Powered By Blogger

niedziela, 18 października 2015

Rozdział 13

OGŁOSZENIE PARAFIALNE!
Stwierdziłam, że będzie lepiej jeśli będę pisać to opowiadanie w pierwszej osobie. W komentarzach wyrazicie swoje opinie jak lepiej. Dziękuję :')


Jestem Rosalia Smith.
Z urodzenia jestem Polką i mieszkałam w dużym mieście - Waszyngtonie. Jednak po śmierci moich rodziców, byłam zmuszona przeprowadzić się do dziadków. Do Włoch.
Korzenie mojej rodziny pochodzą właśnie stamtąd, z małej, ale malowniczej i historycznej wioski Angelovillagio.
Z pozoru wydaję się normalną nastolatką, która przeprowadziła się w nowe miejsce i poszła do nowej szkoły.
Jak zwykła nastolatka interesuję się modą, sportem i jazdą konną.
A jednak to tylko pozory.
Nie martwcie się.
Sama żyłam w błędzie przez te wszystkie lata.
Dopiero niecały tydzień temu dowiedziałam się całej prawdy o mnie.
Prawdy, która zachwiała całym moim życiem.
Prawdy, dzięki której zobaczyłam świat pod innym kątem.
Tak. Jestem Nefilim. Pół aniołem, pół człowiekiem.
Może ciężko będzie ci w to uwierzyć, ale niestety to prawda.
Dlaczego niestety?
Ponieważ od początku, kiedy się o tym dowiedziałam, wokół mnie dzieją się dziwne rzeczy.
Jedna z tych dziwnych rzeczy, dzieje się właśnie teraz.
Idę za osobą w kapturze, która od paru dni, mnie szpieguje. Może wydawać to się śmieszne, ale czuję, że dobrze robię. Coś mi podpowiada, że dowiem się czegoś co pomoże mi to wszystko bardziej zrozumieć.
Tajemnicza osoba co chwilę zerka przez ramię, jakby sprawdzając czy za nią idę.
Naraz zauważyłam coś dziwnego.
Powyżej nadgarstka, gdzie odsunął się rękaw bluzy, widzę malutki tatuaż. Mrużę powieki by zobaczyć co on przedstawia.
Moje oczy rozszerzają się tak, że chyba wyglądają jak para spodków.
Ma wytatuowane czarne skrzydła, obejmujące duży wilczy kieł.
Kątem oka patrzę ponad barkiem mojego prześladowcy.
Ze zdziwienia marszczę nos widząc, że prowadzi mnie wprost na rozległe pola, poza miasteczkiem, a więc i poza wzrokiem innych ludzi.
Nieprzyjemny dreszcz, właśnie przebiegł mi po plecach.
A jeśli źle robię?
Może to jakiś psychopata i poprostu chce mnie brutalnie wykorzystać?
Multum myśli przeleciało mi przez głowę w jednej chwili.
Zajęta myślami nie zauważyłam kiedy drętwiak się zatrzymał i mało brakowało, a wpadłabym na niego.
Rozkojarzona rozejrzałam się wokół.
Daleko w tyle widać maleńkie domki i szpiczaste dachy kapliczek.
Wokół nas znajdują się rozległe zielone łąki i pola.
Słońce nisko wisi już nad choryzontem, a jego padające promienie sprawiają, że chmury w pobliżu zmieniły barwę na bladoróżowy.
Przed nami znajduje się wielkie, bardzo stare i rozłożyste drzewo.
- Dlaczego tu jesteśmy? - starałam się przerwać cisze.
Po krótkim wahaniu odwrócił się w moją stronę, jednak cień padał prosto na jego twarz i nie potrafiłam go rozpoznać.
- Przysłano mnie tu, bym ci pomagał. Skierował na dobrą drogę. - usłyszałam lekko zachrypnięty głos.
Gdzieś go już słyszałam. I to niedawno.
- Niedługo staniesz przed wielkim wyborem. Jednak muszę cię przestrzec. Nim ten dzień nadejdzie, jesteś w dużym niebezpieczeństwie. Są ci którzy polują na ludzi, a zwłaszcza na takich jak ty. Każą złożyć sobie przysięge, a potem wysysają z ciebie całą energie. Oni tym się karmią. Przysłano mnie tu, bym ci pomagał - powtórzył - będę cię strzec, na tyle ile będę mógł. Jeżeli będziesz mnie potrzebować - pojawię się.
Muszę przyznać, zatkało mnie.
- Ja, ja dziękuję - nie wiedziałam co powiedzieć - a czy... powiesz mi kim jesteś?
- Jeszcze nie nadszedł czas. Bądź cierpliwa. A teraz wracaj do domu i niczym się nie martw. Jestem zawsze przy tobie.
- Ale.. - zaczęłam, lecz uciszył mnie machnięciem ręki.
- Powiedziałem w swoim czasie.
Odwrócił się na pięcie i zaczął się oddalać.
Chwilę patrzyłam jak odchodzi. W końcu westchnęłam i usiadłam pod drzewem, podciągając kolana pod brodę.
Kim on do cholery jest?
Wpierw za mną wszędzie chodzi, następnie okazuje się, że jest tu po to by mi pomagać.
Jednak jest w nim coś takiego, co pozwala mi mu zaufać.
Jest w nim coś takiego znajomego... zwłaszcza ten głos.
Nie wiem kiedy, ale zasypiam.
Śnią mi się ludzie w ciemnych pelerynach, ociekających szkarłatną krwią.
Słyszę ich śmiech. Są coraz bliżej. Słyszę krzyki, jęki, wołanie przepełnione bólem.
Przestraszona próbuję uciekać. Nagle znajduję się w ciemnym lesie. Wokół wystaje pełno, różnej wielkości korzeni. O jeden się potykam i upadając tracę przytomność.
Zaczynam pomału mrugać oczami, starając się zobaczyć cokolwiek w tych grobowych ciemnościach.
Wystraszyłam się nie na żarty.
Musi być już bardzo późno, pewnie dziadkowie się martwią.
Przejeżdżam ręką wokół, by wyczuć gdzie znajdują się korzenie.
Jednak czuję tylko coś przyjemnie miękkiego.
Zaraz... Czy to pościel?
Siadam i mrużę oczy, by coś zobaczyć.
Po pewnym czasie zaczynam zauważać zarys mebli. Sięgam ręką do lampki nocnej i zapalam światło. Zaślepiona na chwilę przykładam dłoń do oczu i dopiero, kiedy przyzwyczjam się do światła, zaczynam rozglądać się po pomieszczeniu.
Zaraz. To przecież mój pokój. Niedaleko poduszki leży poskładana w kwadracik kartka. Kiedy ją rozłożyłam ujrzałam starannym pismem napisane kilka zdań: "Następnym razem, nie radzę zasypiać pod drzewem. Możesz się przeziębić od wilgotnej ziemi. Zawsze ci pomogę, kiedy będziesz mnie potrzebować. U.".
~~
Następnego dnia w szkole było w miarę normalnie, do czasu.
Czułam się lekko zawstydzona, kiedy w pobliżu był Uriel. Od naszej wczorajszej rozmowy w szatni, nie zamieniłam z nim ani słowa, chociaż na lekcjach czułam jego taksujący wzrok wbity w moje plecy. Jamesa nie było dzisiaj w szkole. Tęsknię za nim, jednak czuję, że nasze relacje nie będą takie jak dawniej. Zależało mi na nim, lecz odkąd się pokłóciliśmy, on zaczął oglądać się za innymi panienkami. Widocznie uważał nasz związek za zabawę. Teraz zaczynam też mieć wątpliwości czy na pewno jest moim aniołem stróżem. Z klasy najbardziej zaprzyjaźniłam się z Ruggero i Alice, z którą siedzę na kilku przedmiotach.
Właśnie była geografia, którą mamy z wicedyrektor,kiedy drzwi do sali otworzyły się z impentem. Do środka wparowała pani sprzątaczka. Była blada jak ściana, a po jej twarzy spływał pot.
- Pali się - zdążyła tylko wyjąkać i zemdlała.
W klasie zapanował wielki bałagan. Przestraszeni zaczeliśmy panikować, ale nauczycielce, jakimś cudem, udało się nad nami zapanować.
- Wszyscy na zewnątrz. David biegnij do sekretariatu, by ogłosili alarm. Weźcie najpotrzebniejsze rzeczy i udajcie się lewą stroną schodów, na boisko szkolne. Wy dwaj - wskazała na dwóch chłopaków, których imion nie pamiętam - pomóżcie mi zabrać sprzątaczkę.
Usłyszeliśmy pięć długich sygnałów dzwonka i wyszliśmy z sali, wchodząc w tłum uczniów, którzy wychodzili z sal.
Kiedy znaleźliśmy się na boisku, przytuliłyśmy się z Alice, ponieważ tamten dzień nie należał do zbyt ciepłych.
W oddali słychać było wycie syren.
Krzykneliśmy przerażeni kiedy szyba, w sali biologicznej, spadła na ziemię, roztrzaskując się w drobny mak. Ze środka buchnęły płomienie.
Nagle ktoś przebiegł obok mnie. Otworzyłam szeroko oczy. Zaraz. Czy to był James?

Przepraszam, przepraszam i jeszcze raz przepraszam :( Za to, że rozdział krótki, że długo go pisałam, że nie dzieje się nic ciekawego. Ale zrozumcie... szkoła :( Ostatnia klasa, multum nauki, no i czasowy brak weny. Nie wiem kiedy będzie następny rozdział. Jednak kiedy go napiszę dam wam znać. Podawajcie mi swoje aski w kom albo tu: https://m.ask.fm/lovciamoszecha . Buziaki :*