłam na kolana i ukryłam twarz w dłoniach.
- Zabiłeś ją - zaszlochałam.
- To nie było prawdziwe dziecko. Był to zmiennokształtny. To właśnie jego obecność wyczułem przy Kapitolu. Wysłał go zapewne Finnick. Próbował teraz cię zaczarować, a potem przekupić, byś przeszła na ich stronę.
Uniosłam delikatnie głowę.
- Naprawdę?
- Tak. No weź się w garść i przestań się mazgaić.
Podał mi rękę i pomógł wstać.
Idąc w stronę wyjścia mijaliśmy leżące tam ciało. Chwilę przy nim przystanęliśmy. Spojrzałam zdziwiona na chłopaka, który pochylił się nad ciałem i szybkim ruchem wyciągnął z niego, niewielkich rozmiarów, nóż. Obejrzał go dokładnie, a krew wytarł o białą sukienkę. Zostawił on na niej kilka długich śladów czerwonej mazi. Patrzyłam na to wszystko z obrzydzeniem. W tym momencie zaczęłam żałować, że jestem potomkiem archanioła.
czwartek, 21 stycznia 2016
Rozdział 17
- Ryszardzie! - wrzasnęła pani Smith.
- Co się dzieje?! - zdenerwowany wbiegł do pokoju.
- Rose zniknęła - zaszlochała kobieta - zostawiła list.
Mężczyzna wziął do ręki kartkę i szybko przeleciał tekst wzrokiem, następnie objął żonę ramieniem.
- Było to do przewidzenia. Rosalia jest już niemalże dorosła, a na jej barki spadła ogromna odpowiedzialność. To była jej decyzja i nie możemy z tym nic zrobić.
- Ale, ale jeśli coś jej się stanie? Nigdy sobie tego nie wybaczę - kobieta ukryła twarz w dłoniach - gdyby od nas dowiedziała się prawdy, może do niczego takiego by nie doszło.
Poklepał ją delikatnie po plecach.
- Nigdy się tego nie dowiemy. Nie może nas interesować co by było gdyby. Bądź dobrej myśli. Co już zaczęła, musi sama dokończyć. Nie mamy już na to wpływu.
Niewidocznym wzrokiem spojrzał w stronę okna. Mimo jego zaciętości w głosie, sam w głębi duszy, bardzo się bał o swoją jedyną wnuczkę.
~~~
Gorąca, a zarazem odprężająca kąpiel sprawiła, że wszystkie negatywne myśli i emocje, wyleciały ze mnie, niczym powietrze z przebitego balona. Poruszyłam ręką, sprawiając, że woda delikatnie zafalowała. W powietrzu unosił się uroczy malinowy zapach.
Dwa dni temu przyjechaliśmy do Waszyngtonu, do mojego dawnego domu, który stał opustoszały już od kilku miesięcy. Początkowo bałam się, że natłok wspomnień mnie przerośnie, jednak jest w miarę dobrze. Zanurzyłam się głębiej w wodzie, powodując kolejne mini fale.
Uriel przez te dwa dni stara się znaleźć jakieś dokumenty, które mają mu w czymś pomóc. Na moją niekorzyść nie chce mnie w nic wtajemniczyć.
Może Uriel zmienił lekko nastawienie do mnie, ale nie zmienił swojego charakteru. W dalszym ciągu jest sarkastycznym i cholernie upartym dupkiem.Myślę, że mógłby czasem ukazać więcej empatii.
Do moich uszu doszło głośne przekleństwo, zapewne mające znaczyć, że znowu nic nie znalazł.
Z ciężkim westchnieniem wstałam i sięgnęłam po ręcznik, którym następnie owinęłam całe ciało. Nachyliłam się i wypuściłam wodę z wanny, po raz ostatni zaciągając się zapachem świeżych malin.
Poprawiłam ręcznik i skierowałam swoje kroki w stronę sypialni, by się przebrać. Po drodze wpadłam na wściekłego Uriela.
- Brak mi już cierpliwości - zaczął, nie zauważając mojego zmieszania - te dokumenty muszą gdzieś tu być! No poprostu muszą! Ale nie potrafię tych pieprzonych papierów znaleźć. Cholera! Wszystko jest przeciwko mnie, zaraz wylezę ze skóry...!
Pierwszy potop słów wyleciał z jego ust i już miał się rozpocząć kolejny, kiedy zauważył moje mocne rumieńce.
- A tobie co.. - zrobił duże oczy, ale w mig zobaczył przyczynę - uaa Rose, trzeba było odrazu powiedzieć, że chcesz mnie pocieszyć - uśmiechnął się szelmowsko, zachaczając niby to przypadkiem o krawędź mojego ręcznika.
- Palant - warknęłam, robiąc się jeszcze bardziej czerwona.
Szybko go minęłam i trzasnęłam drzwiami mojego pokoju.
- Jaki on jest bezczelny - mruknęłam, patrząc na odbicie w lustrze.
Cicho westchnęłam i objęłam się ramionami.
James. Tak bardzo za tobą tęsknię. Zrobię wszystko co w mojej mocy aby ci pomóc, by cię uratować.
Zadrżałam. Delikatny podmuch wiatru sprawił, że na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka.
No tak. Zostawiłam otwarte okno. Podeszłam do niego, z zamiarem zamknięcia, jednak coś mnie powstrzymało.
Dwójka ludzi stała po drugiej stronie ulicy i uparcie wpatrywała się w drzwi wejściowe mojego domu. Głos uwiązł mi w gardle. Nerwowo zamrugałam oczami, a kiedy je otworzyłam - ich już nie było.
Szybkim ruchem zamknęłam okno i zasunęłam rolety. Podeszłam do szafy i wyciągnęłam czarne, dresowe spodnie i czarną koszulkę na ramiączkach. Najszybciej jak potrafiłam, ubrałam się i zeszłam do gabinetu, gdzie Uriel w dalszym ciągu przeglądał kolejne sterty dokumentów.
- Ktoś obserwuje dom - pisnęłam, wpadając do pomieszczenia.
- Wiem - odpowiedział, nie podnosząc głowy znad kartek, które właśnie przeglądał.
Stanęłam jak wryta.
- Jak to wiesz? - wydarłam się na niego - zamierzałeś mi chociaż o tym powiedzieć?!
- Nie - odparł swobodnie - sama się o tym dowiedziałaś. Zresztą... dawałaś nam nieco więcej czasu.
- Słucham?
- Byli tak zajęci podglądaniem twojego pokoju i ciebie w nim, kiedy się niejednokrotnie przebierałaś, że ci idioci nawet nie zauważyli, kiedy naniosłem na dom specjalną ochronę.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Stałam jak zachipnotyzowana, tym co właśnie usłyszałam. Po chwili jednak się otrząsnełam, zacisnęłam dłonie w pięści i ruszyłam wściekła w jego stronę.
- Ty idioto.. jak mogłeś... jesteś nienormalny... - już miałam wziąć zamach, kiedy niespodziewanie poderwał się z miejsca, chwytając mnie za ręce i przypierając do najbliższej ściany.
- Spokojnie - wyszeptał mi do ucha - zawsze możesz się pochwalić, że to dzięki tobie jesteśmy teraz tu bezpieczni.
Wściekła zazgrzytałam zębami.
- Że to akurat ty musiałeś mi się wtrafić na anioła stróża - wysyczałam - chętnie bym się z kimś zamieniła, byleby być jak najdalej od ciebie.
- Nie przesadzaj - wymruczał delikatnie drażniąc moją skórę, czubkiem swojego nosa. Jednak uścisk na nadgarstkach, nie zelżał - jeszcze byś zstęskniła.
- Nienawidzę cię.
Spojrzał na mnie uważnie, po czym się odemnie odsunął. Upadłam na kolana. Spuściłam głowę w dół pozwalając, żeby włosy zakryły moją twarz. Dopiero wtedy dałam upust emocjom i po policzkach zaczęły spływać słone łzy.
- Jesteś beznadziejna - rzucił Uriel - powinnaś walczyć o swoje, a nie się poddawać. Jeśli tego nie zrobisz, nie masz najmniejszych szans, abyś przeżyła po wejściu do królestwa podziemi.
Pomału wstałam i na trzęsących się nogach pobiegłam do pokoju, gdzie rzuciłam się na łóżko, zanosząc się płaczem.
Byłam na niego taka zła. Jednak z drugiej strony miał rację. Jestem beznadziejna. Chociaż powiedział mi prawdę...
Spojrzałam na zegarek. Było grubo po godzinie drugiej. Delikatnie wyjżałam przez okno, jednak nikogo nie było.
Wolnym krokiem wyszłam na korytarz. Z dołu nie dochodził żaden dźwięk. Widocznie Uriel poszedł się już położyć. Nie wiedzieć czemu, nogi same skierowały mnie w stronę sypialni, na końcu korytarza.
Delikatnie otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Podeszłam do dużego łóżka i wyszeptałam
- Uriel?
- Mmm - usłyszałam w odpowiedzi.
- Nie potrafię zasnąć - zawahałam się - mogę wejść do ciebie?
- Mmm.
Uznałam to za "tak", więc bez namysłu wskoczyłam na miękki materac i przykryłam się kołdrą.
Już zasypiałam, kiedy wybudziła mnie myśl.
- Uriel... czy naprawdę oglądali mnie... nagą? - wyszeptałam.
- Głupia. Oczywiście, że nie. Już ja tego pilnowałem - jego duże orzechowe oczy wpatrywały się we mnie uważnie - zresztą... pierwszy, który cię zobaczy bez ubrań, to będę ja.
Delikatnie się zaśmiałam.
- Dobranoc - powiedziałam i odwróciłam się na drugi bok.
- Dobranoc i przepraszam za dzisiaj - wymruczał.
Po chwili poczułam jego silną rękę, na moim brzuchu. Byłam jednak zbyt zmęczona, by ją zepchnąć. Po paru chwilach zasnęliśmy wtuleni.
Znów byłam w Angelovillagio, na niewielkiej polanie otoczonej płaczącymi wierzbami. Pośrodku stał pomnik archanioła Gabriela. Zdezorientowana ruszyłam w jego kierunku. Nagle zza drzew wyszedł James. Ten James, którego tak dobrze znałam. Szeroko się do mnie uśmiechnął i rozłożył na boki ramiona. Szczęśliwa pobiegłam do niego i mocno się wtuliłam. Mimo, że był taki jak dawniej, to czegoś mi w nim brakowało. Czegoś, czego on nigdy nie miał. "Przepraszam" wyszeptałam odsuwając się od niego i spuszczając głowę. Jednak ten nie dawał za wygraną. Znów mnie przytulił. Wtedy poczułam coś jeszcze. Coś, czego przed chwilą w nim nie było. Podniosłam głowę w górę, przyglądając się uważnie jego twarzy. Nagle pobladłam. Jamesa już nie było. Jego miejsce zajmował Uriel.
Z głośno bijącym sercem, otworzyłam oczy. Zobaczyłam przed sobą ciemnoniebieską ścianę. Głęboko odetchnęłam. Przecież to było absurdalne. Kocham tylko Jamesa.
Usłyszałam obok cichy oddech. Zdezorientowana spojrzałam do tyłu. Uriel leżał na brzuchu, z głową skierowaną w moją stronę. Jego blond włosy były w takim nieładzie, że nie mogłam powstrzymać się od delikatnego uśmiechu. Wzięłam w palce jeden kosmyk, opadający na oko, i założyłam mu go za ucho.
Zabawne, pomyślałam, po wszystkim co wczoraj zrobił, nie potrafię się na niego gniewać.
Ważne, że przeprosił, szepnął mi cichy głosik w głowie. Zrezygnowana pokręciłam głową i po cichu, zaczęłam schodzić z łóżka. Na palcach podeszłam do drzwi i jednym sprawnym ruchem, szybko i bezszeleśnie je otworzyłam.
Umyłam się, przebrałam w świeże ubrania i poszłam szykować śniadanie. Trochę czasu zajęło mi stanie przed lodówką, lecz po chwili się zdecydowałam. Wyciągnęłam z niej jajka i mleko. Następnie podeszłam do wiszącej szafki, z której wzięłam sól, cukier i mąkę. Zaczęłam ubijać białka z szczyptą soli, na twardą pianę. Kolejne składniki zmieszałam i dodałam stopniowo pianę z białek. Rozgrzałam patelnię i zaczęłam smarzyć naleśniki.
- Mm co tak pachnie? - usłyszałam głos, dochodzący zza pleców.
Podskoczyłam wystraszona, a naleśnik, który właśnie przewracałam, prawie spadł na ziemię.
- Nie strasz mnie - warknęłam, przykładając dłoń do serca.
- Przepraszam - uśmiechnął się, nalewając sobie soku - to co pichcisz?
- Naleśniki biszkoptowe - powiedziałam, nakładając pierwszego na talerz.
- Super. Umieram z głodu.
Po niecałych dziesięciu minutach zasiedliśmy do stołu, by w ciszy i spokoju zjeść śniadanie. Muszę przyznać, że mam mieszane uczucia co do Uriela. Niby chamski, beztroski, pyskaty, sarkastyczny, a jednak jest w nim coś takiego co mnie do niego przyciąga i pozwala mu zaufać. I o nie. Nie jest to spowodowane, że jest moim aniołem stróżem. Co to, to nie. Potrafi do mnie dotrzeć, jak nikt inny. Mówi mi prawdę, nigdy nie kryje się z tym, co w danej chwili myśli. Jest tajemmiczy, ale nie odpychający. Uniosłam oczy znad naleśnika. Ma też ciekawy typ urody. Blondyn, średniej długości włosy, układające się każdy w inną stronę, delikatnie blada cera i ciemne, orzechowe oczy.
Te jego oczy to dla mnie wielka zagadka. Jakim cudem ktoś o jasnej karnacji i włosach, może mieć takie tęczówki.
Pokręciłam ze zrezygnowaniem głową. Niektórych rzeczy, nigdy się nie dowiem.
Wstałam od stołu i schowałam talerz do zmywarki.
- Idę pogrzebać na strychu - zwróciłam się, do kończącego naleśnika, Uriela - może tam coś znajdę.
- Ok. Zaraz do ciebie dołączę.
Kiedy wychodziłam, do moich uszu dobiegł mnie jego głos.
- Chociaż ciężko mi to przyznać, ale całkiem niezłe wyszły ci te naleśniki.
- Całkiem? - uniosłam brwi do góry, rzuciłam mu przelotne spojrzenie i wyszłam z kuchni.
Tak ciężko mu się przyznaje, że ktoś lepiej coś od niego zrobił, że dla mnie był to nie lada komplement.
Pomału weszłam po schodach na najwyższe piętro. Przedemną zamajaczyły się ciemne drzwi strychu. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł mi po plecach. Nigdy nie przepadałam za tym miejscem. Jak jedni boją się piwnicy, tak ja nie lubię strychów. Wzięłam głęboki oddech i odhaczyłam, lekko już zardzewiały, łańcuszek. Drzwi otworzyły się z lekkim skrzypnięciem. Z mocno bijącym sercem, wsunęłam rękę do środka i zaczęłam szukać włącznika. Głęboko odetchnęłam, kiedy w pomieszczeniu zrobiło się jasno. Pewniejszym już krokiem weszłam po trzech schodkach do góry i znalazłam się wśród wielkich kartonów, skrzyń i mebli zakrytych białymi prześcieradłami. Podeszłam do pierwszego z brzegu kufra. Otworzyłam wieczko i znalazłam w środku ozdoby choinkowe. Ciężko westchnęłam. A czego chciałam się spodziewać? Przecież nie dostane niczego podanego na tacy. Chociaż bym się nie obraziła...
Przeszłam do kolejnego pudła. Były tam różnego rodzaju słoiki, miski i bardzo dużych rozmiarów garnki.
Przez kolejne piętnaście minut, nie było żadnej poprawy. W końcu usłyszałam głośne kroki na schodach.
- Dłużej się nie dało co? - warknęłam, nawet się nie odwracając.
W odpowiedzi usłyszałam głośny charkot.
Zdziwiona wstałam i zwróciłam się w stronę, skąd dochodził dziwny odgłos.
Przedemną stała dziwna postać, z poranioną i bez jednego oka twarzą.
Wrzasnęłam przerażona. Chwyciłam pierwszy z brzegu przedmiot i z całej siły cisnęłam w jego stronę. Stwór zrobił sprawny unik i ruszył w moją stronę. Zaczęłam uciekać jednak on był szybszy. Rzucił się na mnie i wylądowaliśmy na podłodze. Spanikowana zacisnęłam kurczowo powieki. Nagle rozległ się głośny śmiech. Zdziwiona delikatnie otworzyłam oczy i ujrzałam siedzącego na mnie ukrakiem Uriela. W ręce trzymał maskę.
- Ty idioto! - wrzasnęłam - mogło mi się coś stać! Mogłam zjechać na zawał! Jak śmiałeś!
Zaczęłam okładać go pięściami, na co ten jeszcze bardziej się roześmiał.
- Nie ma się z czego śmiać i złaź ze mnie!- krzyknęłam, zrzucając go na podłogę.
Szybko wstałam z zakurzonych paneli i otrzepałam spodnie.
Obrzuciłam go spojrzeniem i wściekła ruszyłam przed siebie. Jednak po sekundzie do głowy wpadł mi pewien pomysł. Dlaczego ma mu to ujść płazem?
Podeszłam do kartonu, którego zawartość wcześniej oglądałam i wyciągłam niewielkich rozmiarów pojemnik.
Kiedyś, jak byłam mała, odwiedził mnie o dwa lata starszy kuzyn. Był miłośnikiem kolekcjonowania, nie żyjących już owadów. Kiedy wyjeżdżał podarował mi jedno pudełeczko, ze swoim drogocennym skarbem, które potem wylądowało na strychu.
Odkręciłam wieczko.
W środku leżało kilka wysuszonych pająków i różnej wielkości, much. Na palcach podeszłam do siedzącego na podłodze chłopaka i szybkim ruchem, wysypałam na niego zawartość pojemnika. Część wylądowała na jego głowie, a druga część pod jego koszulką. Poderwał się z miejsca jak oparzony, a kiedy spostrzegł co się stało, spojrzał na mnie, z chęcią mordu w oczach.
- Nie żyjesz - mruknął, strzepując z siebie robaki.
Pisnęłam i zaczęłam uciekać. Najszybciej jak potrafiłam, wybiegłam ze strychu, pokonując kilka schodów i dopadłam drzwi łazienki. Tuż przed jego nosem, zatrzasnęłam je z hukiem i zamknęłam na zamek. Przez chwilę się mocował z klamką, jednak chwilę później chyba dał sobie spokój i usłyszałam jak schodzi na parter.
Odetchnęłam głęboko i usiadłam na klapie od toalety. - Otworzysz ładnie te drzwi, czy mam sobie sam poradzić? - podskoczyłam przestraszona, nie usłyszałam kiedy wrócił.
Przyłożyłam dłonie do ust, by nie wydać z siebie żadnego dźwięku.
- No cóż. To była twoja decyzja! - zawołał i zaczął majsterkować przy zamku.
Po kilku sekundach drzwi stanęły otworem.
- Nie zbliżaj się - wyjąkałam.
Uriel jednak nic sobie z tego nie robił. Był coraz bliżej i bliżej. Zerwałam się na równe nogi i próbowałam go wyminąć, jednak na to nie pozwolił. Nie pozostawił mi innego wyboru. Schowałam się w prysznicu czekając na odpowiedni moment. Kiedy był już dostatecznie blisko, włączyłam kran i skierowałam strumień w stronę chłopaka. Zdziwiony na chwilę zamarł, jednak szok minął i rzucił się w moją stronę. Zaczęliśmy wyrywać sobie natrysk prysznicowy, całkowicie mocząc siebie i wszystko wokół. Nasz śmiech słychać było chyba w całym domu. Kiedy emocje lekko opadły, Uriel powiedział:
- Wreszcie zaliczyłem z tobą prysznic. Co prawda, nie widziałem cię nagiej, ale to jeszcze kwestia czasu.
Dla podkreślenia słów, zsunął mi jedno ramiączko. Pogroziłam mu palcem.
- Niedoczekanie.
Głośno się zaśmiał i zaczesał mokre włosy do tyłu.
- Pomóc ci się przebrać? - zapytał, kiedy zmierzaliśmy w stronę sypialni.
Stanęłam na palcach i szepnęłam mu do ucha, najbardziej słodko jak potrafiłam:
- Spokojnie. Dam radę zabawić się bez ciebie - i zatrzasnęłam drzwi przed blondyna nosem, zostawiając go całkowicie osłupiałego.
Zachichotałam, kiedy usłyszałam jak mamrocze coś pod nosem. Podeszłam do szafy i wyciągnęłam z niej krótkie spodenki i bluzkę na krótki rękaw, która delikatnie odsłaniała mi brzuch. Mokre ubrania szybko zdjęłam i rzuciłam na podłogę. Włosy zawinęłam w ręcznik i dopiero wtedy poczułam ulgę. Jakie to cudowne uczucie, móc być znowu suchą. Podeszłam do lustra. Kątem oka, zauważyłam odbijający się w niej obraz. Nie wiem jakim cudem, ale go nie zauważyłam ani razu, odkąd tu przyjechaliśmy. Mama kiedyś powiedziała, że jest bardzo dla nas cenny, ponieważ kryje w sobie tajemnice. Uważałam to za bajki, ale teraz, po wszystkim czego się dowiedziałam o otaczającym mnie świecie, to nic nie było dla mnie niemożliwe. Swobodnym krokiem do niego podeszłam i delikatnie zdjęłam go ze ściany, powodując, że drobinki kurzu zawirowały. Ostrożnie położyłam go na dywanie i zaczęłam się mu przyglądać.
Na pierwszym planie widniał czarny zamek, otoczony drewnianymi chatkami. Zapewne miało to przedstawiać, niewielką wioskę. Z ciemnym kolorem zamku, kontrastowała biała postać, widniejąca w jednej z wież. Drugi plan zajmowały wzniesienia, pasące się bydła i pojedyncze drzewa.
Wzruszyłam ramionami. Nic nadzwyczajnego. Już miałam odwiesić obraz lecz coś mnie tknęło. Najdelikatniej jak potrafiłam, wyciągnęłam dzieło z ramy, którą chwilę później zaczęłam dokładnie oglądać. Nie pomyliłam się. Wewnątrz wsadzona była, zrulowana kartka. Z mocno bijącym sercem wybiegłam z pokoju, by poszukać Uriela.
Był w swoim pokoju. Nie pukając wpadłam do środka jak burza.
- Trzeba było przyjść chwilę wcześniej. Akurat założyłem spodnie - uśmiechnął się kpiąco - wiedziałem, że w końcu zmienisz zdanie.
- Co ty bredzisz? - warknęłam - lepiej zobacz co znalazłam.
Podałam mu papier. Jego twarz momentalnie spoważniała, a oczy zaczęły błyszczeć.
- Wreszcie cię mam - powiedział.
- Ekhm, rozmawiasz z kartką? - uśmiechnęłam się z politowaniem.
- Może - podniósł brew do góry.
- Chyba spadłaś mi z nieba - powiedział po chwili.
Tym razem, jednak do mnie.
- Myślałam, że ty już to zrobiłeś.
Oboje się roześmialiśmy.
- Ale tak na poważnie. Jesteś wielka. Jak ją znalazłaś?
Ppstukałam się w czoło.
- Główka pracuje, zdrówko dopisuje.
- Bardzo śmieszne - mruknął.
- A tak na poważnie. Miałam... przeczucie - wzruszyłam ramionami - powiesz mi co jest tak ważnego w tej kartce?
Skinął głową, bym za nim poszła. Rozłożył znalezisko na stole. Moim oczom ukazała się...
- Mapa? - otworzyłam szeroko oczy.
- Dokładnie. Jednak nie jest to zwykła mapa. Oprowadzi nas ona, po czeluściach Hadesu. Dzięki niej wtrafimy do kryjówki Finnicka i uratujemy twojego Jamesa.
Miałam wrażenie, że przy ostatnich słowach, lekko posmutniał. Jednak szybko to minęło. Nałożył na twarz, niewzruszoną maskę i stał wpatrując się w mapę.
- A.. - zawahałam się- wiesz gdzie jest wejście do piekła?
- Naturalnie. Myślę, że za dwa dni możemy już ruszać.
Skinęłam głową. Miałam już wyjść, jednak odwróciłam się do Uriela.
- A co będzie z ... nami?
- Wszystko będzie tak jak dawniej. Ty będziesz szczęśliwa z Jamesem, a my będziemy się nienawidzieć. Jednak dalej będę twoim aniołem stróżem i zrobię wszystko co w mojej mocy, aby nic ci się nie stało.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Delikatnie się tylko uśmiechnęłam i wyszłam z pokoju, pozwalając, aby gorące łzy, zmoczyły mi policzki.
- Co się dzieje?! - zdenerwowany wbiegł do pokoju.
- Rose zniknęła - zaszlochała kobieta - zostawiła list.
Mężczyzna wziął do ręki kartkę i szybko przeleciał tekst wzrokiem, następnie objął żonę ramieniem.
- Było to do przewidzenia. Rosalia jest już niemalże dorosła, a na jej barki spadła ogromna odpowiedzialność. To była jej decyzja i nie możemy z tym nic zrobić.
- Ale, ale jeśli coś jej się stanie? Nigdy sobie tego nie wybaczę - kobieta ukryła twarz w dłoniach - gdyby od nas dowiedziała się prawdy, może do niczego takiego by nie doszło.
Poklepał ją delikatnie po plecach.
- Nigdy się tego nie dowiemy. Nie może nas interesować co by było gdyby. Bądź dobrej myśli. Co już zaczęła, musi sama dokończyć. Nie mamy już na to wpływu.
Niewidocznym wzrokiem spojrzał w stronę okna. Mimo jego zaciętości w głosie, sam w głębi duszy, bardzo się bał o swoją jedyną wnuczkę.
~~~
Gorąca, a zarazem odprężająca kąpiel sprawiła, że wszystkie negatywne myśli i emocje, wyleciały ze mnie, niczym powietrze z przebitego balona. Poruszyłam ręką, sprawiając, że woda delikatnie zafalowała. W powietrzu unosił się uroczy malinowy zapach.
Dwa dni temu przyjechaliśmy do Waszyngtonu, do mojego dawnego domu, który stał opustoszały już od kilku miesięcy. Początkowo bałam się, że natłok wspomnień mnie przerośnie, jednak jest w miarę dobrze. Zanurzyłam się głębiej w wodzie, powodując kolejne mini fale.
Uriel przez te dwa dni stara się znaleźć jakieś dokumenty, które mają mu w czymś pomóc. Na moją niekorzyść nie chce mnie w nic wtajemniczyć.
Może Uriel zmienił lekko nastawienie do mnie, ale nie zmienił swojego charakteru. W dalszym ciągu jest sarkastycznym i cholernie upartym dupkiem.Myślę, że mógłby czasem ukazać więcej empatii.
Do moich uszu doszło głośne przekleństwo, zapewne mające znaczyć, że znowu nic nie znalazł.
Z ciężkim westchnieniem wstałam i sięgnęłam po ręcznik, którym następnie owinęłam całe ciało. Nachyliłam się i wypuściłam wodę z wanny, po raz ostatni zaciągając się zapachem świeżych malin.
Poprawiłam ręcznik i skierowałam swoje kroki w stronę sypialni, by się przebrać. Po drodze wpadłam na wściekłego Uriela.
- Brak mi już cierpliwości - zaczął, nie zauważając mojego zmieszania - te dokumenty muszą gdzieś tu być! No poprostu muszą! Ale nie potrafię tych pieprzonych papierów znaleźć. Cholera! Wszystko jest przeciwko mnie, zaraz wylezę ze skóry...!
Pierwszy potop słów wyleciał z jego ust i już miał się rozpocząć kolejny, kiedy zauważył moje mocne rumieńce.
- A tobie co.. - zrobił duże oczy, ale w mig zobaczył przyczynę - uaa Rose, trzeba było odrazu powiedzieć, że chcesz mnie pocieszyć - uśmiechnął się szelmowsko, zachaczając niby to przypadkiem o krawędź mojego ręcznika.
- Palant - warknęłam, robiąc się jeszcze bardziej czerwona.
Szybko go minęłam i trzasnęłam drzwiami mojego pokoju.
- Jaki on jest bezczelny - mruknęłam, patrząc na odbicie w lustrze.
Cicho westchnęłam i objęłam się ramionami.
James. Tak bardzo za tobą tęsknię. Zrobię wszystko co w mojej mocy aby ci pomóc, by cię uratować.
Zadrżałam. Delikatny podmuch wiatru sprawił, że na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka.
No tak. Zostawiłam otwarte okno. Podeszłam do niego, z zamiarem zamknięcia, jednak coś mnie powstrzymało.
Dwójka ludzi stała po drugiej stronie ulicy i uparcie wpatrywała się w drzwi wejściowe mojego domu. Głos uwiązł mi w gardle. Nerwowo zamrugałam oczami, a kiedy je otworzyłam - ich już nie było.
Szybkim ruchem zamknęłam okno i zasunęłam rolety. Podeszłam do szafy i wyciągnęłam czarne, dresowe spodnie i czarną koszulkę na ramiączkach. Najszybciej jak potrafiłam, ubrałam się i zeszłam do gabinetu, gdzie Uriel w dalszym ciągu przeglądał kolejne sterty dokumentów.
- Ktoś obserwuje dom - pisnęłam, wpadając do pomieszczenia.
- Wiem - odpowiedział, nie podnosząc głowy znad kartek, które właśnie przeglądał.
Stanęłam jak wryta.
- Jak to wiesz? - wydarłam się na niego - zamierzałeś mi chociaż o tym powiedzieć?!
- Nie - odparł swobodnie - sama się o tym dowiedziałaś. Zresztą... dawałaś nam nieco więcej czasu.
- Słucham?
- Byli tak zajęci podglądaniem twojego pokoju i ciebie w nim, kiedy się niejednokrotnie przebierałaś, że ci idioci nawet nie zauważyli, kiedy naniosłem na dom specjalną ochronę.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Stałam jak zachipnotyzowana, tym co właśnie usłyszałam. Po chwili jednak się otrząsnełam, zacisnęłam dłonie w pięści i ruszyłam wściekła w jego stronę.
- Ty idioto.. jak mogłeś... jesteś nienormalny... - już miałam wziąć zamach, kiedy niespodziewanie poderwał się z miejsca, chwytając mnie za ręce i przypierając do najbliższej ściany.
- Spokojnie - wyszeptał mi do ucha - zawsze możesz się pochwalić, że to dzięki tobie jesteśmy teraz tu bezpieczni.
Wściekła zazgrzytałam zębami.
- Że to akurat ty musiałeś mi się wtrafić na anioła stróża - wysyczałam - chętnie bym się z kimś zamieniła, byleby być jak najdalej od ciebie.
- Nie przesadzaj - wymruczał delikatnie drażniąc moją skórę, czubkiem swojego nosa. Jednak uścisk na nadgarstkach, nie zelżał - jeszcze byś zstęskniła.
- Nienawidzę cię.
Spojrzał na mnie uważnie, po czym się odemnie odsunął. Upadłam na kolana. Spuściłam głowę w dół pozwalając, żeby włosy zakryły moją twarz. Dopiero wtedy dałam upust emocjom i po policzkach zaczęły spływać słone łzy.
- Jesteś beznadziejna - rzucił Uriel - powinnaś walczyć o swoje, a nie się poddawać. Jeśli tego nie zrobisz, nie masz najmniejszych szans, abyś przeżyła po wejściu do królestwa podziemi.
Pomału wstałam i na trzęsących się nogach pobiegłam do pokoju, gdzie rzuciłam się na łóżko, zanosząc się płaczem.
Byłam na niego taka zła. Jednak z drugiej strony miał rację. Jestem beznadziejna. Chociaż powiedział mi prawdę...
Spojrzałam na zegarek. Było grubo po godzinie drugiej. Delikatnie wyjżałam przez okno, jednak nikogo nie było.
Wolnym krokiem wyszłam na korytarz. Z dołu nie dochodził żaden dźwięk. Widocznie Uriel poszedł się już położyć. Nie wiedzieć czemu, nogi same skierowały mnie w stronę sypialni, na końcu korytarza.
Delikatnie otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Podeszłam do dużego łóżka i wyszeptałam
- Uriel?
- Mmm - usłyszałam w odpowiedzi.
- Nie potrafię zasnąć - zawahałam się - mogę wejść do ciebie?
- Mmm.
Uznałam to za "tak", więc bez namysłu wskoczyłam na miękki materac i przykryłam się kołdrą.
Już zasypiałam, kiedy wybudziła mnie myśl.
- Uriel... czy naprawdę oglądali mnie... nagą? - wyszeptałam.
- Głupia. Oczywiście, że nie. Już ja tego pilnowałem - jego duże orzechowe oczy wpatrywały się we mnie uważnie - zresztą... pierwszy, który cię zobaczy bez ubrań, to będę ja.
Delikatnie się zaśmiałam.
- Dobranoc - powiedziałam i odwróciłam się na drugi bok.
- Dobranoc i przepraszam za dzisiaj - wymruczał.
Po chwili poczułam jego silną rękę, na moim brzuchu. Byłam jednak zbyt zmęczona, by ją zepchnąć. Po paru chwilach zasnęliśmy wtuleni.
Znów byłam w Angelovillagio, na niewielkiej polanie otoczonej płaczącymi wierzbami. Pośrodku stał pomnik archanioła Gabriela. Zdezorientowana ruszyłam w jego kierunku. Nagle zza drzew wyszedł James. Ten James, którego tak dobrze znałam. Szeroko się do mnie uśmiechnął i rozłożył na boki ramiona. Szczęśliwa pobiegłam do niego i mocno się wtuliłam. Mimo, że był taki jak dawniej, to czegoś mi w nim brakowało. Czegoś, czego on nigdy nie miał. "Przepraszam" wyszeptałam odsuwając się od niego i spuszczając głowę. Jednak ten nie dawał za wygraną. Znów mnie przytulił. Wtedy poczułam coś jeszcze. Coś, czego przed chwilą w nim nie było. Podniosłam głowę w górę, przyglądając się uważnie jego twarzy. Nagle pobladłam. Jamesa już nie było. Jego miejsce zajmował Uriel.
Z głośno bijącym sercem, otworzyłam oczy. Zobaczyłam przed sobą ciemnoniebieską ścianę. Głęboko odetchnęłam. Przecież to było absurdalne. Kocham tylko Jamesa.
Usłyszałam obok cichy oddech. Zdezorientowana spojrzałam do tyłu. Uriel leżał na brzuchu, z głową skierowaną w moją stronę. Jego blond włosy były w takim nieładzie, że nie mogłam powstrzymać się od delikatnego uśmiechu. Wzięłam w palce jeden kosmyk, opadający na oko, i założyłam mu go za ucho.
Zabawne, pomyślałam, po wszystkim co wczoraj zrobił, nie potrafię się na niego gniewać.
Ważne, że przeprosił, szepnął mi cichy głosik w głowie. Zrezygnowana pokręciłam głową i po cichu, zaczęłam schodzić z łóżka. Na palcach podeszłam do drzwi i jednym sprawnym ruchem, szybko i bezszeleśnie je otworzyłam.
Umyłam się, przebrałam w świeże ubrania i poszłam szykować śniadanie. Trochę czasu zajęło mi stanie przed lodówką, lecz po chwili się zdecydowałam. Wyciągnęłam z niej jajka i mleko. Następnie podeszłam do wiszącej szafki, z której wzięłam sól, cukier i mąkę. Zaczęłam ubijać białka z szczyptą soli, na twardą pianę. Kolejne składniki zmieszałam i dodałam stopniowo pianę z białek. Rozgrzałam patelnię i zaczęłam smarzyć naleśniki.
- Mm co tak pachnie? - usłyszałam głos, dochodzący zza pleców.
Podskoczyłam wystraszona, a naleśnik, który właśnie przewracałam, prawie spadł na ziemię.
- Nie strasz mnie - warknęłam, przykładając dłoń do serca.
- Przepraszam - uśmiechnął się, nalewając sobie soku - to co pichcisz?
- Naleśniki biszkoptowe - powiedziałam, nakładając pierwszego na talerz.
- Super. Umieram z głodu.
Po niecałych dziesięciu minutach zasiedliśmy do stołu, by w ciszy i spokoju zjeść śniadanie. Muszę przyznać, że mam mieszane uczucia co do Uriela. Niby chamski, beztroski, pyskaty, sarkastyczny, a jednak jest w nim coś takiego co mnie do niego przyciąga i pozwala mu zaufać. I o nie. Nie jest to spowodowane, że jest moim aniołem stróżem. Co to, to nie. Potrafi do mnie dotrzeć, jak nikt inny. Mówi mi prawdę, nigdy nie kryje się z tym, co w danej chwili myśli. Jest tajemmiczy, ale nie odpychający. Uniosłam oczy znad naleśnika. Ma też ciekawy typ urody. Blondyn, średniej długości włosy, układające się każdy w inną stronę, delikatnie blada cera i ciemne, orzechowe oczy.
Te jego oczy to dla mnie wielka zagadka. Jakim cudem ktoś o jasnej karnacji i włosach, może mieć takie tęczówki.
Pokręciłam ze zrezygnowaniem głową. Niektórych rzeczy, nigdy się nie dowiem.
Wstałam od stołu i schowałam talerz do zmywarki.
- Idę pogrzebać na strychu - zwróciłam się, do kończącego naleśnika, Uriela - może tam coś znajdę.
- Ok. Zaraz do ciebie dołączę.
Kiedy wychodziłam, do moich uszu dobiegł mnie jego głos.
- Chociaż ciężko mi to przyznać, ale całkiem niezłe wyszły ci te naleśniki.
- Całkiem? - uniosłam brwi do góry, rzuciłam mu przelotne spojrzenie i wyszłam z kuchni.
Tak ciężko mu się przyznaje, że ktoś lepiej coś od niego zrobił, że dla mnie był to nie lada komplement.
Pomału weszłam po schodach na najwyższe piętro. Przedemną zamajaczyły się ciemne drzwi strychu. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł mi po plecach. Nigdy nie przepadałam za tym miejscem. Jak jedni boją się piwnicy, tak ja nie lubię strychów. Wzięłam głęboki oddech i odhaczyłam, lekko już zardzewiały, łańcuszek. Drzwi otworzyły się z lekkim skrzypnięciem. Z mocno bijącym sercem, wsunęłam rękę do środka i zaczęłam szukać włącznika. Głęboko odetchnęłam, kiedy w pomieszczeniu zrobiło się jasno. Pewniejszym już krokiem weszłam po trzech schodkach do góry i znalazłam się wśród wielkich kartonów, skrzyń i mebli zakrytych białymi prześcieradłami. Podeszłam do pierwszego z brzegu kufra. Otworzyłam wieczko i znalazłam w środku ozdoby choinkowe. Ciężko westchnęłam. A czego chciałam się spodziewać? Przecież nie dostane niczego podanego na tacy. Chociaż bym się nie obraziła...
Przeszłam do kolejnego pudła. Były tam różnego rodzaju słoiki, miski i bardzo dużych rozmiarów garnki.
Przez kolejne piętnaście minut, nie było żadnej poprawy. W końcu usłyszałam głośne kroki na schodach.
- Dłużej się nie dało co? - warknęłam, nawet się nie odwracając.
W odpowiedzi usłyszałam głośny charkot.
Zdziwiona wstałam i zwróciłam się w stronę, skąd dochodził dziwny odgłos.
Przedemną stała dziwna postać, z poranioną i bez jednego oka twarzą.
Wrzasnęłam przerażona. Chwyciłam pierwszy z brzegu przedmiot i z całej siły cisnęłam w jego stronę. Stwór zrobił sprawny unik i ruszył w moją stronę. Zaczęłam uciekać jednak on był szybszy. Rzucił się na mnie i wylądowaliśmy na podłodze. Spanikowana zacisnęłam kurczowo powieki. Nagle rozległ się głośny śmiech. Zdziwiona delikatnie otworzyłam oczy i ujrzałam siedzącego na mnie ukrakiem Uriela. W ręce trzymał maskę.
- Ty idioto! - wrzasnęłam - mogło mi się coś stać! Mogłam zjechać na zawał! Jak śmiałeś!
Zaczęłam okładać go pięściami, na co ten jeszcze bardziej się roześmiał.
- Nie ma się z czego śmiać i złaź ze mnie!- krzyknęłam, zrzucając go na podłogę.
Szybko wstałam z zakurzonych paneli i otrzepałam spodnie.
Obrzuciłam go spojrzeniem i wściekła ruszyłam przed siebie. Jednak po sekundzie do głowy wpadł mi pewien pomysł. Dlaczego ma mu to ujść płazem?
Podeszłam do kartonu, którego zawartość wcześniej oglądałam i wyciągłam niewielkich rozmiarów pojemnik.
Kiedyś, jak byłam mała, odwiedził mnie o dwa lata starszy kuzyn. Był miłośnikiem kolekcjonowania, nie żyjących już owadów. Kiedy wyjeżdżał podarował mi jedno pudełeczko, ze swoim drogocennym skarbem, które potem wylądowało na strychu.
Odkręciłam wieczko.
W środku leżało kilka wysuszonych pająków i różnej wielkości, much. Na palcach podeszłam do siedzącego na podłodze chłopaka i szybkim ruchem, wysypałam na niego zawartość pojemnika. Część wylądowała na jego głowie, a druga część pod jego koszulką. Poderwał się z miejsca jak oparzony, a kiedy spostrzegł co się stało, spojrzał na mnie, z chęcią mordu w oczach.
- Nie żyjesz - mruknął, strzepując z siebie robaki.
Pisnęłam i zaczęłam uciekać. Najszybciej jak potrafiłam, wybiegłam ze strychu, pokonując kilka schodów i dopadłam drzwi łazienki. Tuż przed jego nosem, zatrzasnęłam je z hukiem i zamknęłam na zamek. Przez chwilę się mocował z klamką, jednak chwilę później chyba dał sobie spokój i usłyszałam jak schodzi na parter.
Odetchnęłam głęboko i usiadłam na klapie od toalety. - Otworzysz ładnie te drzwi, czy mam sobie sam poradzić? - podskoczyłam przestraszona, nie usłyszałam kiedy wrócił.
Przyłożyłam dłonie do ust, by nie wydać z siebie żadnego dźwięku.
- No cóż. To była twoja decyzja! - zawołał i zaczął majsterkować przy zamku.
Po kilku sekundach drzwi stanęły otworem.
- Nie zbliżaj się - wyjąkałam.
Uriel jednak nic sobie z tego nie robił. Był coraz bliżej i bliżej. Zerwałam się na równe nogi i próbowałam go wyminąć, jednak na to nie pozwolił. Nie pozostawił mi innego wyboru. Schowałam się w prysznicu czekając na odpowiedni moment. Kiedy był już dostatecznie blisko, włączyłam kran i skierowałam strumień w stronę chłopaka. Zdziwiony na chwilę zamarł, jednak szok minął i rzucił się w moją stronę. Zaczęliśmy wyrywać sobie natrysk prysznicowy, całkowicie mocząc siebie i wszystko wokół. Nasz śmiech słychać było chyba w całym domu. Kiedy emocje lekko opadły, Uriel powiedział:
- Wreszcie zaliczyłem z tobą prysznic. Co prawda, nie widziałem cię nagiej, ale to jeszcze kwestia czasu.
Dla podkreślenia słów, zsunął mi jedno ramiączko. Pogroziłam mu palcem.
- Niedoczekanie.
Głośno się zaśmiał i zaczesał mokre włosy do tyłu.
- Pomóc ci się przebrać? - zapytał, kiedy zmierzaliśmy w stronę sypialni.
Stanęłam na palcach i szepnęłam mu do ucha, najbardziej słodko jak potrafiłam:
- Spokojnie. Dam radę zabawić się bez ciebie - i zatrzasnęłam drzwi przed blondyna nosem, zostawiając go całkowicie osłupiałego.
Zachichotałam, kiedy usłyszałam jak mamrocze coś pod nosem. Podeszłam do szafy i wyciągnęłam z niej krótkie spodenki i bluzkę na krótki rękaw, która delikatnie odsłaniała mi brzuch. Mokre ubrania szybko zdjęłam i rzuciłam na podłogę. Włosy zawinęłam w ręcznik i dopiero wtedy poczułam ulgę. Jakie to cudowne uczucie, móc być znowu suchą. Podeszłam do lustra. Kątem oka, zauważyłam odbijający się w niej obraz. Nie wiem jakim cudem, ale go nie zauważyłam ani razu, odkąd tu przyjechaliśmy. Mama kiedyś powiedziała, że jest bardzo dla nas cenny, ponieważ kryje w sobie tajemnice. Uważałam to za bajki, ale teraz, po wszystkim czego się dowiedziałam o otaczającym mnie świecie, to nic nie było dla mnie niemożliwe. Swobodnym krokiem do niego podeszłam i delikatnie zdjęłam go ze ściany, powodując, że drobinki kurzu zawirowały. Ostrożnie położyłam go na dywanie i zaczęłam się mu przyglądać.
Na pierwszym planie widniał czarny zamek, otoczony drewnianymi chatkami. Zapewne miało to przedstawiać, niewielką wioskę. Z ciemnym kolorem zamku, kontrastowała biała postać, widniejąca w jednej z wież. Drugi plan zajmowały wzniesienia, pasące się bydła i pojedyncze drzewa.
Wzruszyłam ramionami. Nic nadzwyczajnego. Już miałam odwiesić obraz lecz coś mnie tknęło. Najdelikatniej jak potrafiłam, wyciągnęłam dzieło z ramy, którą chwilę później zaczęłam dokładnie oglądać. Nie pomyliłam się. Wewnątrz wsadzona była, zrulowana kartka. Z mocno bijącym sercem wybiegłam z pokoju, by poszukać Uriela.
Był w swoim pokoju. Nie pukając wpadłam do środka jak burza.
- Trzeba było przyjść chwilę wcześniej. Akurat założyłem spodnie - uśmiechnął się kpiąco - wiedziałem, że w końcu zmienisz zdanie.
- Co ty bredzisz? - warknęłam - lepiej zobacz co znalazłam.
Podałam mu papier. Jego twarz momentalnie spoważniała, a oczy zaczęły błyszczeć.
- Wreszcie cię mam - powiedział.
- Ekhm, rozmawiasz z kartką? - uśmiechnęłam się z politowaniem.
- Może - podniósł brew do góry.
- Chyba spadłaś mi z nieba - powiedział po chwili.
Tym razem, jednak do mnie.
- Myślałam, że ty już to zrobiłeś.
Oboje się roześmialiśmy.
- Ale tak na poważnie. Jesteś wielka. Jak ją znalazłaś?
Ppstukałam się w czoło.
- Główka pracuje, zdrówko dopisuje.
- Bardzo śmieszne - mruknął.
- A tak na poważnie. Miałam... przeczucie - wzruszyłam ramionami - powiesz mi co jest tak ważnego w tej kartce?
Skinął głową, bym za nim poszła. Rozłożył znalezisko na stole. Moim oczom ukazała się...
- Mapa? - otworzyłam szeroko oczy.
- Dokładnie. Jednak nie jest to zwykła mapa. Oprowadzi nas ona, po czeluściach Hadesu. Dzięki niej wtrafimy do kryjówki Finnicka i uratujemy twojego Jamesa.
Miałam wrażenie, że przy ostatnich słowach, lekko posmutniał. Jednak szybko to minęło. Nałożył na twarz, niewzruszoną maskę i stał wpatrując się w mapę.
- A.. - zawahałam się- wiesz gdzie jest wejście do piekła?
- Naturalnie. Myślę, że za dwa dni możemy już ruszać.
Skinęłam głową. Miałam już wyjść, jednak odwróciłam się do Uriela.
- A co będzie z ... nami?
- Wszystko będzie tak jak dawniej. Ty będziesz szczęśliwa z Jamesem, a my będziemy się nienawidzieć. Jednak dalej będę twoim aniołem stróżem i zrobię wszystko co w mojej mocy, aby nic ci się nie stało.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Delikatnie się tylko uśmiechnęłam i wyszłam z pokoju, pozwalając, aby gorące łzy, zmoczyły mi policzki.
sobota, 26 grudnia 2015
Rozdział 16
Pewna kobieta stała w cieniu wysokiego budynku. Kontem oka, uważnie obserwowała dwie postacie, idące w jej stronę. Chłopak był wysoki, umięśniony. Miał zabawnie rozwiane blond włosy, orzechowe oczy i wąskie usta. Znała go z widzenia i tak samo jak dziewczyna idąca u jego boku, mieszkał w miasteczku od niedawna. Partnerka podążająca koło niego miała średniej długości brązowe włosy z niebieskimi końcówkami, błękitne oczy i mocno czerwone, pełne usta. Obydwoje mieli na sobie plecaki, po których było widać, że są zapełnione. Szybkim krokiem kierowali się w stronę dworca PKP. Dziewczyna wyglądała na wielce zatroskaną i co chwile nerwowym wzrokiem rzucała za ramię. Wtem chłopak jej coś szepnął, na co pokiwała potakująco głową i przyśpieszyła kroku.
- A więc wyjeżdżasz? - szepnęła do siebie kobieta - tylko dziecko uważaj na siebie.
***
Po szkole wpadłam do domu jak torpeda i w pokoju, rzuciłam się do szafy jak głupia. Zaczęłam po kolei wyrzucać z niej rzeczy na łóżko. W ekstremalnym tępie, stos ubrań i innych przydatnych przedmiotów, zaczął rosnąć. Szybkim ruchem zgarnęłam wszystko do plecaka. Uriel obiecał, że zajmie się jedzeniem i napojami. Zapięłam porządnie plecak i wyszłam z pokoju zarzucając go sobie na plecy. Widziałam jak babcia siedzi w salonie nieświadoma niczego i beztrosko szydełkuje. Niepewnym krokiem do niej podeszłam.
- Nonna? - szepnęłam.
- Tak, drogie dziecko?
- Wiesz, że nie ważne co się stanie, to będę was cały czas kochać?
Spojarzała na mnie zza okularów.
- Oczywiście. My ciebie zresztą też.
- Nie martwcie się o mnie. Postaram się niedługo wrócić - schyliłam się i pocałowałam bacię w policzek - mam nadzieję, że wtedy wszystko zrozumiecie.
Odwróciłam się na pięcie i pędem wybiegłam z domu, zostawiając zszokowaną kobietę. Kiedy zrozumie sens moich słów, ja będę już daleko. Ukradkiem wytarłam łzę, spływającą samotnie po policzku. Swoje kroki skierowałam w umówione miejsce. Uriel już tam był i czekał na mnie spokojnie. Bez słowa ruszyliśmy przed siebie w stronę miasteczka. Musieliśmy dojść dość szybko na dworzec kolejowy, bo do odjazdu naszego pociągu pozostało zaledwie dwadzieścia minut. Szliśmy nie odzywając się do siebie. Każdy zajęty był swoimi myślami, jednak nagle poczułam ciężki wzrok na sobie. Pomału podniosłam głowę i rozejrzałam się wokół. Zdążyliśmy się już znaleźć w miasteczku i aktualnie szliśmy główną drogą. Z daleka zauważyłam sklep z ubraniami, gdzie niedawno byłam na zakupach z Katie i Alice. Potem poszłam za Urielem i ... o nie, jęknęłam w duchu.
Przed sklepem stała ta dziwna sprzedawczyni, która ostatnim razem nie spuszczała z nas wzroku. Zresztą teraz było podobnie. Poprostu stała i patrzyła.
- Rose - usłyszałam szept.
To Uriel się nademną pochylał.
- Nie patrz na nią. Wydaje mi się podejrzana. Poprostu przyśpieszmy kroku - w tym samym czasie postukał w zegarek, żeby wyglądało, że mówi mi o godzinie.
Przytaknęłam głową i przyśpieszyłam. Kiedy ją mijaliśmy odwróciłam głowę w stronę mojego towarzysza. Przez ciało przeleciał mnie prąd. Jej spojrzenie wywiercało mi dziurę w plecach. Poczułam jak ktoś mnie chcwycił za rękę. Zdezorientowana spojrzałam na Uriela, na co ten uśmiechnął się szeroko.
- Musimy przecież udawać parę. Znając twoje szczęście, jakiś palant się doczepi do ciebie, a ja chcę mieć w czasie podróży minimalne kłopoty.
- Znając moje szczęście? - rzuciłam na niego spode łba.
- No tak - zaśmiał się - przyciągasz kłopoty jak magnes.
- Dzięki - lekko się naburmuszyłam - wracając do podróży, zdradzisz mi, gdzie jedziemy tym pociągiem?
- Do Rzymu na lotnisko.
- Na lotnisko?!
- Jedziemy do twojego domu.
- Zwariowałeś? A nawet jeśli, to przecież biletów nie mamy.
- Nie doceniasz mnie - zabawnie podniósł jedną brew.
W geście poddania, usiosłam dłonie do góry.
- A jeśli mogę wiedzieć, to dlaczego tam jedziemy?
- Może tam być jedna wskazówka, jak szybko i bezboleśnie dostać się do czeluści piekieł.
- Bezboleśnie? Czy to metafora?
- Niestety nie - uśmiechnął się smutno i pokręcił głową - jeszcze tyle nie wiesz, o otaczającym cię świecie.
Ucichliśmy, gdy zbliżyliśmy się do wejścia na dworzec.
***
Po zajęciu osobnego przedziału, usadowiliśmy się wygodnie po przeciwnych stronach. Zauważyłam, że na dworcu jak i w pociągu, było zadziwiająco mało osób. Ale no tak. Kto normalny jeździ w środku tygodnia do Rzymu? Oparłam głowę o szybę i poczułam wielkie zmęczenie. Delikatnie przymknęłam oczy, powoli oddając się w ręce snu.
Kiedy się obudziłam, Uriela nie było w przedziale. Zaczęłam podziwiać widoki, jakie mijaliśmy. Lasy, samotne drzewa, pola, zwierzęta. Było tak pięknie, że sama z chcęcią bym się tam zatrzymała. Rozległ się dźwięk rozsuwanych drzwi przedziału.
- Już się obudziłaś? - usłyszłam znajomy głos - akurat przyniosłem małe co nieco.
Uśmiechnęłam się z wdzięcznością, patrząc jak Uriel rozkłada wszystko na stoliku. Po chwili wesoło gawędząc, zaczęliśmy wszystko pałaszować.
- Dlaczego niebieski? - zapytał z nienacka.
- Słucham?
- No włosy.
- Aa, poprostu to mój ulubiony kolor. Zresztą jako jedyny mi pasował - zaśmiałam się.
- Rzeczywiście. Do twarzy ci.
Pokiwałam głową, w geście podziękowania i dokończyłam jeść kanapkę.
- Opowiesz mi trochę o naszym świecie? I o tym gdzie idziemy?
Uriel spojrzał na mnie uważnie i odłożył widelec.
- Znasz mitologie grecką?
Pokiwałam głową.
- Świetnie - odetchnął - będzie ci to łatwiej ogarnąć.
- A więc... - zachęciłam go.
- Ludzie, którzy wierzą w jednego Boga - chwilę się zastanowił - mam! Chrześcijanie. A więc, oni są uczeni w szkołach, kościołach o jedynym bogu. I ludzie w to wierzą. Jak dobrze wiesz, są też inne religie, które są bardzo do siebie podobne. W każdej tkwi ziarnko prawdy, jednak prawda jest taka, że jest więcej bogów, a tam gdzie się udajemy, to jest to królestwo Plutona.
Zakrztusiłam się sokiem, który właśnie piłam.
- Hades? Czy ty właśnie próbujesz sobie ze mnie żartować?
- Nie - głośno się zaśmiał - wiem, że może to brzmieć lekko niedorzecznie, ale to najczystrza prawda. Nie masz wyboru. Musisz mi zaufać.
- A to co James opowiadał mi o Raju i o Bogu, który wypędził aniołów. Czy to są brednie?
- Oczywiście, że nie - oburzył się - poprostu nazwał najwyższego boga tak, jak ty posługujesz się jego imieniem.
- Więc jak ma na imię? - zapytałam.
- Uwaga! Teraz się zdziwisz - przeczesał palcami włosy - od tysiącleci ludzie wymyślali mu nowe nazwy, aż w końcu wszyscy i on sam, zapomnieli jak się nazywa.
- Więc posługuje się wszystkimi imionami? - domyśliłam się, unosząc brew do góry.
Kiwnął potakująco głową i zwrócił twarz w stronę okna, na chwilę się zamyślając.
Po chwili powiedział
- Mam nadzieję, że wiesz gdzie twoi rodzice trzymali w domu dokumenty.
- Nie rozumiem. Po co tam jedziemy i do czego potrzebne ci dokumenty moich rodziców? - zapytałam zdziwiona.
- Twoi rodzice dużo wiedzieli o tobie i twoim pochodzeniu. Możemy tam znaleźć przydatne informacje.
"Rzym. Stacja trzecia" rozległo się z głośników. Wstaliśmy składając stolik i pakując parę kanapek do plecaków. Poczuliśmy jak pociąg zaczął hamować, aż w końcu się zatrzymał. Wyszliśmy wprost na rozgrzany dworzec. Momentalnie rozpiełam bluzę i zaczęłam się wachlować dłonią.
- U nas tak ciepło nie było - mruknęłam.
- Taa - odburknął Uriel - góry jednak robią swoje.
Zaczęliśmy się przepychać przez zatłoczony przez turystów dworzec, aż wreszcie znaleźliśmy się na zatłoczonej ulicy Rzymu. Rozejrzałam się wokół i westchnęłam. Jak tu pięknie!
Niedaleko znajdowało się wielkie koloseum, ruiny forum romanum i fora cesarskie. Mimo iż wszystko w ruinie, to nadal zachwycało wielkością, pięknem i kunsztem. Przechodząc obok tych "dzieł" poczułam się jakbym cofnęła się do roku p.n.e. Nie minęło dziesięć minut, a my już dotarliśmy na lotnisko. Uriel zaczął wszystko załatwiać, a na końcu oddał nasze plecaki do luku bagażowego.
***
Podróż w samolocie minęła nam w miarę szybko, trochę dłużej postaliśmy przy wyciągu, który podawał bagaże. Jednak kiedy odzyskaliśmy to co nasze, ruszyliśmy poszukać wolnej taksówki.
- Resztę ty załatwiasz - powiedział Uriel, siadając na tylnym siedzeniu.
Ciężko westchnęłam i zajęłam miejsce obok kierowcy.
- Dzień dobry. Prosilibyśmy na ulicę Wielkiego Budowniczego 22a.
Facet pokiwał głową i pomału włączył się do ruchu drogowego. Przejechaliśmy obok Kapitolu, na co Uriel zagwizdał z podziwem. Stojąc w korku mruknęłam
- Tylko się nie przestrasz bałaganu.
Pół godziny później blondyn płacił kierowcy, a ja stanęłam przed domem i nie potrafiłam się ruszyć.
W mojej glowie pojawiło się wspomnienie wieczoru, kiedy czekałam na wracających rodziców. Miałam urodziny. Późno w nocy zadzownili ze szpitala, że moi rodzice ulegli wypadkowi samochodowemu i nie przeżyli. W moich oczach pojawiły się łzy. Poczułam jak Uriel obejmuje mnie ramionami i mocno przytula. Lekko się uspokoiłam. Czułam się przy nim bardzo bezpieczna. Nawet bardziej niż przy Jamesie. Skarciłam się w myślach. Kocham Jamesa i jadę go uratować. On jest tym jedynym, mimo, iż mnie okłamał. Delikatnie wyswobodziłam się z objęć i zaczęłam szukać kluczy w plecaku. Po chwili je znalazłam. Głęboki oddech i sprawnym ruchem otworzyłam drzwi. Weszliśmy do środka i rozejrzeliśmy się wokół. Nic się tu nie zmieniło, jedynie meble przykryte były białymi płachtami.
- Pójdę do sklepu kupić coś na obiad - powiedział Uriel, wyciągając portfel i przeliczając pieniądze.
- Dobra. Ja tu trochę ogarnę i pójdę się wykąpać - powiedziałam dając mu klucze od domu.
Zamknęłam za nim drzwi na cztery spusty i rozejrzałam się wokół. Trochę roboty na mnie czekało. Sprawnymi ruchami ściągałam prześcieradła z mebli i składałam w kostke, rzucając je do kąta. Następnie udałam się do mojego pokoju i otworzyłam szafę, wkładając do niej ubrania z plecaka. Kiedy wszystko było w miarę gotowe, otworzyłam okna, zabrałam świeże ciuchy, ręcznik i udałam się do łazienki, by wziąć prysznic.
Czułam jak woda cienkimi strumieniami spływała po moim ciele. Wszystkie mięśnie się rozluźniły. Po kąpieli ubrałam się w spodnie z dresu i luźny podkoszulek. Włosy spiełam w wysokiego koka i gotowa zeszłam na dół, skąd dolatywał smakowity zapach. Zastałam Uriela przy kuchnce gotującego makaron.
- Idź się wykąp. Zastąpię cię - powiedziałam - ręczniki są w szafie w przedpokoju na piętrze.
Obrzucił mnie przelotnym wzrokiem i uśmiechnął się kpiąco.
- Ładnie wyglądasz.
Zdzieliłam go ręką w bark, na co ten się zaśmiał.
- Spadaj - warknęłam.
- Jak sobie życzysz - ukłonił się teatralnie i oddał mi drewnianą łyżkę.
Zajrzałam do drugiego garnka. Gotował się tam sos pomidorowy. Po pięciu minutach spróbowałam makaronu. Idealny.
Dałam durszlak do zlewu i wlałam tam zawartość garnka. Odcedziłam makaron i wrzuciłam do sosu pomału mieszając. Zaglądnełam do lodówki. Uśmiechnęłam się szeroko. Pomyślał o wszystkim. Szybkim ruchem wyciągnęłam ser parmigiano i wsypałam go do miseczki. Naszykowałam w jadalni stół. Kiedy stawiałam spaghetti na stole, przyszedł Uriel. Włosy miał jeszcze wilgotne, zabawnie rozczorchane i ...
- Pozwolisz, że zostanę bez koszulki? Jest mi strasznie gorąco.
Pokiwałam głową i skupiłam się na nakładaniu obiadu, by nie zauważył rumieńców, które wyszły mi na policzkach.
Jedliśmy w ciszy, każdy zajęty swoimi myślami. Starałam się nie zwracać uwagi na umięśnioną klatę mojego towarzysza.
- Posejdon też jest? - przerwałam ciszę.
- Hę? Ach tak jest. To Tryton.
- Pozwól, że będę się posługiwała greckimi nazwami. Będzie mi łatwiej.
- Okej.
- Czy Hades i Posejdon, są naprawdę braćmi tego, no - nie wiedziałam jak to powiedzieć - najwyższego boga?
- Pluton i Tryton - mruknął pod nosem, na co ja posłałam mu mordercze spojrzenie - tak, są braćmi.
- Czyli próbujesz mi wmówić, że mitologia greków to nie bujda? - zwątpiłam.
- Tak - westchnął - już ci mówiłem. Może to niedorzecznie brzmi, ale będziesz mi musiała zaufać. Zgoda?
- Zgoda - westchnęłam, wstając od stołu i zanosząc swój talerz do kuchni.
Kiedy się tam znalazłam, moją uwagę przykuła fotografia.
Przedstawiała małżeństwo i małą dziewczynkę.. Byli w wesołym miasteczku i wszyscy szeroko się uśmiechali. Przypomniałam sobie tamten dzień. Był drugi tydzień wakacji, a ja miałam zaledwie dziesięć lat. Tamtego dnia do Waszyngtonu przyjechało wesołe miasteczko. Udaliśmy się tam we trójkę. Spędziliśmy w miasteczku cały dzień, kręcąc się na karuzelach i jeżdżąc kolejkami. Pod koniec dnia klaun zrobił nam to zdjęcie.
Smutna spuściłam głowę w dół.
Tak bardzo za nimi tęsknię. Odwróciłam się i spostrzegłam stojącego za mną Uriela. Nie czekając, aż coś powie wtuliłam się mocno w jego tors. Zdziwiony przez chwilę stał niezdecydowany, aż wreszcie mocno mnie objął. Sama nie wiem ile tak staliśmy. Może minutę, może pięć minut, może dwadzieścia. W końcu oderwałam się od niego.
- Przepraszam - szepnęłam - ale dalej nie potrafię sobie poradzić z tym, że ich już tu nie ma.
- Rozumiem - powiedział i pocałował mnie w czoło - idź usiądź ja pozmywam.
Parę sekund stałam zdziwiona gestem chłopaka. Przecież zawsze był dla mnie zimny, szorstki. Więc co się teraz stało? Może zadługo przebywa w moim towarzystwie i zdążył się do mnie przyzwyczaić? Nie wiem.
Zgodnie z jego poleceniem poszłam do salonu i się położyłam. Muszę przyznać - za dużo emocji jak na jeden dzień.
Chciałabym wszystkim życzyć Wesołych Świąt i Szczęśliwego nowego roku. :)
- A więc wyjeżdżasz? - szepnęła do siebie kobieta - tylko dziecko uważaj na siebie.
***
Po szkole wpadłam do domu jak torpeda i w pokoju, rzuciłam się do szafy jak głupia. Zaczęłam po kolei wyrzucać z niej rzeczy na łóżko. W ekstremalnym tępie, stos ubrań i innych przydatnych przedmiotów, zaczął rosnąć. Szybkim ruchem zgarnęłam wszystko do plecaka. Uriel obiecał, że zajmie się jedzeniem i napojami. Zapięłam porządnie plecak i wyszłam z pokoju zarzucając go sobie na plecy. Widziałam jak babcia siedzi w salonie nieświadoma niczego i beztrosko szydełkuje. Niepewnym krokiem do niej podeszłam.
- Nonna? - szepnęłam.
- Tak, drogie dziecko?
- Wiesz, że nie ważne co się stanie, to będę was cały czas kochać?
Spojarzała na mnie zza okularów.
- Oczywiście. My ciebie zresztą też.
- Nie martwcie się o mnie. Postaram się niedługo wrócić - schyliłam się i pocałowałam bacię w policzek - mam nadzieję, że wtedy wszystko zrozumiecie.
Odwróciłam się na pięcie i pędem wybiegłam z domu, zostawiając zszokowaną kobietę. Kiedy zrozumie sens moich słów, ja będę już daleko. Ukradkiem wytarłam łzę, spływającą samotnie po policzku. Swoje kroki skierowałam w umówione miejsce. Uriel już tam był i czekał na mnie spokojnie. Bez słowa ruszyliśmy przed siebie w stronę miasteczka. Musieliśmy dojść dość szybko na dworzec kolejowy, bo do odjazdu naszego pociągu pozostało zaledwie dwadzieścia minut. Szliśmy nie odzywając się do siebie. Każdy zajęty był swoimi myślami, jednak nagle poczułam ciężki wzrok na sobie. Pomału podniosłam głowę i rozejrzałam się wokół. Zdążyliśmy się już znaleźć w miasteczku i aktualnie szliśmy główną drogą. Z daleka zauważyłam sklep z ubraniami, gdzie niedawno byłam na zakupach z Katie i Alice. Potem poszłam za Urielem i ... o nie, jęknęłam w duchu.
Przed sklepem stała ta dziwna sprzedawczyni, która ostatnim razem nie spuszczała z nas wzroku. Zresztą teraz było podobnie. Poprostu stała i patrzyła.
- Rose - usłyszałam szept.
To Uriel się nademną pochylał.
- Nie patrz na nią. Wydaje mi się podejrzana. Poprostu przyśpieszmy kroku - w tym samym czasie postukał w zegarek, żeby wyglądało, że mówi mi o godzinie.
Przytaknęłam głową i przyśpieszyłam. Kiedy ją mijaliśmy odwróciłam głowę w stronę mojego towarzysza. Przez ciało przeleciał mnie prąd. Jej spojrzenie wywiercało mi dziurę w plecach. Poczułam jak ktoś mnie chcwycił za rękę. Zdezorientowana spojrzałam na Uriela, na co ten uśmiechnął się szeroko.
- Musimy przecież udawać parę. Znając twoje szczęście, jakiś palant się doczepi do ciebie, a ja chcę mieć w czasie podróży minimalne kłopoty.
- Znając moje szczęście? - rzuciłam na niego spode łba.
- No tak - zaśmiał się - przyciągasz kłopoty jak magnes.
- Dzięki - lekko się naburmuszyłam - wracając do podróży, zdradzisz mi, gdzie jedziemy tym pociągiem?
- Do Rzymu na lotnisko.
- Na lotnisko?!
- Jedziemy do twojego domu.
- Zwariowałeś? A nawet jeśli, to przecież biletów nie mamy.
- Nie doceniasz mnie - zabawnie podniósł jedną brew.
W geście poddania, usiosłam dłonie do góry.
- A jeśli mogę wiedzieć, to dlaczego tam jedziemy?
- Może tam być jedna wskazówka, jak szybko i bezboleśnie dostać się do czeluści piekieł.
- Bezboleśnie? Czy to metafora?
- Niestety nie - uśmiechnął się smutno i pokręcił głową - jeszcze tyle nie wiesz, o otaczającym cię świecie.
Ucichliśmy, gdy zbliżyliśmy się do wejścia na dworzec.
***
Po zajęciu osobnego przedziału, usadowiliśmy się wygodnie po przeciwnych stronach. Zauważyłam, że na dworcu jak i w pociągu, było zadziwiająco mało osób. Ale no tak. Kto normalny jeździ w środku tygodnia do Rzymu? Oparłam głowę o szybę i poczułam wielkie zmęczenie. Delikatnie przymknęłam oczy, powoli oddając się w ręce snu.
Kiedy się obudziłam, Uriela nie było w przedziale. Zaczęłam podziwiać widoki, jakie mijaliśmy. Lasy, samotne drzewa, pola, zwierzęta. Było tak pięknie, że sama z chcęcią bym się tam zatrzymała. Rozległ się dźwięk rozsuwanych drzwi przedziału.
- Już się obudziłaś? - usłyszłam znajomy głos - akurat przyniosłem małe co nieco.
Uśmiechnęłam się z wdzięcznością, patrząc jak Uriel rozkłada wszystko na stoliku. Po chwili wesoło gawędząc, zaczęliśmy wszystko pałaszować.
- Dlaczego niebieski? - zapytał z nienacka.
- Słucham?
- No włosy.
- Aa, poprostu to mój ulubiony kolor. Zresztą jako jedyny mi pasował - zaśmiałam się.
- Rzeczywiście. Do twarzy ci.
Pokiwałam głową, w geście podziękowania i dokończyłam jeść kanapkę.
- Opowiesz mi trochę o naszym świecie? I o tym gdzie idziemy?
Uriel spojrzał na mnie uważnie i odłożył widelec.
- Znasz mitologie grecką?
Pokiwałam głową.
- Świetnie - odetchnął - będzie ci to łatwiej ogarnąć.
- A więc... - zachęciłam go.
- Ludzie, którzy wierzą w jednego Boga - chwilę się zastanowił - mam! Chrześcijanie. A więc, oni są uczeni w szkołach, kościołach o jedynym bogu. I ludzie w to wierzą. Jak dobrze wiesz, są też inne religie, które są bardzo do siebie podobne. W każdej tkwi ziarnko prawdy, jednak prawda jest taka, że jest więcej bogów, a tam gdzie się udajemy, to jest to królestwo Plutona.
Zakrztusiłam się sokiem, który właśnie piłam.
- Hades? Czy ty właśnie próbujesz sobie ze mnie żartować?
- Nie - głośno się zaśmiał - wiem, że może to brzmieć lekko niedorzecznie, ale to najczystrza prawda. Nie masz wyboru. Musisz mi zaufać.
- A to co James opowiadał mi o Raju i o Bogu, który wypędził aniołów. Czy to są brednie?
- Oczywiście, że nie - oburzył się - poprostu nazwał najwyższego boga tak, jak ty posługujesz się jego imieniem.
- Więc jak ma na imię? - zapytałam.
- Uwaga! Teraz się zdziwisz - przeczesał palcami włosy - od tysiącleci ludzie wymyślali mu nowe nazwy, aż w końcu wszyscy i on sam, zapomnieli jak się nazywa.
- Więc posługuje się wszystkimi imionami? - domyśliłam się, unosząc brew do góry.
Kiwnął potakująco głową i zwrócił twarz w stronę okna, na chwilę się zamyślając.
Po chwili powiedział
- Mam nadzieję, że wiesz gdzie twoi rodzice trzymali w domu dokumenty.
- Nie rozumiem. Po co tam jedziemy i do czego potrzebne ci dokumenty moich rodziców? - zapytałam zdziwiona.
- Twoi rodzice dużo wiedzieli o tobie i twoim pochodzeniu. Możemy tam znaleźć przydatne informacje.
"Rzym. Stacja trzecia" rozległo się z głośników. Wstaliśmy składając stolik i pakując parę kanapek do plecaków. Poczuliśmy jak pociąg zaczął hamować, aż w końcu się zatrzymał. Wyszliśmy wprost na rozgrzany dworzec. Momentalnie rozpiełam bluzę i zaczęłam się wachlować dłonią.
- U nas tak ciepło nie było - mruknęłam.
- Taa - odburknął Uriel - góry jednak robią swoje.
Zaczęliśmy się przepychać przez zatłoczony przez turystów dworzec, aż wreszcie znaleźliśmy się na zatłoczonej ulicy Rzymu. Rozejrzałam się wokół i westchnęłam. Jak tu pięknie!
Niedaleko znajdowało się wielkie koloseum, ruiny forum romanum i fora cesarskie. Mimo iż wszystko w ruinie, to nadal zachwycało wielkością, pięknem i kunsztem. Przechodząc obok tych "dzieł" poczułam się jakbym cofnęła się do roku p.n.e. Nie minęło dziesięć minut, a my już dotarliśmy na lotnisko. Uriel zaczął wszystko załatwiać, a na końcu oddał nasze plecaki do luku bagażowego.
***
Podróż w samolocie minęła nam w miarę szybko, trochę dłużej postaliśmy przy wyciągu, który podawał bagaże. Jednak kiedy odzyskaliśmy to co nasze, ruszyliśmy poszukać wolnej taksówki.
- Resztę ty załatwiasz - powiedział Uriel, siadając na tylnym siedzeniu.
Ciężko westchnęłam i zajęłam miejsce obok kierowcy.
- Dzień dobry. Prosilibyśmy na ulicę Wielkiego Budowniczego 22a.
Facet pokiwał głową i pomału włączył się do ruchu drogowego. Przejechaliśmy obok Kapitolu, na co Uriel zagwizdał z podziwem. Stojąc w korku mruknęłam
- Tylko się nie przestrasz bałaganu.
Pół godziny później blondyn płacił kierowcy, a ja stanęłam przed domem i nie potrafiłam się ruszyć.
W mojej glowie pojawiło się wspomnienie wieczoru, kiedy czekałam na wracających rodziców. Miałam urodziny. Późno w nocy zadzownili ze szpitala, że moi rodzice ulegli wypadkowi samochodowemu i nie przeżyli. W moich oczach pojawiły się łzy. Poczułam jak Uriel obejmuje mnie ramionami i mocno przytula. Lekko się uspokoiłam. Czułam się przy nim bardzo bezpieczna. Nawet bardziej niż przy Jamesie. Skarciłam się w myślach. Kocham Jamesa i jadę go uratować. On jest tym jedynym, mimo, iż mnie okłamał. Delikatnie wyswobodziłam się z objęć i zaczęłam szukać kluczy w plecaku. Po chwili je znalazłam. Głęboki oddech i sprawnym ruchem otworzyłam drzwi. Weszliśmy do środka i rozejrzeliśmy się wokół. Nic się tu nie zmieniło, jedynie meble przykryte były białymi płachtami.
- Pójdę do sklepu kupić coś na obiad - powiedział Uriel, wyciągając portfel i przeliczając pieniądze.
- Dobra. Ja tu trochę ogarnę i pójdę się wykąpać - powiedziałam dając mu klucze od domu.
Zamknęłam za nim drzwi na cztery spusty i rozejrzałam się wokół. Trochę roboty na mnie czekało. Sprawnymi ruchami ściągałam prześcieradła z mebli i składałam w kostke, rzucając je do kąta. Następnie udałam się do mojego pokoju i otworzyłam szafę, wkładając do niej ubrania z plecaka. Kiedy wszystko było w miarę gotowe, otworzyłam okna, zabrałam świeże ciuchy, ręcznik i udałam się do łazienki, by wziąć prysznic.
Czułam jak woda cienkimi strumieniami spływała po moim ciele. Wszystkie mięśnie się rozluźniły. Po kąpieli ubrałam się w spodnie z dresu i luźny podkoszulek. Włosy spiełam w wysokiego koka i gotowa zeszłam na dół, skąd dolatywał smakowity zapach. Zastałam Uriela przy kuchnce gotującego makaron.
- Idź się wykąp. Zastąpię cię - powiedziałam - ręczniki są w szafie w przedpokoju na piętrze.
Obrzucił mnie przelotnym wzrokiem i uśmiechnął się kpiąco.
- Ładnie wyglądasz.
Zdzieliłam go ręką w bark, na co ten się zaśmiał.
- Spadaj - warknęłam.
- Jak sobie życzysz - ukłonił się teatralnie i oddał mi drewnianą łyżkę.
Zajrzałam do drugiego garnka. Gotował się tam sos pomidorowy. Po pięciu minutach spróbowałam makaronu. Idealny.
Dałam durszlak do zlewu i wlałam tam zawartość garnka. Odcedziłam makaron i wrzuciłam do sosu pomału mieszając. Zaglądnełam do lodówki. Uśmiechnęłam się szeroko. Pomyślał o wszystkim. Szybkim ruchem wyciągnęłam ser parmigiano i wsypałam go do miseczki. Naszykowałam w jadalni stół. Kiedy stawiałam spaghetti na stole, przyszedł Uriel. Włosy miał jeszcze wilgotne, zabawnie rozczorchane i ...
- Pozwolisz, że zostanę bez koszulki? Jest mi strasznie gorąco.
Pokiwałam głową i skupiłam się na nakładaniu obiadu, by nie zauważył rumieńców, które wyszły mi na policzkach.
Jedliśmy w ciszy, każdy zajęty swoimi myślami. Starałam się nie zwracać uwagi na umięśnioną klatę mojego towarzysza.
- Posejdon też jest? - przerwałam ciszę.
- Hę? Ach tak jest. To Tryton.
- Pozwól, że będę się posługiwała greckimi nazwami. Będzie mi łatwiej.
- Okej.
- Czy Hades i Posejdon, są naprawdę braćmi tego, no - nie wiedziałam jak to powiedzieć - najwyższego boga?
- Pluton i Tryton - mruknął pod nosem, na co ja posłałam mu mordercze spojrzenie - tak, są braćmi.
- Czyli próbujesz mi wmówić, że mitologia greków to nie bujda? - zwątpiłam.
- Tak - westchnął - już ci mówiłem. Może to niedorzecznie brzmi, ale będziesz mi musiała zaufać. Zgoda?
- Zgoda - westchnęłam, wstając od stołu i zanosząc swój talerz do kuchni.
Kiedy się tam znalazłam, moją uwagę przykuła fotografia.
Przedstawiała małżeństwo i małą dziewczynkę.. Byli w wesołym miasteczku i wszyscy szeroko się uśmiechali. Przypomniałam sobie tamten dzień. Był drugi tydzień wakacji, a ja miałam zaledwie dziesięć lat. Tamtego dnia do Waszyngtonu przyjechało wesołe miasteczko. Udaliśmy się tam we trójkę. Spędziliśmy w miasteczku cały dzień, kręcąc się na karuzelach i jeżdżąc kolejkami. Pod koniec dnia klaun zrobił nam to zdjęcie.
Smutna spuściłam głowę w dół.
Tak bardzo za nimi tęsknię. Odwróciłam się i spostrzegłam stojącego za mną Uriela. Nie czekając, aż coś powie wtuliłam się mocno w jego tors. Zdziwiony przez chwilę stał niezdecydowany, aż wreszcie mocno mnie objął. Sama nie wiem ile tak staliśmy. Może minutę, może pięć minut, może dwadzieścia. W końcu oderwałam się od niego.
- Przepraszam - szepnęłam - ale dalej nie potrafię sobie poradzić z tym, że ich już tu nie ma.
- Rozumiem - powiedział i pocałował mnie w czoło - idź usiądź ja pozmywam.
Parę sekund stałam zdziwiona gestem chłopaka. Przecież zawsze był dla mnie zimny, szorstki. Więc co się teraz stało? Może zadługo przebywa w moim towarzystwie i zdążył się do mnie przyzwyczaić? Nie wiem.
Zgodnie z jego poleceniem poszłam do salonu i się położyłam. Muszę przyznać - za dużo emocji jak na jeden dzień.
Chciałabym wszystkim życzyć Wesołych Świąt i Szczęśliwego nowego roku. :)
czwartek, 26 listopada 2015
Rozdział 15
Zdecydowanie za dużo ostatnio mdleję, stwierdziłam w myślach popijając gorące mleko.
Kiedy dziadkowie znaleźli mnie leżącą bez czucia na ziemi, nieźle się wystraszyli. Na ich szczęście, szybko odzyskałam przytomność, lecz kiedy znowu byłam bliska płaczu, powiedziałam im co widziałam za oknem. Dziadek podszedł do niego i uważnie je obejrzał. Powiedział, że nic nie ma na szybie i na pewno ze zmęczenia, tylko mi się to wydawało. Dla świętego spokoju pokiwałam potakująco głową, lecz ja wiedziałam swoje.
- Rosie przyszedł jakiś chłopak - powiedziała babcia wchodząc do pokoju - mówiłam mu, że źle się czujesz, ale on nie słuchał. Powiedział, że natychmiast musi się z tobą zobaczyć.
- Niech wejdzie - powiedziałam - to mój przyjaciel.
Babcia westchnęła ciężko i wyszła.
Usiadłam prosto poprawiając włosy. Pewnie Ruggero wpadł mnie odwiedzić. Po chwili usłyszałam delikatne pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedziałam, wysilając się na przyjazny uśmiech.
Niestety. Myliłam się.
- Yhmm hej - nie wiedziałam jak zareagować.
W odpowiedzi usłyszałam lekko zachrypnięty śmiech.
- Nie obraziłbym się, gdybyś powiedziała 'dziękuję'.
Spłonęłam rumieńcem.
- Dziękuję - szepnełam, spuszczając oczy w dół.
Nastała chwila ciszy.
- O czym chciałeś porozmawiać?
- Myślę, że wiesz. - zawahał się - doszłem do wniosku, że powinnaś poznać prawdę, na temat tego co stało się z Jamesem.
Na chwilę przerwał, by się zastanowić. Po chwili ciągnął dalej.
- On nie był taki od początku, więc nie miej mu tego za złe, co się z nim stało. Zawsze mówił ci prawdę. No prawie zawsze. Starał się dbać o twoje bezpieczeństwo, mimo iż wiedział, że jeśli to będzie robił, będzie zagrożony.
- Co miałeś na myśli, mówiąc, że nie zawsze był ze mną szczery? - przerwałam mu.
- Nie był on twoim aniołem stróżem.
- A więc wszystko co mówił, że jestem córką Gabriela, że jestem wybrana, to to też były kłamstwa?
- Nie, to była prawda.
Pokiwałam głową, starając sobie wszystko poukładać.
- Mów dalej - zachęciłam go.
- Odkąd się urodziłaś, byłaś i jesteś w wielkim niebezpieczeństwie. James opowiadał ci historię czarnych aniołów, ich strącenia i zakazu zbliżania się do ludzi, pod względem fizycznym. Ale czy wiesz, że na dzieci aniołów i archanioła Gabriela, polują demony. Zostały one "wynajęte" przez archaniołów, którym nie podoba się, że człowiek może stać się kimś innym, kimś takim jak oni. Demony niestety nie same, zauważyły jak przy tobie kręci się James. Poczekały, aż będzie odpowiednia chwila i go złapały. Aktualnie w jego ciele nie ma jego duszy. Siedzi tam jeden z łowców, czekając do twojej godziny wyboru.
- Skoro czeka, by przeszkodzić w ceremoni, to dlaczego teraz mnie atakuje? I kim jest ten jego "Pan".
- Według niego jest to zabawne, że napędza ci niezłego stracha. Ale do ceremoni nie może ci niczego zrobić. Pan, hmm myślałem, że więcej już o nim nie usłyszę - zmartwił się.
- A więc? Co z nim jest nie tak?
- Pan, a raczej Finnick, był twoim poprzednikiem. Pamiętam jaki był dumny, kiedy odkrył, że ma anioła stróża, że jest synem archanioła. Lecz najgorsze zaczęło się parę dni, przed jego wyborem, kim chce zostać.
- Nefilim lub upadłym. - szepnęłam.
- Tak. Wtedy pojawił się jeden z demonów. Zaprzyjaźnił się z Finnickiem, a następnie przeciągnął go na swoją stronę, wmawiając mu, że jego ojciec, Gabriel, nie kocha go i mu na nim nie zależy. Przed nim niby miał dużo dzieci, wszystkich ignorował i miał w nosie. Kolejny bachor nie jest mu do szczęścia potrzebny. Chłopak wpadł w szał. Za namową demona zabił, swojego anioła i udał się do krainy cieni, by rządzić nad wszystkimi złema duchami. Nie słyszałem potem nic o nim. Aż do teraz. Mam za zadanie pilnować cię, by nie stała ci się żadna krzywda.
- Czy możesz mi powiedzieć kto jest moim aniołem stróżem?
- Tego sama się w końcu domyślisz i myślę, że nie będziesz z tego zadowolona.
Wstałam i ostrożnym krokiem podeszłam do niego. Starałam się wychwycić jego oczy, na które padał cień kaptura.
- Pokaż mi kim jesteś - szepnęłam błagalnie.
Zdziwony moją śmiałością cofnął się parę kroków wstecz.
- Proszę...
Z westchnieniem sięgnął po kaptur. Ściągając go, odsłaniał po kolei swoje jasne, blond włosy, orzechowe oczy i wąskie usta. Na sam widok serce zabiło mi mocniej.
- To ty?
Kpiąco się uśmiechnął.
- Jak widzisz.
Nagle poczułam, że wszystko jeszcze może się ułożyć, że on da radę mi pomóc.
- Miło się gadało, ale mała muszę już iść. Nie musisz mnie odprowadzać.
- Hej - uśmiechnęłam się ciepło - dziękuję ci za wszystko.
Miał już wyjść, kiedy nagle coś mu się przypomniało.
- Jakby co to jutro jest szkoła. Radzę ci iść i się niczego nie bój. Będę przy tobie. Tylko... lepiej żeby relacja, jaka jest między nami, się nie zmieniła - uśmiechnął się przepraszająco.
- Jak sobie życzysz - szepnełam.
Przez okno patrzyłam jak odchodzi, z powrotem zakładając kaptur na głowę. Oparłam głowę o szybę wpatrując się tępo w niebo. Kolejne tajemnice, kłamstwa. Ciężko je poukładać w głowie, w logiczną całość. Zacisnęłam dłonie w pięści. Muszę pomóc Jamesowi, za wszelką cenę. Przymknęłam oczy, czując łzy pod powiekami. Do mojej ceremoni pozostał mi miesiąc. Mam czas, by się jakoś zorganizować. Ale nie pójdę sama. Pomoże mi w tym jasnowłosy. W końcu od tego jest, by mi pomagać, prawda?
Kiedy dziadkowie znaleźli mnie leżącą bez czucia na ziemi, nieźle się wystraszyli. Na ich szczęście, szybko odzyskałam przytomność, lecz kiedy znowu byłam bliska płaczu, powiedziałam im co widziałam za oknem. Dziadek podszedł do niego i uważnie je obejrzał. Powiedział, że nic nie ma na szybie i na pewno ze zmęczenia, tylko mi się to wydawało. Dla świętego spokoju pokiwałam potakująco głową, lecz ja wiedziałam swoje.
- Rosie przyszedł jakiś chłopak - powiedziała babcia wchodząc do pokoju - mówiłam mu, że źle się czujesz, ale on nie słuchał. Powiedział, że natychmiast musi się z tobą zobaczyć.
- Niech wejdzie - powiedziałam - to mój przyjaciel.
Babcia westchnęła ciężko i wyszła.
Usiadłam prosto poprawiając włosy. Pewnie Ruggero wpadł mnie odwiedzić. Po chwili usłyszałam delikatne pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedziałam, wysilając się na przyjazny uśmiech.
Niestety. Myliłam się.
- Yhmm hej - nie wiedziałam jak zareagować.
W odpowiedzi usłyszałam lekko zachrypnięty śmiech.
- Nie obraziłbym się, gdybyś powiedziała 'dziękuję'.
Spłonęłam rumieńcem.
- Dziękuję - szepnełam, spuszczając oczy w dół.
Nastała chwila ciszy.
- O czym chciałeś porozmawiać?
- Myślę, że wiesz. - zawahał się - doszłem do wniosku, że powinnaś poznać prawdę, na temat tego co stało się z Jamesem.
Na chwilę przerwał, by się zastanowić. Po chwili ciągnął dalej.
- On nie był taki od początku, więc nie miej mu tego za złe, co się z nim stało. Zawsze mówił ci prawdę. No prawie zawsze. Starał się dbać o twoje bezpieczeństwo, mimo iż wiedział, że jeśli to będzie robił, będzie zagrożony.
- Co miałeś na myśli, mówiąc, że nie zawsze był ze mną szczery? - przerwałam mu.
- Nie był on twoim aniołem stróżem.
- A więc wszystko co mówił, że jestem córką Gabriela, że jestem wybrana, to to też były kłamstwa?
- Nie, to była prawda.
Pokiwałam głową, starając sobie wszystko poukładać.
- Mów dalej - zachęciłam go.
- Odkąd się urodziłaś, byłaś i jesteś w wielkim niebezpieczeństwie. James opowiadał ci historię czarnych aniołów, ich strącenia i zakazu zbliżania się do ludzi, pod względem fizycznym. Ale czy wiesz, że na dzieci aniołów i archanioła Gabriela, polują demony. Zostały one "wynajęte" przez archaniołów, którym nie podoba się, że człowiek może stać się kimś innym, kimś takim jak oni. Demony niestety nie same, zauważyły jak przy tobie kręci się James. Poczekały, aż będzie odpowiednia chwila i go złapały. Aktualnie w jego ciele nie ma jego duszy. Siedzi tam jeden z łowców, czekając do twojej godziny wyboru.
- Skoro czeka, by przeszkodzić w ceremoni, to dlaczego teraz mnie atakuje? I kim jest ten jego "Pan".
- Według niego jest to zabawne, że napędza ci niezłego stracha. Ale do ceremoni nie może ci niczego zrobić. Pan, hmm myślałem, że więcej już o nim nie usłyszę - zmartwił się.
- A więc? Co z nim jest nie tak?
- Pan, a raczej Finnick, był twoim poprzednikiem. Pamiętam jaki był dumny, kiedy odkrył, że ma anioła stróża, że jest synem archanioła. Lecz najgorsze zaczęło się parę dni, przed jego wyborem, kim chce zostać.
- Nefilim lub upadłym. - szepnęłam.
- Tak. Wtedy pojawił się jeden z demonów. Zaprzyjaźnił się z Finnickiem, a następnie przeciągnął go na swoją stronę, wmawiając mu, że jego ojciec, Gabriel, nie kocha go i mu na nim nie zależy. Przed nim niby miał dużo dzieci, wszystkich ignorował i miał w nosie. Kolejny bachor nie jest mu do szczęścia potrzebny. Chłopak wpadł w szał. Za namową demona zabił, swojego anioła i udał się do krainy cieni, by rządzić nad wszystkimi złema duchami. Nie słyszałem potem nic o nim. Aż do teraz. Mam za zadanie pilnować cię, by nie stała ci się żadna krzywda.
- Czy możesz mi powiedzieć kto jest moim aniołem stróżem?
- Tego sama się w końcu domyślisz i myślę, że nie będziesz z tego zadowolona.
Wstałam i ostrożnym krokiem podeszłam do niego. Starałam się wychwycić jego oczy, na które padał cień kaptura.
- Pokaż mi kim jesteś - szepnęłam błagalnie.
Zdziwony moją śmiałością cofnął się parę kroków wstecz.
- Proszę...
Z westchnieniem sięgnął po kaptur. Ściągając go, odsłaniał po kolei swoje jasne, blond włosy, orzechowe oczy i wąskie usta. Na sam widok serce zabiło mi mocniej.
- To ty?
Kpiąco się uśmiechnął.
- Jak widzisz.
Nagle poczułam, że wszystko jeszcze może się ułożyć, że on da radę mi pomóc.
- Miło się gadało, ale mała muszę już iść. Nie musisz mnie odprowadzać.
- Hej - uśmiechnęłam się ciepło - dziękuję ci za wszystko.
Miał już wyjść, kiedy nagle coś mu się przypomniało.
- Jakby co to jutro jest szkoła. Radzę ci iść i się niczego nie bój. Będę przy tobie. Tylko... lepiej żeby relacja, jaka jest między nami, się nie zmieniła - uśmiechnął się przepraszająco.
- Jak sobie życzysz - szepnełam.
Przez okno patrzyłam jak odchodzi, z powrotem zakładając kaptur na głowę. Oparłam głowę o szybę wpatrując się tępo w niebo. Kolejne tajemnice, kłamstwa. Ciężko je poukładać w głowie, w logiczną całość. Zacisnęłam dłonie w pięści. Muszę pomóc Jamesowi, za wszelką cenę. Przymknęłam oczy, czując łzy pod powiekami. Do mojej ceremoni pozostał mi miesiąc. Mam czas, by się jakoś zorganizować. Ale nie pójdę sama. Pomoże mi w tym jasnowłosy. W końcu od tego jest, by mi pomagać, prawda?
~~~
Z ciężkim sercem siedziałam na przedostatniej lekcji. W końcu zabrzmiał dźwięk dzwonka. Zaczęłam pakować książki do plecaka. Kątem zauważyłam Uriela, który szybkim ruchem wszystko zgarnął i zmierzał, w kierunku drzwi. Obrzucił mnie szybkim spojrzeniem i uśmiechnął się kpiąco.
- Gotowa? - zapytał Ruggero, stając przed moją ławką.
- Gotowa? - zapytał Ruggero, stając przed moją ławką.
- Prawie - mruknęłam.
W głowie miałam ułożony już plan.
- Muszę do toalety. Nie musisz na mnie czekać - powiedziałam do przyjaciela, kiedy szliśmy pod salę z angielskiego.
Skręciłam w stronę łazienek i poczekałam, aż się oddali. Następnie szybkim krokiem, ruszyłam na poszukiwanie wczorajszego gościa.
Przed salą gimnastyczną stał Uriel i rozmawiał z jakimiś dziewczynami z równoległych klas. Momentalnie usta zacisnęłam w cienką linię i podniosłam dumnie podbródek.
- Kogo ja widzę - zaśmiał się ironicznie.
- Musimy pogadać - warknęłam, a po chwili dodałam - w cztery oczy.
- Przepraszam drogie panie - zwrócił się do dziewczyn - ale ta mała osóbka chce ze mną porozmawiać, w cztery oczy.
Kilka osób zachichotało, na co ja rzuciłam im mordercze spojrzenie.
Odeszliśmy parę kroków.
- Słucham - powiedział, zakładając ręce na piersi.
- Dużo myślałam o tym, co mi wczoraj powiedziałeś. Nie pozwolę, by Jamesowi się coś stało. Muszę dostać się do siedziby Finnicka i...
- ...i nie wyjść z tamtąd żywa? - przerwał mi.
- Nie. Porozmawiam z nim. Może jakoś przemówię mu do rozsądku.
- Nie rozumiesz? To właśnie jego plan. Chce byś wpadła w jego sidła. Nie pozwolę ci, zbliżyć się chodźby na krok do niego.
- Nie pytam cię o pozwolenie. Poprostu tam pójdę, a ty razem ze mną.
- Niby dlaczego mam ci pomóc? - uniósł do góry brwi.
- Bo sam mówiłeś, że będziesz pilnować, by nic mi się nie stało, i... - zawahałam się - przecież nie znam drogi.
Uriel parsknął na to śmiechem.
- Czyli nic nie mogę zrobić, by cię oddalić od tego zamiaru?
- Nie.
Westchnął ciężko.
- Nie miej mi za złe, jeżeli się to nie uda. To misja samobójcza.
Delikatnie się uśmiechnęłam.
- Wiem.
Szybki, krótki rozdział. Dość sporo osób zadawało mi pytania na asku, kiedy następny rozdział. Więc się spiłam i coś tam napisałam. Bądźcie cierpliwi :) następny będzie dopiero za dwa tygodnie ;)
- Muszę do toalety. Nie musisz na mnie czekać - powiedziałam do przyjaciela, kiedy szliśmy pod salę z angielskiego.
Skręciłam w stronę łazienek i poczekałam, aż się oddali. Następnie szybkim krokiem, ruszyłam na poszukiwanie wczorajszego gościa.
Przed salą gimnastyczną stał Uriel i rozmawiał z jakimiś dziewczynami z równoległych klas. Momentalnie usta zacisnęłam w cienką linię i podniosłam dumnie podbródek.
- Kogo ja widzę - zaśmiał się ironicznie.
- Musimy pogadać - warknęłam, a po chwili dodałam - w cztery oczy.
- Przepraszam drogie panie - zwrócił się do dziewczyn - ale ta mała osóbka chce ze mną porozmawiać, w cztery oczy.
Kilka osób zachichotało, na co ja rzuciłam im mordercze spojrzenie.
Odeszliśmy parę kroków.
- Słucham - powiedział, zakładając ręce na piersi.
- Dużo myślałam o tym, co mi wczoraj powiedziałeś. Nie pozwolę, by Jamesowi się coś stało. Muszę dostać się do siedziby Finnicka i...
- ...i nie wyjść z tamtąd żywa? - przerwał mi.
- Nie. Porozmawiam z nim. Może jakoś przemówię mu do rozsądku.
- Nie rozumiesz? To właśnie jego plan. Chce byś wpadła w jego sidła. Nie pozwolę ci, zbliżyć się chodźby na krok do niego.
- Nie pytam cię o pozwolenie. Poprostu tam pójdę, a ty razem ze mną.
- Niby dlaczego mam ci pomóc? - uniósł do góry brwi.
- Bo sam mówiłeś, że będziesz pilnować, by nic mi się nie stało, i... - zawahałam się - przecież nie znam drogi.
Uriel parsknął na to śmiechem.
- Czyli nic nie mogę zrobić, by cię oddalić od tego zamiaru?
- Nie.
Westchnął ciężko.
- Nie miej mi za złe, jeżeli się to nie uda. To misja samobójcza.
Delikatnie się uśmiechnęłam.
- Wiem.
Szybki, krótki rozdział. Dość sporo osób zadawało mi pytania na asku, kiedy następny rozdział. Więc się spiłam i coś tam napisałam. Bądźcie cierpliwi :) następny będzie dopiero za dwa tygodnie ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)