Powered By Blogger

sobota, 26 grudnia 2015

Rozdział 16

Pewna kobieta stała w cieniu wysokiego budynku. Kontem oka, uważnie obserwowała dwie postacie, idące w jej stronę. Chłopak był wysoki, umięśniony. Miał zabawnie rozwiane blond włosy, orzechowe oczy i wąskie usta. Znała go z widzenia i tak samo jak dziewczyna idąca u jego boku, mieszkał w miasteczku od niedawna. Partnerka podążająca koło niego miała średniej długości brązowe włosy z niebieskimi końcówkami, błękitne oczy i mocno czerwone, pełne usta. Obydwoje mieli na sobie plecaki, po których było widać, że są zapełnione. Szybkim krokiem kierowali się w stronę dworca PKP. Dziewczyna wyglądała na wielce zatroskaną i co chwile nerwowym wzrokiem rzucała za ramię. Wtem chłopak jej coś szepnął, na co pokiwała potakująco głową i przyśpieszyła kroku.
- A więc wyjeżdżasz? - szepnęła do siebie kobieta - tylko dziecko uważaj na siebie.


    ***


Po szkole wpadłam do domu jak torpeda i w pokoju, rzuciłam się do szafy jak głupia. Zaczęłam po kolei wyrzucać z niej rzeczy na łóżko. W ekstremalnym tępie, stos ubrań i innych przydatnych przedmiotów, zaczął rosnąć. Szybkim ruchem zgarnęłam wszystko do plecaka. Uriel obiecał, że zajmie się jedzeniem i napojami. Zapięłam porządnie plecak i wyszłam z pokoju zarzucając go sobie na plecy. Widziałam jak babcia siedzi w salonie nieświadoma niczego i beztrosko szydełkuje. Niepewnym krokiem do niej podeszłam.
- Nonna? - szepnęłam.
- Tak, drogie dziecko?
- Wiesz, że nie ważne co się stanie, to będę was cały czas kochać?
Spojarzała na mnie zza okularów.
- Oczywiście. My ciebie zresztą też.
- Nie martwcie się o mnie. Postaram się niedługo wrócić - schyliłam się i pocałowałam bacię w policzek - mam nadzieję, że wtedy wszystko zrozumiecie.
Odwróciłam się na pięcie i pędem wybiegłam z domu, zostawiając zszokowaną kobietę. Kiedy zrozumie sens moich słów, ja będę już daleko. Ukradkiem wytarłam łzę, spływającą samotnie po policzku. Swoje kroki skierowałam w umówione miejsce. Uriel już tam był i czekał na mnie spokojnie. Bez słowa ruszyliśmy przed siebie w stronę miasteczka. Musieliśmy dojść dość szybko na dworzec kolejowy, bo do odjazdu naszego pociągu pozostało zaledwie dwadzieścia minut. Szliśmy nie odzywając się do siebie. Każdy zajęty był swoimi myślami, jednak nagle poczułam ciężki wzrok na sobie. Pomału podniosłam głowę i rozejrzałam się wokół. Zdążyliśmy się już znaleźć w miasteczku i aktualnie szliśmy główną drogą. Z daleka zauważyłam sklep z ubraniami, gdzie niedawno byłam na zakupach z Katie i Alice. Potem poszłam za Urielem i ... o nie, jęknęłam w duchu.
Przed sklepem stała ta dziwna sprzedawczyni, która ostatnim razem nie spuszczała z nas wzroku. Zresztą teraz było podobnie. Poprostu stała i patrzyła.
- Rose - usłyszałam szept.
To Uriel się nademną pochylał.
- Nie patrz na nią. Wydaje mi się podejrzana. Poprostu przyśpieszmy kroku - w tym samym czasie postukał w zegarek, żeby wyglądało, że mówi mi o godzinie.
Przytaknęłam głową i przyśpieszyłam. Kiedy ją mijaliśmy odwróciłam głowę w stronę mojego towarzysza. Przez ciało przeleciał mnie prąd. Jej spojrzenie wywiercało mi dziurę w plecach. Poczułam jak ktoś mnie chcwycił za rękę. Zdezorientowana spojrzałam na Uriela, na co ten uśmiechnął się szeroko.
- Musimy przecież udawać parę. Znając twoje szczęście, jakiś palant się doczepi do ciebie, a ja chcę mieć w czasie podróży minimalne kłopoty.
- Znając moje szczęście? - rzuciłam na niego spode łba.
- No tak - zaśmiał się - przyciągasz kłopoty jak magnes.
- Dzięki - lekko się naburmuszyłam - wracając do podróży, zdradzisz mi, gdzie jedziemy tym pociągiem?
- Do Rzymu na lotnisko.
- Na lotnisko?!
- Jedziemy do twojego domu.
- Zwariowałeś? A nawet jeśli, to przecież biletów nie mamy.
- Nie doceniasz mnie - zabawnie podniósł jedną brew.
W geście poddania, usiosłam dłonie do góry.
- A jeśli mogę wiedzieć, to dlaczego tam jedziemy?
- Może tam być jedna wskazówka, jak szybko i bezboleśnie dostać się do czeluści piekieł.
- Bezboleśnie? Czy to metafora?
- Niestety nie - uśmiechnął się smutno i pokręcił głową - jeszcze tyle nie wiesz, o otaczającym cię świecie.
Ucichliśmy, gdy zbliżyliśmy się do wejścia na dworzec.


***


Po zajęciu osobnego przedziału, usadowiliśmy się wygodnie po przeciwnych stronach. Zauważyłam, że na dworcu jak i w pociągu, było zadziwiająco mało osób. Ale no tak. Kto normalny jeździ w środku tygodnia do Rzymu? Oparłam głowę o szybę i poczułam wielkie zmęczenie. Delikatnie przymknęłam oczy, powoli oddając się w ręce snu.
Kiedy się obudziłam, Uriela nie było w przedziale. Zaczęłam podziwiać widoki, jakie mijaliśmy. Lasy, samotne drzewa, pola, zwierzęta. Było tak pięknie, że sama z chcęcią bym się tam zatrzymała. Rozległ się dźwięk rozsuwanych drzwi przedziału.
- Już się obudziłaś? - usłyszłam znajomy głos - akurat przyniosłem małe co nieco.
Uśmiechnęłam się z wdzięcznością, patrząc jak Uriel rozkłada wszystko na stoliku. Po chwili wesoło gawędząc, zaczęliśmy wszystko pałaszować.
- Dlaczego niebieski? - zapytał z nienacka.
- Słucham?
- No włosy.
- Aa, poprostu to mój ulubiony kolor. Zresztą jako jedyny mi pasował - zaśmiałam się.
- Rzeczywiście. Do twarzy ci.
Pokiwałam głową, w geście podziękowania i dokończyłam jeść kanapkę.
- Opowiesz mi trochę o naszym świecie? I o tym gdzie idziemy?
Uriel spojrzał na mnie uważnie i odłożył widelec.
- Znasz mitologie grecką?
Pokiwałam głową.
- Świetnie - odetchnął - będzie ci to łatwiej ogarnąć.
- A więc... - zachęciłam go.
- Ludzie, którzy wierzą w jednego Boga - chwilę się zastanowił - mam! Chrześcijanie. A więc, oni są uczeni w szkołach, kościołach o jedynym bogu. I ludzie w to wierzą. Jak dobrze wiesz, są też inne religie, które są bardzo do siebie podobne. W każdej tkwi ziarnko prawdy, jednak prawda jest taka, że jest więcej bogów, a tam gdzie się udajemy, to jest to królestwo Plutona.
Zakrztusiłam się sokiem, który właśnie piłam.
- Hades? Czy ty właśnie próbujesz sobie ze mnie żartować?
- Nie - głośno się zaśmiał - wiem, że może to brzmieć lekko niedorzecznie, ale to najczystrza prawda. Nie masz wyboru. Musisz mi zaufać.
- A to co James opowiadał mi o Raju i o Bogu, który wypędził aniołów. Czy to są brednie?
- Oczywiście, że nie - oburzył się - poprostu nazwał najwyższego boga tak, jak ty posługujesz się jego imieniem.
- Więc jak ma na imię? - zapytałam.
- Uwaga! Teraz się zdziwisz - przeczesał palcami włosy - od tysiącleci ludzie wymyślali mu nowe nazwy, aż w końcu wszyscy i on sam, zapomnieli jak się nazywa.
- Więc posługuje się wszystkimi imionami? - domyśliłam się, unosząc brew do góry.
Kiwnął potakująco głową i zwrócił twarz w stronę okna, na chwilę się zamyślając.
Po chwili powiedział
- Mam nadzieję, że wiesz gdzie twoi rodzice trzymali w domu dokumenty.
- Nie rozumiem. Po co tam jedziemy i do czego potrzebne ci dokumenty moich rodziców? - zapytałam zdziwiona.
- Twoi rodzice dużo wiedzieli o tobie i twoim pochodzeniu. Możemy tam znaleźć przydatne informacje.
"Rzym. Stacja trzecia" rozległo się z głośników. Wstaliśmy składając stolik i pakując parę kanapek do plecaków. Poczuliśmy jak pociąg zaczął hamować, aż w końcu się zatrzymał. Wyszliśmy wprost na rozgrzany dworzec. Momentalnie rozpiełam bluzę i zaczęłam się wachlować dłonią.
- U nas tak ciepło nie było - mruknęłam.
- Taa - odburknął Uriel - góry jednak robią swoje.
Zaczęliśmy się przepychać przez zatłoczony przez turystów dworzec, aż wreszcie znaleźliśmy się na zatłoczonej ulicy Rzymu. Rozejrzałam się wokół i westchnęłam. Jak tu pięknie!
Niedaleko znajdowało się wielkie koloseum, ruiny forum romanum i fora cesarskie. Mimo iż wszystko w ruinie, to nadal zachwycało wielkością, pięknem i kunsztem. Przechodząc obok tych "dzieł" poczułam się jakbym cofnęła się do roku p.n.e. Nie minęło dziesięć minut, a my już dotarliśmy na lotnisko. Uriel zaczął wszystko załatwiać, a na końcu oddał nasze plecaki do luku bagażowego.

***

Podróż w samolocie minęła nam w miarę szybko, trochę dłużej postaliśmy przy wyciągu, który podawał bagaże. Jednak kiedy odzyskaliśmy to co nasze, ruszyliśmy poszukać wolnej taksówki.
- Resztę ty załatwiasz - powiedział Uriel, siadając na tylnym siedzeniu.
Ciężko westchnęłam i zajęłam miejsce obok kierowcy.
- Dzień dobry. Prosilibyśmy na ulicę Wielkiego Budowniczego 22a.
Facet pokiwał głową i pomału włączył się do ruchu drogowego. Przejechaliśmy obok Kapitolu, na co Uriel zagwizdał z podziwem. Stojąc w korku mruknęłam
- Tylko się nie przestrasz bałaganu.
Pół godziny później blondyn płacił kierowcy, a ja stanęłam przed domem i nie potrafiłam się ruszyć.
W mojej glowie pojawiło się wspomnienie wieczoru, kiedy czekałam na wracających rodziców. Miałam urodziny.  Późno w nocy zadzownili ze szpitala, że moi rodzice ulegli wypadkowi samochodowemu i nie przeżyli. W moich oczach pojawiły się łzy. Poczułam jak Uriel obejmuje mnie ramionami i mocno przytula. Lekko się uspokoiłam. Czułam się przy nim bardzo bezpieczna. Nawet bardziej niż przy Jamesie. Skarciłam się w myślach. Kocham Jamesa i jadę go uratować. On jest tym jedynym, mimo, iż mnie okłamał. Delikatnie wyswobodziłam się z objęć i zaczęłam szukać kluczy w plecaku. Po chwili je znalazłam. Głęboki oddech i sprawnym ruchem otworzyłam drzwi. Weszliśmy do środka i rozejrzeliśmy się wokół. Nic się tu nie zmieniło, jedynie meble przykryte były białymi płachtami.
- Pójdę do sklepu kupić coś na obiad - powiedział Uriel, wyciągając portfel i przeliczając pieniądze.
- Dobra. Ja tu trochę ogarnę i pójdę się wykąpać - powiedziałam dając mu klucze od domu.
Zamknęłam za nim drzwi na cztery spusty i rozejrzałam się wokół. Trochę roboty na mnie czekało. Sprawnymi ruchami ściągałam prześcieradła z mebli i  składałam w kostke, rzucając je do kąta. Następnie udałam się do mojego pokoju i otworzyłam szafę, wkładając do niej ubrania z plecaka. Kiedy wszystko było w miarę gotowe, otworzyłam okna, zabrałam świeże ciuchy, ręcznik i udałam się do łazienki, by wziąć prysznic.
Czułam jak woda cienkimi strumieniami spływała po moim ciele. Wszystkie mięśnie się rozluźniły. Po kąpieli ubrałam się w spodnie z dresu i luźny podkoszulek. Włosy spiełam w wysokiego koka i gotowa zeszłam na dół, skąd dolatywał smakowity zapach. Zastałam Uriela przy kuchnce gotującego makaron.
- Idź się wykąp. Zastąpię cię - powiedziałam - ręczniki są w szafie w przedpokoju na piętrze.
Obrzucił mnie przelotnym wzrokiem i uśmiechnął się kpiąco.
- Ładnie wyglądasz.
Zdzieliłam go ręką w bark, na co ten się zaśmiał.
- Spadaj - warknęłam.
- Jak sobie życzysz - ukłonił się teatralnie i oddał mi drewnianą łyżkę.
Zajrzałam do drugiego garnka. Gotował się tam sos pomidorowy. Po pięciu minutach spróbowałam makaronu. Idealny.
Dałam durszlak do zlewu i wlałam tam zawartość garnka. Odcedziłam makaron i wrzuciłam do sosu pomału mieszając. Zaglądnełam do lodówki. Uśmiechnęłam się szeroko. Pomyślał o wszystkim. Szybkim ruchem wyciągnęłam ser parmigiano i wsypałam go do miseczki. Naszykowałam w jadalni stół. Kiedy stawiałam spaghetti na stole, przyszedł Uriel. Włosy miał jeszcze wilgotne, zabawnie rozczorchane i ...
- Pozwolisz, że zostanę bez koszulki? Jest mi strasznie gorąco.
Pokiwałam głową i skupiłam się na nakładaniu obiadu, by nie zauważył rumieńców, które wyszły mi na policzkach.
Jedliśmy w ciszy, każdy zajęty swoimi myślami. Starałam się nie zwracać uwagi na umięśnioną klatę mojego towarzysza.
- Posejdon też jest? - przerwałam ciszę.
- Hę? Ach tak jest. To Tryton.
- Pozwól, że będę się posługiwała greckimi nazwami. Będzie mi łatwiej.
- Okej.
- Czy Hades i Posejdon, są naprawdę braćmi tego, no - nie wiedziałam jak to powiedzieć - najwyższego boga?
- Pluton i Tryton - mruknął pod nosem, na co ja posłałam mu mordercze spojrzenie - tak, są braćmi.
- Czyli próbujesz mi wmówić, że mitologia greków to nie bujda? - zwątpiłam.
- Tak - westchnął - już ci mówiłem. Może to niedorzecznie brzmi, ale będziesz mi musiała zaufać. Zgoda?
- Zgoda - westchnęłam, wstając od stołu i zanosząc swój talerz do kuchni.
Kiedy się tam znalazłam, moją uwagę przykuła fotografia.
Przedstawiała małżeństwo i małą dziewczynkę.. Byli w wesołym miasteczku i wszyscy szeroko się uśmiechali. Przypomniałam sobie tamten dzień. Był drugi tydzień wakacji, a ja miałam zaledwie dziesięć lat. Tamtego dnia do Waszyngtonu przyjechało wesołe miasteczko. Udaliśmy się tam we trójkę. Spędziliśmy w miasteczku cały dzień, kręcąc się na karuzelach i jeżdżąc kolejkami. Pod koniec dnia klaun zrobił nam to zdjęcie.
Smutna spuściłam głowę w dół.
Tak bardzo za nimi tęsknię. Odwróciłam się i spostrzegłam stojącego za mną Uriela. Nie czekając, aż coś powie wtuliłam się mocno w jego tors. Zdziwiony przez chwilę stał niezdecydowany, aż wreszcie mocno mnie objął. Sama nie wiem ile tak staliśmy. Może minutę, może pięć minut, może dwadzieścia. W końcu oderwałam się od niego.
- Przepraszam - szepnęłam - ale dalej nie potrafię sobie poradzić z tym, że ich już tu nie ma.
- Rozumiem - powiedział i pocałował mnie w czoło - idź usiądź ja pozmywam.
Parę sekund stałam zdziwiona gestem chłopaka. Przecież zawsze był dla mnie zimny, szorstki. Więc co się teraz stało? Może zadługo przebywa w moim towarzystwie i zdążył się do mnie przyzwyczaić? Nie wiem.
Zgodnie z jego poleceniem poszłam do salonu i się położyłam. Muszę przyznać - za dużo emocji jak na jeden dzień.



Chciałabym wszystkim życzyć Wesołych Świąt i Szczęśliwego nowego roku. :)

czwartek, 26 listopada 2015

Rozdział 15

Zdecydowanie za dużo ostatnio mdleję, stwierdziłam w myślach popijając gorące mleko.
Kiedy dziadkowie znaleźli mnie leżącą bez czucia na ziemi, nieźle się wystraszyli. Na ich szczęście, szybko odzyskałam przytomność, lecz kiedy znowu byłam bliska płaczu, powiedziałam im co widziałam za oknem. Dziadek podszedł do niego i uważnie je obejrzał. Powiedział, że nic nie ma na szybie i na pewno ze zmęczenia, tylko mi się to wydawało. Dla świętego spokoju pokiwałam potakująco głową, lecz ja wiedziałam swoje.
- Rosie przyszedł jakiś chłopak - powiedziała babcia wchodząc do pokoju - mówiłam mu, że źle się czujesz, ale on nie słuchał. Powiedział, że natychmiast musi się z tobą zobaczyć.
- Niech wejdzie - powiedziałam - to mój przyjaciel.
Babcia westchnęła ciężko i wyszła.
Usiadłam prosto poprawiając włosy. Pewnie Ruggero wpadł mnie odwiedzić. Po chwili usłyszałam delikatne pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedziałam, wysilając się na przyjazny uśmiech.
Niestety. Myliłam się.
- Yhmm hej - nie wiedziałam jak zareagować.
W odpowiedzi usłyszałam lekko zachrypnięty śmiech.
- Nie obraziłbym się, gdybyś powiedziała 'dziękuję'.
Spłonęłam rumieńcem.
- Dziękuję - szepnełam, spuszczając oczy w dół.
Nastała chwila ciszy.
- O czym chciałeś porozmawiać?
- Myślę, że wiesz. - zawahał się - doszłem do wniosku, że powinnaś poznać prawdę, na temat tego co stało się z Jamesem.
Na chwilę przerwał, by się zastanowić. Po chwili ciągnął dalej.
- On nie był taki od początku, więc nie miej mu tego za złe, co się z nim stało. Zawsze mówił ci prawdę. No prawie zawsze. Starał się dbać o twoje bezpieczeństwo, mimo iż wiedział, że jeśli to będzie robił, będzie zagrożony.
- Co miałeś na myśli, mówiąc, że nie zawsze był ze mną szczery? - przerwałam mu.
- Nie był on twoim aniołem stróżem.
- A więc wszystko co mówił, że jestem córką Gabriela, że jestem wybrana, to to też były kłamstwa?
- Nie, to była prawda.
Pokiwałam głową, starając sobie wszystko poukładać.
- Mów dalej - zachęciłam go.
- Odkąd się urodziłaś, byłaś i jesteś w wielkim niebezpieczeństwie. James opowiadał ci historię czarnych aniołów, ich strącenia i zakazu zbliżania się do ludzi, pod względem fizycznym. Ale czy wiesz, że na dzieci aniołów i archanioła Gabriela, polują demony. Zostały one "wynajęte" przez archaniołów, którym nie podoba się, że człowiek może stać się kimś innym, kimś takim jak oni. Demony niestety nie same, zauważyły jak przy tobie kręci się James. Poczekały, aż będzie odpowiednia chwila i go złapały. Aktualnie w jego ciele nie ma jego duszy. Siedzi tam jeden z łowców, czekając do twojej godziny wyboru.
- Skoro czeka, by przeszkodzić w ceremoni, to dlaczego teraz mnie atakuje? I kim jest ten jego "Pan".
- Według niego jest to zabawne, że napędza ci niezłego stracha. Ale do ceremoni nie może ci niczego zrobić. Pan, hmm myślałem, że więcej już o nim nie usłyszę - zmartwił się.
- A więc? Co z nim jest nie tak?
- Pan, a raczej Finnick, był twoim poprzednikiem. Pamiętam jaki był dumny, kiedy odkrył, że ma anioła stróża, że jest synem archanioła. Lecz najgorsze zaczęło się parę dni, przed jego wyborem, kim chce zostać.
- Nefilim lub upadłym. - szepnęłam.
- Tak. Wtedy pojawił się jeden z demonów. Zaprzyjaźnił się z Finnickiem, a następnie przeciągnął go na swoją stronę, wmawiając mu, że jego ojciec, Gabriel, nie kocha go i mu na nim nie zależy. Przed nim niby miał dużo dzieci, wszystkich ignorował i miał w nosie. Kolejny bachor nie jest mu do szczęścia potrzebny. Chłopak wpadł w szał. Za namową demona zabił, swojego anioła i udał się do krainy cieni, by rządzić nad wszystkimi złema duchami. Nie słyszałem potem nic o nim. Aż do teraz. Mam za zadanie pilnować cię, by nie stała ci się żadna krzywda.
- Czy możesz mi powiedzieć kto jest moim aniołem stróżem?
- Tego sama się w końcu domyślisz i myślę, że nie będziesz z tego zadowolona.
Wstałam i ostrożnym krokiem podeszłam do niego. Starałam się wychwycić jego oczy, na które padał cień kaptura.
- Pokaż mi kim jesteś - szepnęłam błagalnie.
Zdziwony moją śmiałością cofnął się parę kroków wstecz.
- Proszę...
Z westchnieniem sięgnął po kaptur. Ściągając go, odsłaniał po kolei swoje jasne, blond włosy, orzechowe oczy i wąskie usta. Na sam widok serce zabiło mi mocniej.
- To ty?
Kpiąco się uśmiechnął.
- Jak widzisz.
Nagle poczułam, że wszystko jeszcze może się ułożyć, że on da radę mi pomóc.
- Miło się gadało, ale mała muszę już iść. Nie musisz mnie odprowadzać.
- Hej - uśmiechnęłam się ciepło - dziękuję ci za wszystko.
Miał już wyjść, kiedy nagle coś mu się przypomniało.
- Jakby co to jutro jest szkoła. Radzę ci iść i się niczego nie bój. Będę przy tobie. Tylko... lepiej żeby relacja, jaka jest między nami, się nie zmieniła - uśmiechnął się przepraszająco.
- Jak sobie życzysz - szepnełam.
Przez okno patrzyłam jak odchodzi,  z powrotem zakładając kaptur na głowę. Oparłam głowę o szybę wpatrując się tępo w niebo. Kolejne tajemnice, kłamstwa. Ciężko je poukładać w głowie, w logiczną całość. Zacisnęłam dłonie w pięści. Muszę pomóc Jamesowi, za wszelką cenę. Przymknęłam oczy, czując łzy pod powiekami. Do mojej ceremoni pozostał mi miesiąc. Mam czas, by się jakoś zorganizować. Ale nie pójdę sama. Pomoże mi w tym jasnowłosy. W końcu od tego jest, by mi pomagać, prawda?
~~~
Z ciężkim sercem siedziałam na przedostatniej lekcji. W końcu zabrzmiał dźwięk dzwonka. Zaczęłam pakować książki do plecaka. Kątem zauważyłam Uriela, który szybkim ruchem wszystko zgarnął i zmierzał, w kierunku drzwi. Obrzucił mnie szybkim spojrzeniem i uśmiechnął się kpiąco.
- Gotowa? - zapytał Ruggero, stając przed moją ławką.
- Prawie - mruknęłam.
W głowie miałam ułożony już plan.
- Muszę do toalety. Nie musisz na mnie czekać - powiedziałam do przyjaciela, kiedy szliśmy pod salę z angielskiego.
Skręciłam w stronę łazienek i poczekałam, aż się oddali. Następnie szybkim krokiem, ruszyłam na poszukiwanie wczorajszego gościa.
Przed salą gimnastyczną stał Uriel i rozmawiał z jakimiś dziewczynami z równoległych klas. Momentalnie usta zacisnęłam w cienką linię i podniosłam dumnie podbródek.
- Kogo ja widzę - zaśmiał się ironicznie.
- Musimy pogadać - warknęłam, a po chwili dodałam - w cztery oczy.
- Przepraszam drogie panie - zwrócił się do dziewczyn - ale ta mała osóbka chce ze mną porozmawiać, w cztery oczy.
Kilka osób zachichotało, na co ja rzuciłam im mordercze spojrzenie.
Odeszliśmy parę kroków.
- Słucham - powiedział, zakładając ręce na piersi.
- Dużo myślałam o tym, co mi wczoraj powiedziałeś. Nie pozwolę, by Jamesowi się coś stało. Muszę dostać się do siedziby Finnicka i...
- ...i nie wyjść z tamtąd żywa? - przerwał mi.
- Nie. Porozmawiam z nim. Może jakoś przemówię mu do rozsądku.
- Nie rozumiesz? To właśnie jego plan. Chce byś wpadła w jego sidła. Nie pozwolę ci, zbliżyć się chodźby na krok do niego.
- Nie pytam cię o pozwolenie. Poprostu tam pójdę, a ty razem ze mną.
- Niby dlaczego mam ci pomóc? - uniósł do góry brwi.
- Bo sam mówiłeś, że będziesz pilnować, by nic mi się nie stało, i... - zawahałam się - przecież nie znam drogi.
Uriel parsknął na to śmiechem.
- Czyli nic nie mogę zrobić, by cię oddalić od tego zamiaru?
- Nie.
Westchnął ciężko.
- Nie miej mi za złe, jeżeli się to nie uda. To misja samobójcza.
Delikatnie się uśmiechnęłam.
- Wiem.



Szybki, krótki rozdział. Dość sporo osób zadawało mi pytania na asku, kiedy następny rozdział. Więc się spiłam i coś tam napisałam. Bądźcie cierpliwi :) następny będzie dopiero za dwa tygodnie ;)

piątek, 20 listopada 2015

Rozdział 14

Ze specjalną dedykacją dla wszystkich czytelników i Madzi. Dziękuję wam, że poświęcacie trochę swojego czasu, aby przeczytać moje wypociny. Jesteście kochani :*



Nie był to jednak James jakiego znałam.
Jego twarz była strasznie zniekształcona. Oczy były mroczne - nie było widać tęczówek ani białek. Poprostu były czarne. Jakby ktoś wstrzyknął w nie atrament. Usta zaciśnięte tak mocno, że tworzyły ledwo widoczną linię.
Z niemałym zdziwieniem na twarzy odprowadziłam go wzrokiem.
Wtedy on się odwrócił i przeszył mnie spojrzeniem. A kiedy zobaczył, że go obserwuję, jak gdyby nigdy nic uśmiechnął się, ukazując rząd równiutkich białych zębów.
Poczułam wtedy jak nieprzyjemny dreszcz przebiegł przez moje ciało.
Co się z nim stało? Wyglądał jak... sama nie wiem. Jak jakiś nawiedzony. Czy to możliwe, że może mieć coś wspólnego z pożarem?
- Widziałaś Jamesa? - zapytał, jak gdyby nigdy nic Uriel.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
- Tak - odpowiedziałam, badawczo mu się przyglądając.
Ten jednak nic nie odpowiedział tylko pokiwał głową i zapatrzył się przed siebie.
- Mam dziwne wrażenie, że nikt go nie widział - powiedziałam po chwili ciszy.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Gdyby ktoś go jeszcze zobaczył, na pewno by zareagował. Przecież widziałeś jego... - zawachałam się - oczy.
- Niestety.
- Nie zdziwiło cię to?
Przez chwilę jakby się zamyślił.
- Widziałem go już takiego - wyszeptał - zaledwie parę dni temu.
Nagle podskoczył jak oparzony.
- Sory mała. Muszę już iść bo za chwilę przyjdzie tu twój kochaś.
- Rugg? On jest moim przyjacielem. Jako jedyny pozostał przy mnie, kiedy James mnie zranił.
- Nie ważne. Nie mów nikomu o naszej rozmowie, kapujesz? - spojrzał na mnie poważnym wzrokiem.
Pokiwałam potakująco głową.
Patrzyłam jak się oddala.
Jego ruchy były pełne gracji, jakbym to już gdzieś, kiedyś widziała. Mimo, że od początku bardzo mnie denerwował, teraz musiałam przyznać, że po naszej rozmowie lekko zmieniłam do niego swoje nastawienie. Ale tylko trochę.
Kątem oka zauważyłam idącego w moją stronę Ruggera. Z kąd Uriel wiedział, że on przyjdzie?
- Hej. Jak się czujesz? - zapytał mnie.
- W miarę - uśmiechnęłam się delikatnie.
- Czego chciał od ciebie Uriel?
- Nic - odrzekłam, nie patrząc na przyjaciela - spytałam się go tylko, która jest godzina.
- No nie wiem - zmartwił się - wyglądałaś na lekko przestraszoną.
- Zdawało ci się - pokręciłam głową.
- Za dużo się mną przejmujesz - dodałam, wtulając się w jego tors.
Rugg tylko prychnął pod nosem i mnie objął.
Po pewnym czasie głos na boisku szkolnym, zabrał dyrektor.
- Przez dzisiejszy pożar, jesteście zwolnieni z reszty lekcji. Idźcie do domu. Na stronie szkoły napiszemy czy wszystko będzie w porządku, byście mogli przyjść jutro normalnie na lekcje.
Przez tłum uczniów przeszedł szum zadowolenia. Następnie wszyscy zaczęli zmierzać w stronę wyjścia.
- Heeej! - usłyszałam głośne wołanie za sobą.
Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam jak w moją stronę biegnie Katie, wymachując rękoma.
Ciężko westchnęłam. Jakoś nie miałam ochoty na pogaduchy.
- Cześć złotko - powitała mnie całusem w policzek - mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia.
- Hm?
- W sobotę organizuję imprezę u mnie w domu - zaćwierkała podniecona - zaprosiłam prawie całą szkołę, a ty musisz przyjść, bo mi i Alice będzie bardzo przykro. Będzie jedzonko i nawet coś mocniejszego do picia się skołuje - mrugnęła do mnie - co ty na to?
- Muszę się jeszcze zastanowić.
- Proszę! Nie rób nam tego! Nasze trio musi być w całości.
Delikatnie się zaśmiałam.
- Och Kate. Ty nie odpuścisz, prawda?
- Prawda! - Zawołała z triumfalnym uśmiechem na twarzy.
- Dobra! Ja muszę lecieć, poinformować jeszcze kilku innych znajomych. Buzi - pomachała mi na pożegnanie i pobiegła przed siebie.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową. Ona chyba się nigdy nie zmieni.
W drodze na farmę, byłam całkowicie pochłonięta swoimi myślami. Na chwilę przed wejściem do domu, zawahałam się. Musiałam odwiedzić kogoś, u kogo naprawdę dawno, nie byłam.
Pewnym krokiem weszłam do ciemnego, pachnącego słomą budynku. Z radością zaciągnęłam się powietrzem. Tego właśnie mi brakowało. Zdrowego powietrza i niemałego relaksu.
Aramis drzemał w kącie swojego boksu. Przez chwilę, poprostu stałam i się mu przyglądałam. Pomyślałam sobie, że on jest naprawdę szczęśliwy. Żadnych zmartwień, problemów. Ma ludzi, którzy się o niego troszczą, karmią go, poją, czeszą. Czasami chciałabym być jakimś zwierzęciem. Udałam się do siodlarni po ogłowie dla Miśka. Miałam w planach jazdę na oklep - bez siodła.
Delikatnie otworzyłam boks, budząc go jednocześnie. Zadowolony pomachał głową i zarżał.
- Miło cię widzieć - powiedziałam, wtulając się w jego szyję.
Po niecałych pięciu minutach wyszliśmy z stajni i udaliśmy się, na znajdującą się niedaleko, małą halkę. Kiedy znaleźliśmy się w środku, szybkim ruchem wskoczyłam na jego grzbiet. Zaczęliśmy od małej rozgrzewki, potem przeszliśmy do galopów i skoków przez przeszkody. Zdążyłam na moment zapomnieć o dzisiejszym wydarzeniu, kiedy nagle rozległ się głos klaskania. Z wielkim przerażeniem zauważyłam stojącego przy drzwiach Jamesa. Wyglądał prawie  jak zawsze. Idealne rysy twarzy, delikatny uśmiech, jednak oczy pozostały czarne. Wzdrygnęłam się ze wstrętem, zatrzymując konia.
- Czego chcesz? - zapytałam niepewnym głosem.
- Porozmawiać - odparł, mrużąc powieki.
- Nie mamy o czym - warknęłam wściekła - możesz sobie już iść.
Zeskoczyłam z Aramisa i trzymając za wodze skierowałam w stronę wyjścia.
- Oj nie ładnie, nie ładnie - pokręcił głową, udając zasmuconego - musimy sobie kilka rzeczy wyjaśnić.
Starałam się nie zwracać na niego uwagi. Szerokim łukiem go mineliśmy i ruszyliśmy w stronę stajni. Nagle poczułam jak łapie mnie za ramię.
- A ty dokąd? - syknął - powiedziałem, że musimy porozmawiać i porozmawiamy.
- Nie zmusisz mnie do tego - warknęłam, wyszarpując się z jego silnego uścisku - puszczaj!
Jednak on nie słuchał. Po chwili coś huknęło, a James na chwilę zniknął mi z oczu. Po czasie go zobaczyłam. Szarpiącego się po ziemi z moim wybawicielem. Z moim wybawicielem w głębokim kapturze.
- Uciekaj do domu! - krzyknął w moją stronę, dobrze znany mi, ochrypły głos.
Nie kazałam sobie dwa razy powtarzać.
Pobiegłam odprowadzić Aramisa do boksu, następnie sama biegiem pokonałam trasę dzielącą mnie od domu. Kiedy drzwi się za mną zamknęły, mogłam odetchnąć pełną piersią. W przedpokoju przeczesałam palcami włosy, wzięłam kilka oddechów i udałam się przywitać z dziadkami.
- Cześć kochanie - uśmiechnęła się ciepło nonna.
- Hej - starałam się wymusić, na mojej twarzy, przyjazny uśmiech.
- Coś się stało? - zapytał dziadek, widząc moją niewyraźną minę.
Przecząco pokręciłam głową.
- Nic poważnego. Ktoś podpalił szkołę i dyrektor odesłał wszystkich do domu.
- To dla ciebie nic poważnego? - zawołałq babcia, z szeroko otwartymi oczami z przerażenia - dobrze, że nic ci się nie stało.
Wzruszyłam ramionami.
- Było, minęło. Co się stało, już się nie odstanie. Jest coś na obiad?
- Zapiekanka ziemniaczana. Idź umyj ręce, a ja ci ją podgrzeję.
Kiedy znalazłam się w łazience nachyliłam się nad zlewem by przepłukać twarz. Sięgnełam po ręcznik, a kiedy się wyprostowałam zobaczyłam coś w odbiciu lustrzanym, czego nigdy nie zapomnę. Za oknem stał James. Wyglądał jak rano. Wskazywał na mnie palcem i coś mówił, jednak kiedy zauważył, że nie reaguję zaczął pisać czymś czerwonym po szybie.
"Nie ukryjesz się.
Wszędzie cię znajdę.
Nie znajdziesz pomocy.
Pan nie może się ciebie już doczekać".
Nagle czerwona maź zaczęła spływać kroplami.
Była to krew.
Mój wrzask słychać było w całym domu. Usłyszałam szybkie kroki i otwierające się drzwi. Jednak ja zobaczyłam już tylko ciemność.

niedziela, 18 października 2015

Rozdział 13

OGŁOSZENIE PARAFIALNE!
Stwierdziłam, że będzie lepiej jeśli będę pisać to opowiadanie w pierwszej osobie. W komentarzach wyrazicie swoje opinie jak lepiej. Dziękuję :')


Jestem Rosalia Smith.
Z urodzenia jestem Polką i mieszkałam w dużym mieście - Waszyngtonie. Jednak po śmierci moich rodziców, byłam zmuszona przeprowadzić się do dziadków. Do Włoch.
Korzenie mojej rodziny pochodzą właśnie stamtąd, z małej, ale malowniczej i historycznej wioski Angelovillagio.
Z pozoru wydaję się normalną nastolatką, która przeprowadziła się w nowe miejsce i poszła do nowej szkoły.
Jak zwykła nastolatka interesuję się modą, sportem i jazdą konną.
A jednak to tylko pozory.
Nie martwcie się.
Sama żyłam w błędzie przez te wszystkie lata.
Dopiero niecały tydzień temu dowiedziałam się całej prawdy o mnie.
Prawdy, która zachwiała całym moim życiem.
Prawdy, dzięki której zobaczyłam świat pod innym kątem.
Tak. Jestem Nefilim. Pół aniołem, pół człowiekiem.
Może ciężko będzie ci w to uwierzyć, ale niestety to prawda.
Dlaczego niestety?
Ponieważ od początku, kiedy się o tym dowiedziałam, wokół mnie dzieją się dziwne rzeczy.
Jedna z tych dziwnych rzeczy, dzieje się właśnie teraz.
Idę za osobą w kapturze, która od paru dni, mnie szpieguje. Może wydawać to się śmieszne, ale czuję, że dobrze robię. Coś mi podpowiada, że dowiem się czegoś co pomoże mi to wszystko bardziej zrozumieć.
Tajemnicza osoba co chwilę zerka przez ramię, jakby sprawdzając czy za nią idę.
Naraz zauważyłam coś dziwnego.
Powyżej nadgarstka, gdzie odsunął się rękaw bluzy, widzę malutki tatuaż. Mrużę powieki by zobaczyć co on przedstawia.
Moje oczy rozszerzają się tak, że chyba wyglądają jak para spodków.
Ma wytatuowane czarne skrzydła, obejmujące duży wilczy kieł.
Kątem oka patrzę ponad barkiem mojego prześladowcy.
Ze zdziwienia marszczę nos widząc, że prowadzi mnie wprost na rozległe pola, poza miasteczkiem, a więc i poza wzrokiem innych ludzi.
Nieprzyjemny dreszcz, właśnie przebiegł mi po plecach.
A jeśli źle robię?
Może to jakiś psychopata i poprostu chce mnie brutalnie wykorzystać?
Multum myśli przeleciało mi przez głowę w jednej chwili.
Zajęta myślami nie zauważyłam kiedy drętwiak się zatrzymał i mało brakowało, a wpadłabym na niego.
Rozkojarzona rozejrzałam się wokół.
Daleko w tyle widać maleńkie domki i szpiczaste dachy kapliczek.
Wokół nas znajdują się rozległe zielone łąki i pola.
Słońce nisko wisi już nad choryzontem, a jego padające promienie sprawiają, że chmury w pobliżu zmieniły barwę na bladoróżowy.
Przed nami znajduje się wielkie, bardzo stare i rozłożyste drzewo.
- Dlaczego tu jesteśmy? - starałam się przerwać cisze.
Po krótkim wahaniu odwrócił się w moją stronę, jednak cień padał prosto na jego twarz i nie potrafiłam go rozpoznać.
- Przysłano mnie tu, bym ci pomagał. Skierował na dobrą drogę. - usłyszałam lekko zachrypnięty głos.
Gdzieś go już słyszałam. I to niedawno.
- Niedługo staniesz przed wielkim wyborem. Jednak muszę cię przestrzec. Nim ten dzień nadejdzie, jesteś w dużym niebezpieczeństwie. Są ci którzy polują na ludzi, a zwłaszcza na takich jak ty. Każą złożyć sobie przysięge, a potem wysysają z ciebie całą energie. Oni tym się karmią. Przysłano mnie tu, bym ci pomagał - powtórzył - będę cię strzec, na tyle ile będę mógł. Jeżeli będziesz mnie potrzebować - pojawię się.
Muszę przyznać, zatkało mnie.
- Ja, ja dziękuję - nie wiedziałam co powiedzieć - a czy... powiesz mi kim jesteś?
- Jeszcze nie nadszedł czas. Bądź cierpliwa. A teraz wracaj do domu i niczym się nie martw. Jestem zawsze przy tobie.
- Ale.. - zaczęłam, lecz uciszył mnie machnięciem ręki.
- Powiedziałem w swoim czasie.
Odwrócił się na pięcie i zaczął się oddalać.
Chwilę patrzyłam jak odchodzi. W końcu westchnęłam i usiadłam pod drzewem, podciągając kolana pod brodę.
Kim on do cholery jest?
Wpierw za mną wszędzie chodzi, następnie okazuje się, że jest tu po to by mi pomagać.
Jednak jest w nim coś takiego, co pozwala mi mu zaufać.
Jest w nim coś takiego znajomego... zwłaszcza ten głos.
Nie wiem kiedy, ale zasypiam.
Śnią mi się ludzie w ciemnych pelerynach, ociekających szkarłatną krwią.
Słyszę ich śmiech. Są coraz bliżej. Słyszę krzyki, jęki, wołanie przepełnione bólem.
Przestraszona próbuję uciekać. Nagle znajduję się w ciemnym lesie. Wokół wystaje pełno, różnej wielkości korzeni. O jeden się potykam i upadając tracę przytomność.
Zaczynam pomału mrugać oczami, starając się zobaczyć cokolwiek w tych grobowych ciemnościach.
Wystraszyłam się nie na żarty.
Musi być już bardzo późno, pewnie dziadkowie się martwią.
Przejeżdżam ręką wokół, by wyczuć gdzie znajdują się korzenie.
Jednak czuję tylko coś przyjemnie miękkiego.
Zaraz... Czy to pościel?
Siadam i mrużę oczy, by coś zobaczyć.
Po pewnym czasie zaczynam zauważać zarys mebli. Sięgam ręką do lampki nocnej i zapalam światło. Zaślepiona na chwilę przykładam dłoń do oczu i dopiero, kiedy przyzwyczjam się do światła, zaczynam rozglądać się po pomieszczeniu.
Zaraz. To przecież mój pokój. Niedaleko poduszki leży poskładana w kwadracik kartka. Kiedy ją rozłożyłam ujrzałam starannym pismem napisane kilka zdań: "Następnym razem, nie radzę zasypiać pod drzewem. Możesz się przeziębić od wilgotnej ziemi. Zawsze ci pomogę, kiedy będziesz mnie potrzebować. U.".
~~
Następnego dnia w szkole było w miarę normalnie, do czasu.
Czułam się lekko zawstydzona, kiedy w pobliżu był Uriel. Od naszej wczorajszej rozmowy w szatni, nie zamieniłam z nim ani słowa, chociaż na lekcjach czułam jego taksujący wzrok wbity w moje plecy. Jamesa nie było dzisiaj w szkole. Tęsknię za nim, jednak czuję, że nasze relacje nie będą takie jak dawniej. Zależało mi na nim, lecz odkąd się pokłóciliśmy, on zaczął oglądać się za innymi panienkami. Widocznie uważał nasz związek za zabawę. Teraz zaczynam też mieć wątpliwości czy na pewno jest moim aniołem stróżem. Z klasy najbardziej zaprzyjaźniłam się z Ruggero i Alice, z którą siedzę na kilku przedmiotach.
Właśnie była geografia, którą mamy z wicedyrektor,kiedy drzwi do sali otworzyły się z impentem. Do środka wparowała pani sprzątaczka. Była blada jak ściana, a po jej twarzy spływał pot.
- Pali się - zdążyła tylko wyjąkać i zemdlała.
W klasie zapanował wielki bałagan. Przestraszeni zaczeliśmy panikować, ale nauczycielce, jakimś cudem, udało się nad nami zapanować.
- Wszyscy na zewnątrz. David biegnij do sekretariatu, by ogłosili alarm. Weźcie najpotrzebniejsze rzeczy i udajcie się lewą stroną schodów, na boisko szkolne. Wy dwaj - wskazała na dwóch chłopaków, których imion nie pamiętam - pomóżcie mi zabrać sprzątaczkę.
Usłyszeliśmy pięć długich sygnałów dzwonka i wyszliśmy z sali, wchodząc w tłum uczniów, którzy wychodzili z sal.
Kiedy znaleźliśmy się na boisku, przytuliłyśmy się z Alice, ponieważ tamten dzień nie należał do zbyt ciepłych.
W oddali słychać było wycie syren.
Krzykneliśmy przerażeni kiedy szyba, w sali biologicznej, spadła na ziemię, roztrzaskując się w drobny mak. Ze środka buchnęły płomienie.
Nagle ktoś przebiegł obok mnie. Otworzyłam szeroko oczy. Zaraz. Czy to był James?

Przepraszam, przepraszam i jeszcze raz przepraszam :( Za to, że rozdział krótki, że długo go pisałam, że nie dzieje się nic ciekawego. Ale zrozumcie... szkoła :( Ostatnia klasa, multum nauki, no i czasowy brak weny. Nie wiem kiedy będzie następny rozdział. Jednak kiedy go napiszę dam wam znać. Podawajcie mi swoje aski w kom albo tu: https://m.ask.fm/lovciamoszecha . Buziaki :*



sobota, 29 sierpnia 2015

Rozdział 12

Wokół była  jasność.
Delikatnie zmrużyła oczy i zobaczyła przed sobą złotą bramę. Niepewnym krokiem ruszyła w jej stronę. Kiedy była już dostatecznie blisko, ta otworzyła się z cichym skrzypnięciem.
- Co tutaj robisz, Rosalio - usłyszała melodyjny głos.
Rozejrzała się za jego właścicielem. Był to wysoki, złotowłosy mężczyzna. Delikatnym krokiem zmierzał w jej stronę.
Zdziwiona przystanęła.
- Kim jesteś? - wyszeptała, kiedy zbliżył się do niej.
- Nie poznajesz mnie?
Dziewczyna uważnie mu się przyjrzała i zdrętwiała.
Brakowało mu tylko skrzydeł.
- Ga-Gabriel? - wyjąkała zszokowana.
- Dlaczego jesteś taka zdziwiona? Nie masz do mnie żadnych pytań?
Zastanowiła się przez chwilę.
- Mam jedno... najważniejsze - zaczęła - czy ja.. czy ja naprawdę jestem twoją córką?
- A co ci podpowiada serce? - wyszeptał.
Nagle wszystko zaczęło się rozmazywać, a kolory mieszać.
Czuła się taka lekka i spokojna.
Co podpowiadało jej serce?
Mówiło, że jest córką potężnego anioła, a James został jej aniołem stróżem.
Nagle powróciło do niej wspomnienie, feralnego dnia, kiedy powiedział jej, że nie mogą się spotykać.
Pojedyncze łzy zaczęły spływać jej po policzkach.
Wtem usłyszała jak ktoś wymawia jej imię.
Ta osoba musi być bardzo daleko, ponieważ głos jest bardzo przytłumiony.
Rosalia otworzyła oczy, które natychmiast zamknęła.
Oślepiło ją jasne światło.
- Rosie? - zabrzmiał w jej głowie zatroskany kobiecy głos.
Z wielkim trudem, ponowiła próbę otwarcia oczu.
Zobaczyła biały sufit nad głową, z niewielką lampą.
Delikatnie odwróciła głowę w lewą stronę.
Poczuła ból z tyłu głowy i nieznacznie się skrzywiła.
- Kochanie jak się czujesz? - para niebieskich oczu wpatrywała się w nią czujnie.
- W - w porządku - odpowiedziała siadając - gdzie jest dziadek?
- Obchodzi dom do okoła i sprawdza czy wszystko jest zamknięte.
Dziewczyna zamknęła oczy i zadrżała.
W głowie, wciąż krążył głos, tego psychopaty.
Kim on był? Czego od niej chciał?
Czuła się taka zagubiona.
Chciała by była teraz przy niej mama. Przytuliłaby, pocieszyła. Zawsze wiedziała co jest dla niej dobre.
Ale jej teraz nie ma.
Pojedyncza łza spłynęła po jej policzku.
Co ty robisz? , skarciła się w duchu, jestem silna.
Spojrzała na nonnę, która w dalszym ciągu spoglądała w jej stronę.
- Już jest dobrze - powiedziała Rosalia, delikatnie się uśmiechając.
Pomału uniosła się na nogach.
- To może pójdę już do siebie. Jestem zmęczona, a jutro jest mój pierwszy dzień w szkole.
- Na pewno dobrze się czujesz? - zapytał dziadek, wchodząc przez drzwi.
- Tak - westchnęła.
Szczelnie zamknęła za sobą drzwi i otworzyła okno.
Zrobiła głęboki wdech.
Zabolało ją gardło.
Wypuściła powietrze przez usta.
Zabolała ją głowa.
- Dlaczego ja? - szepnęła w ciemność za oknem - dlaczego nie mogę być zwykłą dziewczyną?

~~

Zadzwonił budzik.
Rosalia niechętnie otworzyła czerwone oczy.
Pół nocy nie spała i jeszcze musi iść do szkoły, gdzie (niestety) będzie też James.
Ruszyła w stronę łazienki, gdzie wykonała poranną toaletę.
Schodząc do kuchni na śniadanie, przyłożyła ucho do sypialni dziadków.
Usłyszała pochrapywanie dziadka i delikatny oddech babci.
- Tym lepiej, że śpią - mruknęła do siebie podchodząc do półki i wyjmując z niej paczkę płatków śniadaniowych.
Kątem oka zerknęła na zegar ścienny.
7.20
Musi się pośpieszyć.
Dziś nie ma kto ją podwieźć.
Zrobiło się jej słabo, na wspomnienie niespodziewanego gościa.
Kim był, i czego od niej chciał?
Po jej plecach przeszedł delikatny dreszcz.
Szybko skończyła swoją porcję, a talerz wrzuciła do zmywarki.
Żwawym krokiem ruszyła do pokoju się ubrać.
Właśnie kończyła rozczesywanie włosów, gdy odezwał się telefon.
Rzuciła okiem na wyświetlacz i odebrała.
- Witam śpiącą królewnę - zaczął głos po drugiej stronie.
Rosie szeroko się uśmiechnęła.
- Już się stęskniłeś?
- Bardzo - zaśmiał się - rusz tyłek, bo czekam przed twoim domem, dobre piętnaście minut.
- Co? Nie musiałeś - powiedziała lekko zawstydzona.
- Musiałem. Pośpiesz się.
Odłożyła telefon i spojrzała w lustro.
Zdrętwiała.
Zauważyła cień wysuwający się z pokoju.
Głos stanął jej w gardle.
Z transu wybudził ją sygnał sms-a.
Nieprzytomnym wzrokiem spojrzała na telefon.
"Czekam" - wiadomość od Rugga.
Odetchnęła cała piersią.
Narazie będzie bezpieczna.
- Cześć - uśmiechnęła się słodko, wchodząc do auta.
- Hej - mruknął.
- Coś nie tak?
Roześmiał się.
- Jak bym wiedział, że tyle będziesz się zbierać to bym przyjechał później.
- Przepraszam - odetchnęła z ulgą - przepraszam, że pan książę tyle się naczekał.
- Książę? - zapytał z kpiną w głosie.
Droga do szkoły minęła im szybko i wesoło.
Gawędząc weszli do szkoły.
W pewnym momencie, Rosalia przestała zwracać uwagę na drogę i wpadła na kogoś.
- Patrz jak łazisz - warknął blondyn.
- Sory - mruknęła.
Chłopak obrzucił ją kpiącym spojrzeniem i odszedł.
- Idiota jakiś - zwróciła się do Ruggera.
- To Uriel. Chodzi z nami do klasy - powiedział grobowym głosem.
- Uriel? - ściągnęła brwi.
- Tak. Znasz go?
- Tak, znaczy nie - zająknęła się - ale chyba już się z nim kiedyś widziałam. Zresztą nie ważne , chodźmy.
Kiedy byli w pobliżu klasy, zauważyła Jamesa, stojącego w grupce, składającej się głównie z dziewczyn.
Rosalia poczuła jak wszystko się w niej gotuje.
Przyśpieszyła kroku wchodząc do klasy.
- Gdzie siedzimy?
- Na końcu po lewej - odpowiedział jej lekko zachrypnięty głos.
- Nie ciebie się pytałam - warknęła, patrząc w stronę Uriela.
Jednak on tylko się zaśmiał i ruszył w stronę swojej ławki,specjalnie szturchając Rose ramieniem.
- Dupek - syknęła w jego stronę, na co ten jeszcze bardziej się roześmiał.
Poczuła jak ktoś ciągnie ją za łokieć, w stronę tylnich ławek.
Spróbowała się wyszarpnąć, ale nic to nie dało.
- Ej, co ty robisz? Przecież miałaś siedzieć ze mną.
Nieprzytomnie zamrugała oczami.
- Oh to ty. Sorka, myślałam, że ktoś inny mnie ciągnie.
- Spokojnie twój chłopak... nie chłopak - szybko się poprawił, kiedy rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie - nawet nie zauważył, że przyszłaś. Widocznie jest bardzo zajęty - zakpił unosząc brwi do góry.
Pierwsze trzy lekcje minęły jej szybko, bez poważnych problemów. Jednak czuła na sobie czyjś wzrok.
Siedząc na stołówce z Ruggero i trzema innymi dziewczynami, które niedawno poznała, usłyszała w głowie męski głos.
"Jestem niedaleko."
Zakrztusiła się spożywaną przez siebie kanapką.
Z szeroko otwartymi oczami rozejrzała się po stołówce.
I znowu to poczuła.
Kogoś oczy przewiercały jej plecy na wylot.
- Uriel cały czas się na ciebie gapi - usłyszała cichy szept Katie.
- Co?! - jeszcze raz przeczesała wzrokiem jadalnie.
Rzeczywiście.
Jego orzechowe oczy, obserwowały każdy jej ruch.
- Chyba wpadłaś mu w oko - zapiszczała podniecona Alice, przez co Rugg posłał jej mordercze spojrzenie.
- Dajcie spokój - Rosalia machnęła lekceważąco ręką, jednak poczuła dziwnie przyjemne ciepło, rozlewające się po jej ciele.

~~

Kilka godzin później, Rose schodziła po schodach prowadzących do szatni.
Z daleka ujrzała umięśnioną sylwetkę Uriela.
Stanęła w miejscu jak sparaliżowana.
Rozwarzała dwa wyjścia.
Albo odwróci się na pięcie, odejdzie i poczeka aż ten sobie pójdzie, albo nie okaże się tchórzem i wejdzie do środka, nie zwracając na niego najmniejszej uwagi.
W końcu wybrała tę drugą opcję.
Wolnym, lekceważącym krokiem ruszyła w stronę szafek.
Chłopak rzucił jej tylko przelotne spojrzenie i wrócił do przerwanej czynności.
Rosalia odetchnęła z ulgą wkładając książki do półki, a zabierając z tamtąd swoją skórzaną kurtkę. Z hukiem zatrzasnęła drzwiczki i podskoczyła przerażona. Obok niej, stał w niedbałej pozie blondyn.
- Czego chcesz? - warknęła.
- Nic tak patrzę. Cały czas się zastanawiam jak taka niezdara jak ty, zeszła ze schodów i z nich nie spadła.
Zdenerwowana próbowała go wyminąć, jednak jej na to nie pozwolił.
Oparł się dłońmi o szafki, po obydwu stronach dziewczyny i zbliżył swoją twarz do jej.
Od jego zapachu zakręciło jej się w głowie.
Rose wstrzymała oddech.
- Nie uciekniesz ode mnie. Mam cię na oku - wysyczał.
Mocno zacisnęła powieki. Kiedy znowu je otworzyła, Uriela nigdzie nie było.
- Rosie?! - usłyszała wołanie Alice.
- Już idę! - odkrzyknęła i szybkim krokiem wyszła z szatni.
Razem z Katie i Alice wybrały się na małe zakupy.
Przeglądając ciuchy wiszące na wieszakach, zauważyła jak ekspedientka nie spuszcza z nich wzroku.
- Katie - szepnęła - dlaczego ta kobieta się na nas tak patrzy?
Wystarczył szybki rzut okiem, by ta pobladła.
- Lepiej z tąd chodźmy - wyszeptała Alice - słyszałam o niej. Jest nowa w mieście i każdemu uważnie się przygląda. Nieraz za wybraną osobą chodzi krok w krok. To jakaś psychopatka.
Starając się nie wzbudzać żadnych podejrzeń, wolno wyszły ze sklepu.
Dziewczyny zaczęły ożywioną dyskusję na temat dziwnej kobiety, jednak uwagę Rose przykuło coś innego.
Kawałek dalej stała znajoma postać w kapturze.
Nagle się odwróciła i zaczęła iść w stronę pól.
Rosalia szybko pożegnała się z przyjaciółkami i poszła za nieznajomym.

I wreszcie jest :) Przepraszam, że tak długo to trwało ale rozumiecie - wakacje. Następny rozdział postaram się napisać, jak najszybciej. 
Swoje opinie wyrażajcie w komentarzach :)
Pamiętajcie komentarz = motywacja.

czwartek, 9 lipca 2015

LBA #1

Dziękuję Clarissie Adele Morgenstern z bloga: http/jaceiclaryczylimiloscktorauskrzydla.blogspot.com/2015/07/lba-3.htm za nominację do LBA.



1. Twoja ulubiona męska postać z DA.
- Jace Herondale.
2. Twoja ulubiona damska postać z DA.
- Isabelle Lightwood.
3. Jaką muzykę lubisz, a jakiej nie znosisz?
- Tak naprawdę nie mam wybranych. To co wpadnie mi w ucho, tego słucham.
4. Malec czy Clace?
- Kurcze ciężki wybór. Ale raczej na pierwszym miejscu postawię Clace.
5. Co jest dla ciebie motywacją?
- Motywacją sa dla mnie moje własne upadki, błędy.
6. Ulubione zwierzę?
- Najbardziej kocham konie. To moje całe życie :)
7. Ulubiony kwiat?
- Róże oraz goździki.
8. Jaki gatunek książek czytasz?
- Przygodowe, fantastyczne, historyczne, thrillery.
9. Chciałabyś napisać książkę?
- Bardzo :)
10. Ulubiony cytat/motto/powiedzonko
- Ciężko było wybrać tylko jeden :)
"Chciałbym Cię nie nawidzić.
Chcę Cię nienawidzić.
Próbuję Cię nienawidzić.
Byłoby o wiele łatwiej, gdybym Cię nienawidził.
Czasami myślę, że Cię nienawidzę, a potem Cię spotykam i ..." ~ Jace Herondale.
11. Gdybyś był Nefilim, wolałabyś mieć za trenera Jace'a Herondale'a czy Willa Herondale'a?
- Bez whania bym wybrała Jace'a :)

Teraz ja pytam :)

1. Od jak dawna prowadzisz bloga?
2. Jaką książkę ostatnio przeczytałeś?
3. Co jest twoją motywacją?
4. Co cię najbardziej cieszy w blogowaniu?
5. Ulubiony film?
6. Ulubiona książka?
7. Ulubiony gatunek muzyczny?
8. Ulubiona postać książkowa/filmowa?
9. Twoje największe marzenie?
10. Jakie miasto chciałabyś odwiedzić?


Nominacji nie będzie za dużo :)

Nominuję:

1. http://the-mortal-instruments-my-story.blogspot.com/?m=1
2. http://lucja1289.blogspot.com/?m=1
3. http://kindascarystory.blogspot.de/?m=1

czwartek, 25 czerwca 2015

Rozdział 11

Szli w stronę parkingu, gdzie James rano zaparkował ścigacz. Już z daleka było widać, że coś jest nie tak.
- Skurwisyny - mruczał, przyglądając się przebitym oponom.
- Kto to mógł zrobić? - zapytała zszokowana Rose.
Nic nie odpowiedział. Wystraszona rozglądała się wokół. Nikogo nie było widać.
- Musimy iść na nogach - usłyszała.
- A co z motorem?
- Zadzwonię potem, do kogo trzeba.
- Jak wolisz - mruknęła pod nosem i ruszyli szosą w stronę rancza.
- Wiesz... Nie możemy się widywać - nagle odezwał się po drodze James.
- Słucham?
- Nie możemy się widywać. A przynajmniej przez jakiś czas. Przy mnie jesteś zagrożona.
- Ty chyba sobie ze mnie żartujesz - wyjąkała zszokowana Rose.
- Nie.
- Nie chcesz się już ze mną spotykać? Znudziłam ci się?
- Powiedziałem ci, że...
Gwałtownie mu przerwała.
- Twoje wymówki nie robią na mnie wielkiego wrażenia. Ruggero miał rację. Głupia byłam, że ci ufałam. - mówiąc to, skręciła w stronę lasu.
- Zaczekaj! - zawołał, chwytając ją za rękę
- Zostaw mnie - warknęła - pójdę sama.
Wyszarpnęła się z jego uścisku i wbiegła w głąb lasu. Po pewnym czasie zatrzymała się i rozejrzała wokół.
Kiedyś chodziła tędy na skróty, ale to było bardzo dawno.
- Chyba się zgubiłam - mruknęła do siebie - ale spokojnie Rose, dasz radę.
Wokół rosły stare, rozłożyste drzewa. Zasłaniały słońce. Przez nie było dość mroczno, kiedy patrzyła przed siebie, dostawała gęsiej skórki.
Zdawało jej się, że znalazła ścieżkę. Ostrożnym krokiem, zaczęła nią iść, uważając na walające się wszędzie suche gałęzie i wystające korzenie.
Po jej policzkach spływały łzy.
Zdążyła się w nim zakochać.
Tak. Zakochać.
Ale on wszystko musiał zjebać.
Cholerny dupek, bez uczuć.
Przypomniał się jej Ash.
Ten Ash.
Ash, którego kochała.
Myślała, że na zawsze będą razem.
Ale się mu znudziła.
Zdradził ją.
Zostawił dla pustej laski... jej... przyjaciółki.
Okazała się zwykłą szmatą, która starała się być blisko niej, ze względu na pieniądze.
Pamięta jak ich przyłapała.
Całowali się za szkołą.
Rose czekała na Asha przed wejściem. Jednak długo nie przychodził. Postanowiła, że pójdzie usiąść na ławkę, koło palarni.
Wtedy ich zobaczyła. Zaczął się tłumaczyć, że to nic takiego. Że to był przypadek. Ale dla niej wszystko było jasne.
"To koniec!" , wykrzyczała mu to prosto w twarz.
Obtarła łzy, wierzchem dłoni.
Od tamtego momentu starała się unikać chłopców. Udawało jej się to... aż do teraz.
Po raz drugi się zakochała i po raz drugi została zraniona.
Nagle rozległ się głośny trzask gałęzi.
Przestraszona przyśpieszyła.
Usłyszała kroki zmierzające wprost na nią.
Przypomniała sobie groźby, listy i nieznajomego w kapturze.
Nie był to dobry pomysł, by sama wchodziła do lasu.
Jest tu łatwym łupem.
Kroki były coraz głośniejsze.
Adrealina w jej żyłach podskoczyła.
Przygotowała się na najgorsze.
- Co ty tu robisz?
Zdziwiona odwróciła się w stronę, z której dochodził głos.
- Ruggero? - zapytała, szeroko otwierając oczy.
- Jak dobrze pamiętam, to tak mam na imie - delikatnie się zaśmiał.
- Ja... Hm... Można powiedzieć, że... się zgubiłam - powiedziała lekko zawstydzona.
- Nie ma sprawy. Znam ten las jak własną kieszeń - powiedział szeroko uśmiechnięty.
Rose zauważyła, że kiedy się uśmiecha, w jego policzkach tworzą się urocze dołeczki.
- A więc mogę liczyć na twoją pomoc?
- Jak mógłbym nie pomóc mojej nowej koleżance? - chwycił ją za rękę i zaczął prowadzić przez las.
- Mieszkasz na ranczu?
- Tak. Z kąd wiedziałeś?
Wzruszył ramionami.
- Lubię zgadywać.
Przechodząc koło drzew, dziewczyna czuła się coraz bardziej bezpieczna.
- Dziękuję - szepnęła.
- Nie masz za co.
- Owszem mam. Gdybyś się nie pojawił, nie wiadomo co by się mogło ze mną stać - zadrżała - jeszcze bym spotkała kogoś, nie miłego moim oczom.
Rugg ścisnął pocieszająco jej dłoń.
- Ale jestem ja i nie musisz się niczego bać przy mnie.
- Dziękuję - powtórzyła.

~~~

- Jestem ci bardzo wdzięczna, że pomogłeś mi wrócić do domu - zaczęła Rose, kiedy staneli przy drzwiach wejściowych.
- Przestań - przerwał jej - naprawdę to twoje dziękowanie robi się nudne.
Zaśmiali się.
- No ale co ja poradzę - rozłożyła bezradnie ręce.
- Usiądziesz jutro ze mną na niektórych lekcjach - zaproponował - no chyba, że twój chłopak będzie zazdrosny.
- On nie jest moim chłopakiem - zdenerwowana, prawie krzyknęła.
- Ej, przepraszam.
- Nie, nic się nie stało. To moja wina. I... - udała, że się zastanawia - myślę, że zasłużyłeś na to bym zaszczyciła cię moją obecnością.
- Zaszczyciła? - uniósł brwi.
- A co ty sobie wyobrażasz? Jestem ważną osobą i nie siadam z byle kim. - szeroko się uśmiechnęła.
- To jesteśmy umówieni - pokazał zęby, w szczerym uśmiechu - mam nadzieję, że się zaprzyjaźnimy.
- Możliwe... Jak się nie okażesz kolejnym palantem, to kto wie....
- Zobaczysz, jestem bardzo wzorowym obywatelem.
- Mam taką nadzieję.
- Muszę już iść - zrobił smutną minę - dasz sobie radę?
- Tak.
- Ale napewno? Jeszcze będę się martwić. Mam wyśmienity pomysł! Dasz mi swój numer telefonu?
- Dobrze - zgodziła się, zapisując się mu w kontaktach - ale jak będziesz już w domu, to do mnie napisz, dobrze?
- Dobrze - uśmiechnął się i ją przytulił - a więc do jutra.
- Do jutra - skinęła głową.

••••••

- Jocelyn! - kobieta usłyszała za sobą wołanie.
Odwróciła się i zobaczyła ciemnowłosą postać biegnącą wprost na nią.
- Izzy - powiedziała z ulgą - wreszcie jesteś. Bardzo długo cię nie było i zastanawiałam się, czy nic ci nie jest. I co powiedział?
Izz spóściła głowę.
- Coś bardzo niebezpiecznego się przy niej czai. Czeka, aż będzie sama - bezbronna.
- Nie możemy na to pozwolić! - wykrzyknęła zdenerwowana Jocelyn.
- Jutro idzie do szkoły. Być może tam go pozna. On zacznie pomału ją do siebie przekonywać. Będzie mu wierzyć, we wszystko co powie. Aż pewnego dnia... zrobi jej coś strasznego.
Kobieta skinęła głową.
- Dokończymy rozmowę wieczorem. Teraz... chcę być sama.
Udała się na spacer do parku. Chodziła między drzewami, wdychała rześkie powietrze.
Wspomnienia zaczęły wracać. Do oczu napłyneły jej łzy, które po chwili zaczęły spływać po policzkach.
Niegdyś była w ciąży.
Była najszczęśliwszą osobą, chodzącą po ziemi.
Do momentu narodzin dziecka.
Wtedy zjawili się Oni.
Demony, bezlitosne demony, które myślą tylko o sobie, są zachłanne, pazerne.
Siłą i podstępem, odebrały jej dziecko.
Córeczkę.
Cierpiała przez wiele lat.
Pewnego razu usłyszała plotki.
Plotki mówiące o kolejnej, upatrzonej przez nich, ofiarze.
Dziewczynka miała wtedy trzy latka.
Ból po swoim straconym dziecku,  był tak wielki, że postanowiła jej pomóc.
Wysłała do niej swoich ludzi, którzy ją uratowali.
Znaleźli jej nową rodzinę, nowy dom.
Od tamtej pory postanowiła ją pilnować, by nic jej się nie stało, chociaż wiedziała dobrze, że nikt nie zastąpi jej dziecka.
Delikatnie się uśmiechnęła.
Ciekawe jakby wyglądała teraz jej córeczka.
Westchnęła i zawróciła w stronę domu.
To będzie ciężka noc.

••••••

Jasno świecący księżyc wpadał przez okno, wprost na twarz dziewczyny.
Rose nie potrafiła zasnąć.
W jej głowie wciąż rozbrzmiewał głos Jamesa.
Bardzo się na nim zawiodła. Cieszyła się, że uratował ją od przysięgi, że ją pokochał, że traktował ją wyjątkowo. Jednak nie spodziewała się takiego obrotu sprawy.
Sądziła, że wreszcie ma kogoś, komu może zaufać, kogoś kto zawsze przy niej będzie.
Samotna łza spłyneła jej po policzku i skapnęła na koszulkę.
Tak bardzo by chciała by rodzice byli teraz przy niej. Nie ważne czy zastępczy czy prawdziwi.
Byli z nią kiedy ich potrzebowała.
To jest najważniejsze.
Troszczyli się o nią. Dbali.
Już dawno w sercu, wybaczyła im, że nie powiedzieli jej prawdy.
Przewróciła się na drugi bok.
Po paru minutach, zrezygnowana wstała z łóżka. Po cichu otworzyła drzwi i zeszła do kuchni.
Słyszała kiedyś, że chłodne mleko pomaga zasnąć.
Otworzyła lodówkę i pociągnęła łyk z kartonu.
Przyjemny chłód rozlał się po jej ciele.
Uśmiechnęła się z zadowoleniem i odstawiła je spowrotem do lodówki.
Przechodząc obok salonu, coś ją zaniepokoiło.
Dziadkowie zawsze zamykają na noc okno.
Tym razem było otwarte na całą szerokość.
Momentalnie zdrętwiała.
Poczuła się obserwowana.
Pomału odwróciła głowę w prawo.
Poczuła silne uderzenie i poleciała na ścianę.
Zakapturzona postać podniosła ją za szyję.
- Mm... Jaka świerza. Jaka młoda. - wysyczała, oblizując wargi - szkoda by było, gdyby się zmarnowała.
- K-kim jesteś? - wycharczała Rose, starając się złapać powietrze.
- Twoim koszmarem - wyszeptała jej do ucha.
Rosalia poczuła nie przyjemną woń.
Był to zapach, zmieszanej krwi z błotem.
Przed oczami zamajaczyły się jej maleńkie punkciki.
Coraz trudniej, było jej złapać oddech.
Nagle usłyszała jak ktoś woła:
- Rosie! To ty?
Tajemnicza postać, poluźniła uścisk.
- Tym razem masz szczęście - warknęła - jednak następnym razem nie będzie tak przyjemnie.
Dziewczyna upadła na podłogę.
Kątem oka zauwarzyła jak prześladowca wyskakuje przez okno, następnie była już tylko ciemność.

niedziela, 14 czerwca 2015

Rozdział 10

Anioł mi powiedział, że jest zawsze przy mnie.
Gdy upadam, podnosi mnie swym silnym ramieniem.
Gdy kocham, trzyma me serce na wodzy.
Gdy płaczę, zbiera łzy w swe dłonie, by żadna nie upadła.
Gdy tracę nadzieję, podtrzymuje jej ogień.
Jego zadaniem jest ochraniać mnie - przed samą sobą.


Rose leżała na łóżku i słuchała muzyki. Rozmyślała o tym co sześć dni temu powiedział jej James.
Logicznie myśląc, nie może to być prawda. Jednak wierzyła mu, choć sama nie wiedziała dlaczego.
Od tamtego momentu, ani razu go nie widziała.
To tak jakby zapadł się pod ziemię. Nigdy nie istniał. Przez parę poprzednich dni, przyłapywała się na zbyt częstym, niż to było potrzebne, myśleniu o nim.
Westchnęła. Jeżeli jutro stanie się cud, to spotka go w szkole.
Zaczęła się zastanawiać jak to jutro będzie.
Nowa szkoła. Nowi nauczyciela. Nowa klasa. Nowi znajomi.
Pewnie zaczną się pytania typu "Z kąd przyjechałaś?" albo "Dlaczego się tu przeprowadziłaś?".
Wolała nie wracać do wspomnień. Nie były zbyt miłe.
Zdradził ją chłopak, przyjaciółka okazała się zwykłą szmatą, nauczyciele się na nią uwzieli, śmierć rodziców....
Tak.. Czy można ich nazwać rodzicami?
W pewnym stopniu... Jednak nie wielkim. Miała im za złe, że nie powiedzieli jej prawdy o tym, że ją adoptowali.
A może.... To właśnie "mama" była w ciąży z Gabrielem?
A może nie?
Sama już nie wie. Coraz bardziej jej się to wszystko plącze.
Po pewnym czasie stwierdziła, że jest już późno i wypada się położyć spać.
Kiedy obudziła się rano, pierwszy raz od dwóch tygodni była wypoczęta.
Spojrzała na zegarek.
7.40
Rozpoczęcie roku szkolnego zaczyna się o 9.00, więc ma jeszcze czas.
Jęknęła, rozciągając się na łóżku.
Doszła do wniosku, że nie będzie marnować czasu na wylegiwanie się.
Miała jeszcze tyle do roboty ze swoim wyglądem.
Musi się pokazać z dobrej strony.
Wzięła szybki prysznic, owinęła się ręcznikiem, umyła zęby i na końcu się pomalowała.
Otworzyła szafę. Stała przy niej dobre piętnaście minut.
- Nie, brzydkie, nie nadaje się... - mruczała pod nosem, przeżucając wieszaki z ubraniami.
W końcu jej wybór padł na czarną, obcisłą sukienkę z delikatnie rozkloszowanym dołem.
Przymierzyła ją i stanęła przed lustrem.
- Idealnie - uśmiechnęła się do swego odbicia - jednak czegoś mi tu brakuje.
Podeszła do komody i wyjęła z niej drewnianą szkatułkę.
Delikatnie ją otworzyła, wypatrując upragnionej rzeczy.
- Jest - szepnęła wyciągając złoty naszyjnik.
Idealnie pasował do sukienki i łańcuszka Jamesa.
Zadowolona, po cichu zeszła do kuchni by zrobić sobie śniadanie.
Drryń - zadzwonił jej telefon.
- Halo? - odebrała z ustami pełnymi jedzenia.
- Witaj Aniele - usłyszała znajomy głos - dzisiaj twój pierwszy dzień w twojej nowej szkole, pamiętasz?
- Niestety - odpowiedziała, połykając kanapkę.
- Przyjadę po ciebie - delikatnie się zaśmiał - o wpół do dziewiątej. Ale... masz być gotowa.
- Grozisz mi? - udała powagę.
- Możliwe.
- Jeszcze zobaczymy - syknęła.
- Do zobaczenia - pożegnał się i wyłączył.
Odkładając telefon, Rose zauważyła, że ma jedną nie przeczytaną wiadomość.

"Uważaj z kim, jak i gdzie się spotykasz. Przypadkiem mogłoby się komuś coś stać".

Zakrztusiła się kanapką.
Kto może pisać takie rzeczy?
Spojrzała na numer, jednak był on zastrzeżony.
Po plecach przebiegł jej nieprzyjemny dreszcz. Spojrzała w stronę okna. Czuła się... tak dziwnie. Jakby była obserwowana.
Wolnym krokiem podeszła do niego, wyglądając na podwórko.
Przez chwilę wydawało jej się, że kogoś widziała. W cieniu, między drzewami.
Zdenerwowana poszła do pokoju po torebkę.
- Może ktoś robi sobie ze mnie żarty? - powiedziała na głos.
Nagle wystraszył ją odgłos silnika. James. Poczuła się bezpiecznie.
Założyła buty i zabrała ze sobą biały kask, który kiedyś od niego dostała.
Przyjechał na czarnym ścigaczu.
Uśmiechnięta ruszyła w jego stronę.
- Witaj - powiedział przytulając ją do siebie.
- Hm hej. Nie sądzisz, że trochę niestosowne jest, bym jechała w sukience? - zapytała.
- Nie. Dla mnie to jak najbardziej stosowne - założył jej kask na głowę - wsiadaj i nie marudź.
Droga minęła im szybko i przyjemnie. Przez ten czas Rose zdążyła zapomnieć o groźbie i całkowicie się wyluzowała.
- Witaj w szkole - uśmechnął się chłopak, zsiadając ze ścigacza.
Spojrzała na dwupiętrowy budynek. Bała się.
James chwycił ją za rękę i pociągnął w stronę wejścia.
- Czy trzeba nosić mundurek? - zapytała rozglądając się wokół.
- Nie - uśmiechnął się.
- To dobrze.
Resztę drogi przeszli w milczeniu.
Kiedy weszli na salę gimnastyczną, dyrektor zaczynał swoje przemówienie.
- Witajcie w nowym roku szkolnym. Mam nadzieję, że minie nam równie przyjemnie co ostatnio....
Kilka osób zachichotało.
Pqo niecałej godzinie, wszyscy ruszyli w stronę swoich klas.
Przez ten tłum Rose zgubiła Jamesa.
Zdezorientowana ruszyła za wszystkimi. Nagle na kogoś wpadła. Przwewróciłaby się gdyby ta sama osoba jej nie złapała.
- Przepraszam - mruknęła przyglądając się chłopakowi.
Był to wysoki, trochę umięśniony blondyn, z lekko długimi włosami.
- Spoko. Jesteś nowa? - zapytał wpatrując się w nią.
- Tak.
- Do jakiej klasy będziesz chodzić?
Zastanowiła się przez chwilę.
- 3 c - przynajmniej tak jej mówił James.
- Hej będziemy chodzić razem - zaśmiał się - chodź zaprowadzę cię. Tak w ogóle jestem Ruggero.
- Rose.
Ruszyli przez korytarz. Po chwili dotarli pod salę.
- Rose! - usłyszeli wołanie - wreszcie cię znalazłem.
- To twój chłopak? - zapytał zaciekawiony Rugg.
- Nie - pokręciła głową.
- Uważaj na niego. On... lubi się zabawić z dziewczynami, a potem je rzuca.
- Dzięki za radę - powiedziała nie patrząc w jego stronę.
- Wreszcie jesteś - w głosie Jamesa, usłyszała ulgę. Nagle zauważył Ruggero.
- Hej - przywitała się chłodno.
- Hej - odpowiedział blondyn - muszę już iść. Mam nadzieję, że zostawiam cię w bezpiecznych rękach.
Rose przez chwilę patrzyła jak odchodzi.
- Długo się znacie? - zapytała.
- Można tak powiedzieć. Nie chcę o tym rozmawiać.
- Rozumiem - kiwnęła głową.
- Chodźmy do środka. Wychowawczyni woła.
Po pewnym czasie byli wolni. Wychodząc ze szkoły dziewczyna spojrzała na plan lekcji.
- Wtorek - przeczytała - matematyka, polski, biologia, angielski, historia, wf. No poprostu super - fuknęła.
- Dasz radę - przytulił ją.
- Napewno. - uśmiechnęła się pod nosem.
- Śpieszy ci się do domu?
- A co...?
- Mam ochotę na kawę - zmierzwił jej włosy.
- Czy ty... właśnie zaproponowałeś mi randkę? - udała poważną.
- Że ja? Proszę cię... - chwycił ją za rękę i pociągnął w stronę głównej ulicy.
Po raz pierwszy, od bardzo dawna, dziewczyna była w miasteczku.
Wiele się tutaj zmieniło. Sklepy, domy, gdzieniegdzie pojawiły się nowe kawiarenki.
Niegdyś wszystko to było mroczne, stare. Teraz większość odremontowali.
Wreszcie doszli do małej, przytulnej kawiarni.
- Dolina aniołów - przeczytała i mimowolnie się zaśmiała - czy tutaj nie ma normalnych nazw?
- Niestety nie - westchnął - wszystko tutaj łączy się z aniołami.
- Myślisz, że to przypadek, że nazwano miasteczko Angelovillagio?
- Nie. To miasteczko jak i wsie, stworzyli upadli aniołowie. To miało być takie symboliczne.
Przerwał, widząc zmierzającą w ich stronę kelnerkę.
- Dzień dobry. Co państwo chcą zamówić?
- Dwie kawy prosimy. Espresso i dwie szarlotki. - zamówił James.
- Na ciepło?
- Tak.
- Czy coś jeszcze będzie?
- Narazie nic, dziękujemy - lekko się uśmiechnął.
Rose spojrzała przez okno. Przy zaparkowanym niedaleko aucie, stała zakapturzona postać. Przeszedł ją dreszcz. Miała wrażenie, że jest przez nią obserwowana. Ranny sms-es powrócił.
- Aniele, czy ty mnie słuchasz? - na dźwięk głosu Jamesa, podskoczyła.
- Tak, tak.
Wyjrzała przez okno, ale tajemnicza postać zniknęła.
- Coś się dzieje? Wiesz, że mi możesz wszystko powiedzieć, prawda? - powiedział zatroskanym głosem.
Kiwnęła głową. Nie była pewna czy chce mu wszystko wyjaśnić.
Wszystko w swoim czasie, pomyślała i przestraszyła się. Coś niedobrego się z nią dzieje. Zaczyna mówić jak Gabriel.

piątek, 5 czerwca 2015

Rozdział 9

Należenie do mniejszości,
Nawet jednoosobowej,
Nie czyni nikogo szaleńcem.
Istnieje prawda i istnieje fałsz.
Lecz dopóki ktoś upiera się przy prawdzie,
Nawet wbrew całemu światu,
Pozostaje normalny.
Normalność nie jest kwestją statystyki.

- Jaką prawdę? - szeroko otworzyła oczy Rose.
James zacisnął usta i szedł dalej, bez słowa.
Dziewczyna chwyciła go za ramię.
- Haloo - zawołała.
- Na pewno chcesz wiedzieć?
- Tak - skinęła niepewnie głową.
- A więc chodźmy - zawrócił, kierując się w stronę miasteczka.
Po pewnym czasie, przedzierali się przez długie zwisające gałęzie i liście.
- A więc - zaczął, kiedy staneli, na dobrze znanej Rose, polanie - zaczęło się to wszystko tutaj. W tym miejscu - zrobił szybki ruch ręką.
- Ale co? - popatrzyła w błękitne oczy chłopaka.
- Kilkaset wieków temu, kiedy Bóg wygnał Adama i Ewę z Raju, nakazał pilnować wrót wiecznego szczęścia.
- Aniołom z czarnymi skrzydłami - przerwała mu Rosalia.
James spojrzał na nią, z niemym zaskoczeniem w oczach, i ponowił swą opowieść.
- Nakazał pilnować wrót Aniołom z czarnymi skrzydłami - kiwnął głową - jednak po pewnym czasie, strasznie się ich namnożyło. Były ich setki, a nawet tysiące - nikt dokładnie nie wie. Zaczęły schodzić do świata ludzi. Po co? Po to by się zabawić. Tak. Zaczęły grzeszyć. Archaniołowie przymykali, na ich wybryki, oczy. Jednak granice ich cierpliwości się skończyły, kiedy ludzkie kobiety zaczęły rodzić ich dzieci. Jednak nie były normalne. Były sprawniejsze od reszty dzieciaków. Szybsze, zwinniejsze, a co najważniejsze - miały dar. Tak dar. Jednak nie było to kontrolowanie innych czy niewiadomo co jeszcze. O nie. Miały dar zamieniania się w zwierzęta, a dokładniej w wielkie wilki. Archaniołowie poszli na skargę do Boga. I właśnie w tym miejscu, zostało zwołane zebranie. Zostali wezwani wszyscy. Bóg po naradzie z Archaniołem Gabrielem i Razjelem, doszedł do wniosku, że czarno-skrzydli zbyt mocno zgrzeszyli by pozostać w Niebie. Mieli do wyboru: obdarcie ze skrzydeł i wypędzenie na ziemię, gdzie mieli wieść ludzki żywot, albo strącenie do piekła. Znaczna większość, wybrała życie ludzkie. Bóg powiedział jeszcze jedno. Jeżeli kto kolwiek, nie ważne czy czarny anioł czy normalny, zabardzo zbliży się do człowieka, zostanie wyrzucony. Jednak Gabriel kilka tygodni później, zrobił coś, czego nikt, nigdy by się po nim nie spodziewał. Zapłodnił kobietę. Tak ludzką kobietę, jednak od tego czasu, jest dla upadłych aniołów, aniołem ziemskiej płodności. Ku jego chwale i czci, wybudowano mu ten pomnik. Jednak po kilku wiekach został zapomniany. Każde następne jego, rzadkie potomstwo, było wyjątkowe. Po ukończeniu siedemnastu lat ma wybór, kim chce zostać. Nefilim, pół aniołem pół człowiekiem, stojącym na straży pożądku międzi światami, czy upadłym, który prowadzi zwykłe ludzkie życie.
- I ja mam być niby jego potomkiem? - prychnęła Rose.
- Jak najbardziej.
- Wiesz, chyba mnie z kimś pomyliłeś, i już raczej muszę iść - powiedziała, wolno się wycofując.
- Nie wierzysz mi? - zapytał z niedowierzaniem James - a więc dobrze udowodnie ci to. Powiedz mi co ci się ostatnio śni. Ale tym razem, chcę usłyszeć całą prawdę.
- Ekhm - zawahała się - śni mi się, wielki i ciemny las. Jestem w nim ststrasznie zagubiona, jednak po pewnym czasie coś wskazuje mi drogę. Słyszę jak coś za mną biegnie. Przestraszona uciekam i wpadam na okrągłą polanę, gdzie znajduje się żywy Gabriel. Powtarza ciągle te same słowa "Wszystko w swoim czasie" i wtedy się budzę.
- A więc sama widzisz. Tu masz jeden dowód - powiedział poważnie. Teraz pora na drugi. Widzisz ten pomnik? - wskazał ręką na stojącego nieopodal Gabriela.
- Tak.
- Tylko wybrani mogą go widzieć.
Zapada niezręczna cisza. Nagle po policzkach Rose, zaczynają spływać łzy.
- Jestem... - wyjąkała - ... jestem jego córką?
- Tak.
- A więc kim ty jesteś? - spojrzała na Jamesa podejrzliwie.
- Aniołem. Upadłym Aniołem.
- Jakim cudem? Dlaczego?
- Niegdyś byłem twoim Aniołem Stróżem, jednak kiedy dowiedziałem się, że jeden z upadłych aniołów pragnie byś złożyła mu przysięgę, natychmiast postanowiłem ci pomóc. Niestety uznano, że spoufalam się z tobą i mnie wygnano.
- To straszne - otarła oczy wierzchem dłoni - dlaczego miałam złożyć mu przysięgę?
- Upadłe Anioły raz w miesiącu wchodzą do ciała,  swojego niewolnika by przez parę dni poczuć się jak prawdziwy człowiek. Jednak dla nich najważniejsze jest tylko jedno. Chcą cokolwiek poczuć. Ból, dotyk, przyjemność. Bo widzisz my nic nie czujemy.
~~
- Należy do nas - z ciemności wyłonił się głos.
- Chcielibyście - ktoś się złowieszczo zaśmiał - już jest nasza.
- Wszystko okaże się w swoim czasie.
Zaczęło się robić coraz jaśniej. W prostokątnej sali stało kilkanaście osób. Jedni w pelerynach inni rozebrani do pasa.
- Jeszcze się zdziwicie - zaśmiał się mężczyzna w pelerynie - już jest po naszej stronie.
- A więc, to tak gracie - warknęła kobieta - wysłaliście kogoś by ją przekupił? Nieczyste zagranie. Ale my też tak potrafimy grać prawda? - rozległ się szum potakiwań.

wtorek, 26 maja 2015

Rozdział 8

.Słowa - "wierzę ci", mają głęboki sens.
Bo "wierzę ci" to już połowa "ufam ci".
A zaufanie, jest to najpiękniejszy prezent jaki można otrzymać.
Jednak zaufanie jest bardzo silną więzią.
Nie próbuj jej przerywać.
Bo już nigdy jej nie zaznasz.

Tik tak, Tik tak - w całym pomieszczeniu rozbrzmiewało głośne tykanie zegara.
Ciemnowłosa postać siedziała przy ogromnym, kamiennym kominku, grzejąc sobie ręce.
Kiedy zrobiło jej się przyjemnie ciepło, rozejrzała się po komnacie.
Było to okrągłe, ciemne pomieszczenie w którym, znajdowały się wysokie, pełne starych ksiąg, półki. Pośrodku, stał okrągły stół, naokoło którego ustawione były drewniane, z wysokim oparciem krzesła.
Ona zaś siedziała w głębokim fotelu i czekała na gospodarza.
Po chwili usłyszała kroki, które z każdą sekundą były coraz głośniejsze.
- A więc Izzy, co cię do mnie sprowadza? - podskoczyła przestraszona.
- Witaj Hektorze - powiedziała wstając - niedługo wybiją jej siedemnaste urodziny.
- Czego ode mnie oczekujesz?
- Będą na nią polować. Wiedzą dobrze, że jest bardzo silna. Jeżeli wybierze obojętnie którą stronę, będzie najpotężniejsza. Jej ojciec.... - urwała - .... dobrze wiesz kim był jej ojciec. Jeszcze nigdy się nie zdażyło, by dwie różne rasy miały wspólne dziecko.
- Mam zapewnić jej... ochronę?
- Tak. Dosyć jej już wymazywaliśmy pamięć. W końcu nadeszła chwila, by poznała calą prawdę.
- Muszę ci coś powiedzieć. Ona... ma towarzystwo.
Przez twarz Izzy przemknął strach.
- Niemożliwe. Niemożliwe by ją znaleźli.
- To jeden z czarnych. Wątpię by chciał ją skrzywdzić, jednak za nim ciągnie się cień. Złowrogi cień. Pragnie ją zniszczyć. Boi się jej.
Ciemnowłosa chwyciła za ramię Hektora.
- Nie możemy pozwolić, by coś jej się stało.
- Nie możemy - zgodził się.

~~

- Halo? - Rose odebrała telefon, zaspanym głosem.
Jednak po drugiej stronie nikt się nie odezwał. Zdenerwowana rzuciła telefon na kołdrę, wcześniej jednak wyłączając "tajemniczego" ktosia.
Zamierzała się jeszcze przespać, lecz naraz ponownie zadzwoniła jej komórka.
"Numer zastrzeżony", przeczytała.
- Słucham?! - powiedziała z naciskiem.
Nic. Cisza. Słyszała tylko miarowy oddech.
- To wcale nie jest zabawne - syknęła do telefonu - proszę przestać do mnie wydzwaniać i stroić sobie ze mnie żarty.
Jednak w odpowiedzi usłyszała tylko delikatne westchnienie.
- Zapamiętaj. Już czas. Już niedługo. Wszystko w swoim czasie. - usłyszała w słuchawce delikatny szept.
Rosalia momentalnie zdrętwiała.
Przypomniała jej się noc. Sen. List.
"Wszystko w swoim czasie." To zdanie trwało w jej głowie.
- C-co? - zająknęła się - nie wiem o czym pan mówi.
Jednak owa osoba już się wyłączyła.
Przestraszona bała się ruszyć z łóżka. Bała się iść do łazienki. Bała się każdego skrzypnięcia, wiatru. Bała się, że prześladowca może jej coś zrobić. Jej rodzinie.
Miała porozmawiać z Jamesem, ale teraz wydało jej się to mało ważne.
Nagle usłyszała ciche kroki. Zatrzymały się przed drzwiami do jej pokoju. Rose wstrzymała oddech.
Ktoś chwycił za klamkę i począł delikatnie otwierać drzwi.
- Już nie śpisz? - usłyszała głos dziadka.
Odetchnęła z ulgą.
- Nie.
- Za niecałą godzinę będzie u nas Rodrigo. Jeżeli chcesz go poznać, to bądź gotowa na dole za dwadzieścia minut.
- Dobrze - uśmiechnęła się blado.
- Rose, dobrze się czujesz? - przeszył ją przenikliwymwzrokiem.
- Tak - skłamała.
Poczekała, aż dziadek wyjdzie z pokoju. Wtedy dopiero wstała i podeszła do lustra. Rzeczywiście. Nie wyglądała najlepiej.
Sine, podkrążone oczy. Blada skóra i ... te włosy.
Jęknęła, starając się doprowadzić kołtuny do porządku. Jednak po pewnym czasie zrezygnowała. Postanowiła wziąć odprężający, gorący prysznic.
Wychodząc z łazienki owinęła się szczelnie grubym ręcznikiem. Stanęła pośrodku pokoju i zaczęła rozczesywać mokre włosy.
Nagle jej uwagę przykuła czerwona koperta, leżąca na komodzie.
Po chwili wahania, ostrożnym krokiem podeszła do niej, rozglądając się po wszystkich zakamarkach podejrzliwym wzrokiem.
Na wierzchu, drukowanymi literami, było wypisane jej imię.
Drżącymi ze strachu rękoma, otworzyła kopertę.
W środku była mała karteczka, na której drobnym druczkiem napisane było jedno zdanie.
"Spotkajmy się dziś o piętnastej, przy wielkim dębie".
Rose odetchnęła z ulgą.
To tylko list od Jamesa.
Od Jamesa?!
Dziewczyna na nowo się zestresowała.
Ale czego się spodziewała? W końcu kiedyś by nadszedł ten moment, kiedy będzie musiała z nim poważnie porozmawiać. Wytłumaczyć wszystko.
Z westchneniem wyciągnęła z szafy muślinową koszulkę na ramiączkach i dżinsowe spodenki.
Przebrana i umalowana zeszła na śniadanie. Jednak nikogo nie zastała w kuchni.
Postanowiła, że nie będzie czekać na babcię.
Zrobiła sobie, kanapki z serem żółtym, szczypiorkiem i pomidorem.
Po chwili usłyszała zajeżdżające pod dom auto. Szybko dokończyła resztki śniadania, naczynia wrzuciła do zlewu i pobiegła otworzyć drzwi.
Jej oczom ukazał się wysoki, ciemnooki mężczyzna, w średnim wieku.
- Dzień dobry Rose, czy zastałem dziadka?
- Tak. Zaraz go zawołam. Powinien być w garażu.
Idąc po dziadka, dziewczyna nagle zdała sobie z czegoś sprawę. Z kąd on znał jej imię? Ukradkiem obejrzała się za siebie.
Pessoa szedł za nią, rozglądając się wokół.
Szczerze mówiąc, nie zrobił na niej dobrego wrażenia.
- Dziadku! - zawołała, wchodząc do garażu - pan Rodrigo już przyjechał.
- Ach tak - uśmiechnął się do niej - możesz nas już zostawić. Musimy jeszcze porozmawiać o pewnych prywatntch sprawach.
Rosalie niezauważalnie skinęła głową i zaczęła się oddalać.
Przechodząc koło gościa, usłyszała szept.
- Uważaj z kim się spotykasz.
Zdziwiona, zamrugała oczami, na chwilę przystając.
- Słucham?
- Nic nie mówiłem - uśmiechnął się.
Zdezorientowana ruszyła w stronę domu. Już w oddali zobaczyła babcię opierającą się o framugę drzwi.
- Nareszcie jesteś - powiedziała, gdy zbliżyła się do niej.
- Poszłam odprowadzić Rodrigo, do dziadka - uśmiechnęła się - a potrzebujesz mnie do czegoś?
- Miałyśmy jechać do miasta. Zapomniałaś? - wytknęła jej z wyrzutem babcia.
- Jaaa? Oczywiście, że nieee - zaśmiała się Rose.
Babcia tylko pokiwała głową i dała jej znak, żeby wsiadła do auta. Sama zajęła miejsce po stronie kierowcy, pomału ruszając.
W niecały kwadrans dojechały na miejsce.
- Chodź. Zaczniemy od książek - powiedziała pani Smith wskazując na małą księgarnię. W środku było kilka osób, przeglądających lektury, leżące na półkach.
- Dzień dobry - przywitała się babcia ze sprzedawczynią, dając jej kartkę z nazwami książek.
W tym samym czasie Rose przeglądała dział ze starymi książkami. Jej wzrok przykuło obszerne tomisko, zatytułowane "Historia i mity wsi Angelovillagio i obrzeży".
- Gotowe - usłyszała za sobą głos nonny.
- Zaraz cię dogonię - powiedziała.
Kiedy babcia wyszła z księgarni, Rosalia pochwyciła książkę i udała się z nią do sprzedawczyni.
- Przepraszam czy mogłabym ją pożyczyć?
- Tak. Leży tu niewiadomo ile lat i się kurzy. Ale wreszcie się znalazła młoda osóbka, którą zainteresowała. Możesz ją trzymać, tak długo, ile chcesz.
- Naprawdę? - zawołała ucieszona - dziękuję!
Rose zastała babcię czekającą na nią w aucie. Bez zbędnych pytań pojechały do domu.
- Zawołam cię na obiad - powiedziała babcia, kiedy dziewczyna wspinała się po schodach, do swego pokoju.
Znajdując się w swoim pokoju, usiadła na łóżku, otwierając nowo nabytą księgę.
Na początku, przewijała strony po kolei, aż natknęła się na coś dziwnego. Na pomnik Gabriela.
Zaciekawiona pochyliła się nad tekstem i zaczęła czytać, ledwo już widoczne, zdania.
"Pomnik Archanioła Gabriela.
Jest to anioł zbawienia, śmierci, zwiastowania, zmartwychwstania, miłosierdzia, kary i  objawienia. Gabriel sprawuje władzę nad rajem, gdzie według mitu ma pilnować, by anioły z czarnymi skrzydłami, były posłuszne swemu Panu. Bogu.
Jedyny jego pomnik, wedle historii, znajduje się we wsi Angelovillaggo. Jednak ujrzeć go mogą ci, którzy są wybrani.
Został wybudowany przez upadłych, po tym jak kilka kropel jego łez spadło w miejsce gdzie 
, w czasie wojny, zginął  jego brat."
Na tym kończył się tekst.
- Ujrzą go tylko wybrani. Przecież to śmieszne. - myślała na głos - wiadomo, że nikt go nie znalazł, jak, naokoło niego wyrósł gęsty bór, do którego nikt nie wchodzi.

~~

- Wychodzisz gdzieś dzisiaj? - w czasie obiadu zapytał dziadek.
- Tak - odpowiedziała Rose, z ustami pełnymi jedzenia.
- Mogę wiedzieć o której? - wtrąciła się babcia.
- Piętnasta.
- Hmmm - dziadek zerknął w stronę zegara, wiszącego na ścianie - radzę ci się pośpieszyć. Jest już za dwadzieścia.
- Co?! Już?! - zawołała odsuwając się od stołu - potem dokończe - rzuciła przez ramię, wybiegając z pokoju.
Szybkim ruchem zgarnęła z szafy zwiewną spódniczkę i koszulkę na ramiączkach. Starała się w miarę szybko ubrać. Kiedy skończyła, udała się do łazienki umyć zęby.
Po niecałych dwóch minutach nachyliła się nad zlewem, by wypłukać resztki pasty.
- Tylko nie wracaj za późno - przy wyjściu złapała ją babcia.
- Postaram się - odpowiedziała Rose, zakładając buty.

~~

- Możesz coś z tym zrobić czy nie?! - krzyczała zdenerwowana dziewczyna na swojego chłopaka.
- Nie - odpowiedział spokojnie.
- Nienawidzę cię! - wykrzyknęła, czując jak łzy cisną jej się do oczu, pobiegła przed siebie.
Kiedy była już dostatecznie daleko, pozwoliła by łzy, wielkimi kroplami, stoczyły się jej z policzków.
Cichutko szlochając minęła trójkę, dobrze zbudowanych chłopaków.
Jeden z nich zaciągnął się powietrzem.
- Mmm czujecie to? - oblizał usta.
- Tak - odpowiedzieli jego przyjaciele.
- Już dawno tak słodkiego i młodego zapachu nie czułem - powiedział rozmarzonym głosem - jest moja!
Ruszyli za dziewczyną.
- Hej zaczekaj! - zawołał Alano.
Zdziwiona przystanęła oglądając się za siebie.
- Tak? - zapytała niepewnym głosem.
- Mamy do ciebie sprawę - powiedział z chytrym uśmieszkiem - jak masz na imię?
- Cecily.
- A więc Cecily musimy poważnie porozmawiać.
Chwilę później, leżała na trawie zwinięta w kłębek, a z jej nosa ciekła krew.
- I co? Zdecydowałaś już? - syknął Alano do jej ucha.
- Chyba mnie z kimś pomyliliście - zaszlochała, krztusząc się krwią.
Ale on pokręcił głową.
- Nie. Twój zapach wszystko mówi. To jak? Zgadzasz się, czy chcesz jeszcze pocierpieć?
- Chcecie mnie zabić? - w jej oczach widać było strach.
- Nawet gdybyśmy chcieli to nie mamy jak.
- Niech ci już złoży tą przysięgę, bo zimno się robi - warknął jasnowłosy.
Alano udawał, że się zastanawia.
- Hmmm tak, masz rację. - pokiwał znacząco głową - powtarzaj za mną - zwrócił się do dziewczyny.
- Ja Cecily Adams.
- Ja Cecily Adams - powtórzyła cichutko.
- Obiecuję służyć ci swoją duszą, swoim ciałem. W jeden wyjątkowy tydzień, każdego miesiąca. Za złamanie obietnicy, dobrowolnie poddam się karze śmierci.
Zszokowana dziewczyna, otworzyła szeroko oczy.
- Powtarzaj.
- Obiecuję ci służyć wiernie.... Za złamanie obietnicy, dobrowolnie poddam się karze śmierci.
- Dobra dziewczynka - Alano poklepał ją po głowie - za tydzień, o tej samej porze spotkamy się tutaj.
- Ale.. - jednak nie zdążyła nic powiedzieć, bo zniknęli.
Nagle poczuła jak ktoś ją podnosi. Obolała i zmęczona, wkrótce zemdlała.

~~

Rose czekała zniecierpliwiona pod wielkim dębem. Jednak James nie przychodził.
Łzy napłynęły jej do oczu.
Myślałam, że jestem dla niego ważna, myślała.
- Już jestem Aniele - usłyszała głos obok siebie.
Przestraszona podskoczyła.
- Przepraszam, że się spóźniłem, ale coś mnie zatrzymało - szepnął, spuszczając oczy w dół.
- W porządku - uśmiechnęła się blado, splatając ich dłonie razem.
- Przejdziemy się? - zaproponował James, ciągnąc Rose w stronę ścieżki.
- Mam do ciebie kilka pytań - zaczęła - tylko proszę o szczerą odpowiedź.
- Dobrze - niepewnie skinął głową.
- Pierwsze pytanie. Dlaczego nikt nie wie o istnieniu pomnika Gabriela.
James się momentalnie zatrzymał.
- Co?
- Odpowiedz.
- Widziałaś go? Kiedy? Jakim cudem?
- Oczywiście - wzruszyła ramionami - wiem o nim już od pięciu lat.
- To oznacza, że nadszedł czas.
- Czas? Na co?
- Na to, byś poznała prawdę.

Rysunek: https://m.ask.fm/Oliwkaaa0951



• Przepraszam, że tak długo. Mam nadzieję, że się w miarę podobało :) Zachęcam do wyrażania swoich opini w komentarzach. To zawsze motywuje :)

piątek, 15 maja 2015

Rozdział 7

Zapamiętaj tę chwilę,
złap w dłonie,
przyciśnij do piersi,
Ona zostanie na zawsze.
Kiedy smutki dopadną,
ty sięgniesz w głąb serca,
Wydobędziesz skrawki przeszłości.
Przypomnisz sobie.
Przeżyjesz od nowa.
Te momenty,
sukcesy,
wspomnienia.
Bo to one są warte odtworzenia.


Znajdowała się w środku lasu. Była przerażona, nie wiedziała skąd się tam wzięła. Daleko przed sobą usłyszała głośne wycie. Wilki...., przeleciało jej przez głowę. Szybko odwróciła się na pięcie i zaczęła uciekać. Słyszała odgłosy łap pędzących wprost na nią. Przerażona przedzierała się przez gęstwinę, czując jak smagnięcia gałęzi, ranią jej nogi. Wściekłe zwierzęta były coraz bliżej. Myślała, że to już koniec. Nagle wypadła na sporą polanę. Zauważyła kogoś stojącego w oddali, wyciągającego w jej stronę ręce. Z duszą na ramieniu, zaczęła podążać w jego stronę. Kiedy była dostatecznie blisko zauważyła kim była tajemnicza postać, a raczej... pomnik.
Pomnik we wzroście dorosłego mężczyzny, z poważną, ale młodą twarzą i... skrzydłami na plecach. Bez trudu go rozpoznała.
- Co ty tu robisz? - szepnęła i przez chwilę mu się przyglądała. Coś jej nie pasowało. Naraz z zamyślenia wyrwało ją donośne warczenie. Błyskawicznie się odwróciła i stanęła oko w oko z dziką bestią, która ani przez chwilę nie przypominała zwykłego wilka. Był przeogromny. Sięgał jej prawie do szyi. Przerażona wrzasnęła i skoczyła ku aniołowi.
- Gabrielu ratuj!!!!
Nagle jej ramię poczęło się dziwnie poruszać, a obraz zamazywać się. Nastała ciemność.
Rose z krzykiem usiadła na łóżku. Była cała mokra, a przez jej ciało przechodziły dreszcze.
- To był tylko sen, spokojnie - usłyszała szept w swoim uchu.
Jego głos podniósł ją na duchu, a po jej policzkach zaczęły spływać łzy.
- Ciii - uspokajał Rose James, biorąc ją w ramiona.
- Co ci się śniło? - zapytał łagodnie, kiedy się wyciszyła.
- Wilki... Ogromne wilki - pokręciła głową - goniły mnie po lesie, a ja uciekałam. Nagle wypadłam na polankę a tam zobaczyłam - chwila wahania - pomnik.
- Wiesz może co to był za pomnik?
- Nie - skłamała Rose.
James patrzył na nią, przenikliwym spojrzeniem. Czuła, że on wie, że nie powiedziała mu prawdy. Jednak coś jej podpowiadało by nie mówiła wszystkiego chłopakowi.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu.
- Rosie... ile masz lat?
- Aktualnie szesnaście, ale za miesiąc będę miała siedemnaście.
- Masz urodziny dwudziestego września? - szepnął.
- Tak - uśmiechnęła się blado - z kąd wiesz?
- Przeczucie - przez jego twarz przemknął ... strach?
- Chyba muszę się już zbierać - powiedziała Rosalia - nie chcę by Nonna się martwiła. Zresztą muszę z nimi... porozmawiać.
James kiwnął głową, wychodząc rzucił przez ramię:
- Będę czekać na dole. Tylko nie guzdraj się za długo.
Kiedy zamknął za sobą drzwi, Rose po raz ostatni powąchała jego pościel i ruszyła w stronę drzwi od łazienki. Przechodząc koło lustra przystanęła, unosząc brwi do góry. Dopiero teraz zauważyła w co jest ubrana.
Znikła jej kremowa sukienka, a na jej miejscu pojawiła się szeroka, męska koszulka z adidasa, sięgająca jej prawie do kolan.
- Czyżby mnie przebrał? - mruknęła sama do siebie.
Naraz do jej głowy wpadła pewna myś.
Dotykał mnie, przygryzła dolną wargę, a jeśli ściągnął mi też .... Nie zdążyła dokończyć myśli, ponieważ jej ręce powędrowały w stronę piersi. Odetchnęła z ulgą czując pod palcami, delikatny materiał biustonosza.
- A jednak - zaśmiała się do swojego odbicia w lustrze - marzenia pozostaną marzeniami.
I śmiejąc się z własnej głupoty, poszła do łazienki, gdzie znalazła poskładaną sukienkę.

~~

James czekając na Rose, oparł się o fotel i rozmyślał o jej śnie. A jeśli nadeszła pora? Jeżeli wkrótce przyjdą? Czy da radę ją ochronić? A jak wybierze złą drogę?
Westchnął. Sprawa nie wygląda śmiesznie. Może stary miał rację i jego przepowiednie są prawdziwe? Sam już nie wiedział w co ma wierzyć.
- A jeśli był to tylko sen? - szepnął do siebie - wiele nastolatek ma teraz tego, typu sny. Miała rację. Nie nadaję się na człowieka i chyba nigdy nim nie będę.
- Już jestem! - zawołała Rose.
Na dźwięk jej głosu, aż podskoczył.
- A więc chodźmy - powiedział odwracając się do niej.
Nagle zauważył, że coś jest nie tak.
- Nie sądziłem, że moja bluzka, aż tak ci się spodoba - zaśmiał się.
Dziewczyna nieśmiało się uśmiechnęła.
- Nie jesteś zły?
- Oczywiście, że nie. Chodźmy.
Kiedy wyszli przed dom, poprowadził ją w stronę garażu.
- Wow - powiedziała zaskoczona - niezłe cacka.
- Dzięki - powiedział podnosząc kącik ust do góry i przejechał palcami po włosach.
- Chyba dawno nie były używane, co? - zapytała przechodząc pomiędzy ścigaczami.
- Taa - mruknął - jakoś nie było okazji.
Kiedy Rose nacieszyła swoje oczy, James pozwolił jej wybrać model i kolor na którym pojadą.
Uśmiechnięta od ucha do ucha, spacerowała między maszynami, aż wreszcie jej wybór padł na na kolor żółty.
Zadowolona ze swego wyboru, podeszła do Jamesa by wziąć od niego biały kask.
- Dziękuję - powiedziała.
Chłopak wyprowadził motocykl na zewnątrz siadając z przodu. Tuż za nim usiadła Rosalie, chwytając go mocno w pasie. Po chwili ruszyli. Rose pierwszy raz jechała ścigaczem, z tak dużą prędkością. Nieraz miała ochotę zapiszczeć z radochy, jednak starała się od tego powstrzymywać. Kiedy dojechali pod dom jej dziadków, już świtało.
- Dziękuję - powiedziała ściągając z głowy kask i podając go Jamesowi.
- Nie masz za co dziękować. Cała przyjemność po mojej stronie - odpowiedział jej z uśmiechem - Myślę, że możesz go zatrzymać. Będzie ci jeszcze potrzebny
- Słucham? - uniosła brwi ze zdziwienia.
- Tak się składa, że będziemy chodzić razem do klasy - zaśmiał się James - A wątpię by ci się uśmiechało chodzić do miasteczka na nogach.
- Jeżeli mnie przyjmiesz pod swoje skrzydła to czemu nie. - udała powagę.
- Skrzydła? - zmarszczył brwi.
- No tak się mówi - roześmiała się szturchając go w ramię.
- Ahhh no tak.
- Niestety muszę już iść. Do zobaczenia - pomachała mu ręką i poszła.
- Do zobaczenia! - krzyknął za nią.

~~
- Nonna? - zapytała Rose wchodząc do salonu.
Było już samo południe.
- Tak kochanie?
- Widziałaś gdzieś dziadka?
- Z kimś rozmawia przez telefon - odpowiedziała jej spokojnym głosem babcia - czegoś potrzebujesz?
- Tak. Znaczy nie. Tak się zastanawiałam gdzie się podziewa, bo na obiedzie też go nie było.
- Załatwia swoje sprawy i powiedział, że nie ma czasu na jedzenie.
- Mhmmm - mruknęła bez przekonania dziewczyna.
- Co się dzieje kotku? Chcesz porozmawiać? - zapytała, jednocześnie wskazując na miejsce obok siebie.
Dziewczyna podeszła do babci i po chwili wahania usiadła. Chciała coś powiedzieć, ale zamiast tego wybuchła, niekontrolowanym płaczem.
- Słoneczko co się stało? - uniosła się lekko wystraszona babcia.
- Bo, bo... - jednak nie zdążyła dokończyć, bo do salonu wszedł dziadek wołając:
- Rosie, przynieś mi soku!
- Ryszardzie - warknęła pani Smith.
- Nic się nie stało babciu - powiedziała Rosalia, wstając. Otarła łzy wierzchem dłoni i wyszła z pokoju.
Kroki skierowała do swojego pokoju, w którym kiedy się znalazła, na nowo wybuchła płaczem.
Usłyszała delikatne pukanie.
Wytarła łzy koszulką.
- Proszę - zawołała cichutko.
Drzwi się otworzyły, a w nich stanął pan Smith.
- Rose, co się dzieje? - zapytał, zamykając za sobą drzwi.
Jednak dziewczyna nie odpowiedziała. Odwróciła głowę w stronę okna obserwując latające jaskółki.
- Rose?
- Jak możesz - wyszeptała - jak możesz zrobić coś takiego, mimo iż wiesz jak bardzo mnie to zrani.
- O co ci chodzi? - zapytał zdziwiony.
- Oh już nie udawaj. Dobrze wiem o twoich planach.
- A więc oświeć mnie. - dziadek założył ręce na piersiach.
- Słyszałam jak rozmawiałeś z obcym facetem. Jak obiecałeś mu sprzedaż koni. - odwróciła głowę, patrząc mu prosto w oczy - I o Aramisie.
Jednak pan Ryszard tylko się roześmiał, co jeszcze bardziej rozwścieczyło Rosalie.
- Aż tak to śmieszne tak? - warknęła.
- Nie wiem z kąd wiesz o rozmowie z panem Rodrigo Pessoą, ale wiedz, że nie sprzedaję mu koni.
- Ten Rodrigo? - aż zachłysnęła się powietrzem.
- Tak - uśmiechnął się dziadek, siadając obok niej.
- Ale ... jak nie o sprzedaż wam chodziło to o co?
- Pan Pessoa słyszał o naszej stadninie, jak ludzie chwalili nasze konie i postanowił je .... trenować!
- Nie wierzę!!! - wykrzyknęła Rose - Rodrigo Pessoa, wielokrotny mistrz świata, chce trenować nasze konie i na nich startować?!
- Dokładnie tak - uściskał wnuczkę i wstał - dzięki niemu będziemy mieli również więcej pieniędzy na utrzymywanie koni i stadniny.
- Przepraszam. Nie powinnam była tak na ciebie naskakiwać.
- Nic się nie stało. Sam na twoim miejscu nie zachowałbym się lepiej. Teraz muszę iść pomóc babci, pielić w ogródku - powiedział i wyszedł z pokoju.
Rose rzuciła się na łóżko czując jak radość rozrywa ją od środka. W głębi duszy przyznała, że ten dzień należy do udanych. Z szerokim uśmiechem na twarzy zeszła na dół. Nagle do jej uszu dobiegło głośne nawoływanie.
- Wołałaś? - zwróciła się do babci, wychodząc z domu.
- Tak. Chciałam ci tylko powiedzieć, że jutro pojedziesz z dziadkiem do miasta, by zakupić książki i zeszyty, będące ci potrzebne do szkoły.
- Tak szybko? - zdziwiła się dziewczyna.
Babcia spojrzała na nią z nad okularów.
- Za tydzień idziesz już do szkoły - zachichotała.
- Skoro muszę - mruknęła Rose idąc do stajni.
W środku powitało ją rżenie koni.
- Hej wszystkim! - zawołała.
Skierowała się wprost do boksu Miśka.
- Cześć kochanie - zamruczała - słyszałeś już kto będzie cię trenował?
W odpowiedzi usłyszała ciche parsknięcie.
- Dokładnie! Rodrigo Pessona! Będziesz sławny Misiu! - wykrzyknęła uradowana.
Ze swoim przyjacielem spędziła resztkę dnia i została by na noc, gdyby Nonna siłą jej nie zaprowadziła do domu.

~~

Las. Ciemny las. Wokół coraz więcej drzew. Skarżących się drzew. Nie wie w którą stronę ma iść. Wszędzie jest mroczno. Strasznie. Nagle pojawiają się  niebieskie ogniki. Są takie jasne. Piękne. Tworzą ścieżkę. Zaufać im? Sama nie wie. Daleko w tyle słyszy trzaski gałęzi. Trzaski, które nic dobrego nie wróżą. Postanawia zaryzykować. Rusza w stronę błękitnych ogników. Im dalej idzie, tym wyraźniej słyszy szepty. Szepty, nie miłe dla człowieka. Szepty, które budzą grozę. Zaczyna biec. Potyka się o korzenie, rani nogi. Ale to nic. Chce uciec. Jak najdalej. Boi się. Boi się lasu. Drzew. Cieni.
Naraz w oddali pojawia się światło. Światło, które daje nadzieję. Nadzieję na powrót do domu. Nadzieję na wolność. Nadzieję na życie. Przechodzi przez ostatnie, rzadziej rosnące drzewa. Znowu to samo. Ta sama polana. Ten sam pomnik. Ale nie. Chwileczkę. Czy on właśnie się poruszył?
Gabriel patrzył wprost na nią. Wyciągnął w jej stronę rękę. Rękę, która przypominała zwykłą, prawdziwą dłoń.
Speszona stoi nieruchomo. Jednak do rzeczywistości powraca. Powraca, kiedy słyszy coraz bliższe kroki. Ciężkie kroki.
Wystraszona rusza w stronę anioła. Anioła, który daje jej nadzieję. Anioła, który może jej pomóc. Jednak kiedy jest już dostatecznie blisko, On robi coś, czego nigdy by się nie spodziewała. Pada na kolana. Tak. Kłania się. Ale dlaczego? Czy to na pewno do niej?
Raczej tak. Rozgląda się wokół. Nikogo innego nie widzi.
Stoi wystraszona jak i zszokowana. Nie wie co ma czynić. Po chwili Gabriel wstaje. Coś do niej mówi. Jednak słowa, które wypowiada, nie są zrozumiałe.
Podchodzi do niej. Podchodzi z wielką gracją jak i wdziękiem. Chwyta ją za ramiona i odwraca w stronę, z której przyszła. Widok, który widzi, zapiera jej dech w piersiach.
Na polanę wychodzi mnóstwo niezwykłych wilków. Różnej maści, jak i wielkości. Za nimi podążają ludzie. Dziwnie ubrani, niezwykle piękni, ale ludzie. Ludzie, którzy poruszają się z wielką gracją. Jak Gabriel. Większość z nich trzyma pochodnie. Wchodzą i ustawiają się w pół okręgu. Klękają i zaczynają śpiewać. Śpiewać pieśni, których nie rozumie, ani nie zna.
Anioł zakłada na jej głowę wianek. Wianek zrobiony z róż. Niezwykłych róż. Do jej prawej ręki wsuwa czarne pióro. Zaś do lewej, ogromny wilczy kieł.
- Zrób z nich dobry użytek - szepcze.
- Jaki użytek? Co tu się dzieje?!
- Dowiesz się w swoim czasie. Wszystko w swoim czasie.
Obraz zaczyna jej się rozmazywać. W oddali słyszy ludzkie krzyki. Krzyki, których zlękną się najodważniejsi. Słyszy głośne wycie. Warczenie. Jęki. Lecz po chwili, zaczyna się to wszystko uspokajać. Nie widać, ani nie słychać już nic.

"Musisz wybrać drogę. Drogę, która cię poprowadzi". Cichy szept ją budzi. Rose jest cała mokra. Przez sen. Sen, który niemiłosiernie ją zmęczył.
Zaspana siada na łóżku i rozgląda się wokół. Cały pokój tonie w mroku, jedynie księżyc przebija się przez otwarte okno, a jego światło pada wprost na jej biurko.
Jednak dziewczyna wzrusza tylko ramionami i kładzie się ponownie. Na nowo sen zaczyna ją usypiać, lecz nagle wystraszona siada na łóżku.
Coś jest nie tak.
Patrzy na otwarte okno.
Nie pamiętam, żebym go otwierała , myśli.
Podchodzi do niego. Nagle na parapecie zauważa coś dziwnego.
- Co to ...? - bierze poskładaną kartkę do ręki.
Delikatnie ją otwiera. W środku starannym pismem są napisane tylko trzy wyrazy.
                             " W swoim czasie ".
Rose przykłada dłoń do ust by nie krzyknąć.
Czy ktoś sobie stroi z niej żarty?!
Wychyla się przez okno, jednak nikogo nie widać.
Stara się nasłuchiwać. Bez skutku.
Dotyka delikatnie łańcuszka i wzdycha.
- Gdyby James tu był, na pewno wymyśliłby rozsądne rozwiązanie.
Czarne pióro? Nagle przypomniał się jej urywek snu.
Na pewno nie był od żadnego ptaka. Był za duży. A więc, od jakiego zwierzęcia pochodził?
Zainteresowana odpaliła komputer.
Po piętnastu minutach poszukiwań, wreszcie na coś się natknęła.
- Kiedy Bóg wypędził z raju Adama i Ewę, kazał aniołom pilnować wrót, by żaden człowiek, nigdy już do niego nie wszedł. - czytała na głos - Jednak owe anioły były wyjątkowe. Stworzone wyłącznie do pilnowania ludzi i bram raju. Miały czarne skrzydła. Większość z nich była ciemnowłosa z jasnymi, błękitnymi oczami. Po pewnym czasie było ich na tyle dużo, że większość z nich opuściła raj i zeszła do ludzi, gdzie kobiety rodziły ich dzieci. Rozzłoszczony Bóg postanowił się na nich zemścić. Żywcem, kazał ich obedrzeć ze skrzydeł i wypędzić na ziemię, gdzie mieli cierpieć męki okrutne razem z ludźmi.
Opis wyglądu trochę przypomina Jamesa, zaśmiała się w duszy, lecz naraz spoważniała.
Trochę to śmieszne, ale czy ON może być aniołem strąconym z nieba? , gorączkowo rozmyślała, a jeżeli to prawda to można wyjaśnić dlaczego słyszałam jego głos w głowie!
Rose ciężko oddychała. Oparła delikatnie głowę o oparcie krzesła i wyobrażała sobie jak mógł wyglądać, ze skrzydłami.
- Muszę z nim jutro poważnie porozmawiać - powiedziała na głos.
Wyłączyła komputer i poszła się położyć.
- Jutro czeka mnie ciężki dzień - szepnęła do poduszki.


• Hej! :) Mam nadzięję, że się podobało! :') Czytajcie i komentujcie, chwalcie, krytykujcie, MOTYWUJCIE! :D
• Kolejny rozdział już niedługo! Oczekujcie! :'")