Powered By Blogger

czwartek, 25 czerwca 2015

Rozdział 11

Szli w stronę parkingu, gdzie James rano zaparkował ścigacz. Już z daleka było widać, że coś jest nie tak.
- Skurwisyny - mruczał, przyglądając się przebitym oponom.
- Kto to mógł zrobić? - zapytała zszokowana Rose.
Nic nie odpowiedział. Wystraszona rozglądała się wokół. Nikogo nie było widać.
- Musimy iść na nogach - usłyszała.
- A co z motorem?
- Zadzwonię potem, do kogo trzeba.
- Jak wolisz - mruknęła pod nosem i ruszyli szosą w stronę rancza.
- Wiesz... Nie możemy się widywać - nagle odezwał się po drodze James.
- Słucham?
- Nie możemy się widywać. A przynajmniej przez jakiś czas. Przy mnie jesteś zagrożona.
- Ty chyba sobie ze mnie żartujesz - wyjąkała zszokowana Rose.
- Nie.
- Nie chcesz się już ze mną spotykać? Znudziłam ci się?
- Powiedziałem ci, że...
Gwałtownie mu przerwała.
- Twoje wymówki nie robią na mnie wielkiego wrażenia. Ruggero miał rację. Głupia byłam, że ci ufałam. - mówiąc to, skręciła w stronę lasu.
- Zaczekaj! - zawołał, chwytając ją za rękę
- Zostaw mnie - warknęła - pójdę sama.
Wyszarpnęła się z jego uścisku i wbiegła w głąb lasu. Po pewnym czasie zatrzymała się i rozejrzała wokół.
Kiedyś chodziła tędy na skróty, ale to było bardzo dawno.
- Chyba się zgubiłam - mruknęła do siebie - ale spokojnie Rose, dasz radę.
Wokół rosły stare, rozłożyste drzewa. Zasłaniały słońce. Przez nie było dość mroczno, kiedy patrzyła przed siebie, dostawała gęsiej skórki.
Zdawało jej się, że znalazła ścieżkę. Ostrożnym krokiem, zaczęła nią iść, uważając na walające się wszędzie suche gałęzie i wystające korzenie.
Po jej policzkach spływały łzy.
Zdążyła się w nim zakochać.
Tak. Zakochać.
Ale on wszystko musiał zjebać.
Cholerny dupek, bez uczuć.
Przypomniał się jej Ash.
Ten Ash.
Ash, którego kochała.
Myślała, że na zawsze będą razem.
Ale się mu znudziła.
Zdradził ją.
Zostawił dla pustej laski... jej... przyjaciółki.
Okazała się zwykłą szmatą, która starała się być blisko niej, ze względu na pieniądze.
Pamięta jak ich przyłapała.
Całowali się za szkołą.
Rose czekała na Asha przed wejściem. Jednak długo nie przychodził. Postanowiła, że pójdzie usiąść na ławkę, koło palarni.
Wtedy ich zobaczyła. Zaczął się tłumaczyć, że to nic takiego. Że to był przypadek. Ale dla niej wszystko było jasne.
"To koniec!" , wykrzyczała mu to prosto w twarz.
Obtarła łzy, wierzchem dłoni.
Od tamtego momentu starała się unikać chłopców. Udawało jej się to... aż do teraz.
Po raz drugi się zakochała i po raz drugi została zraniona.
Nagle rozległ się głośny trzask gałęzi.
Przestraszona przyśpieszyła.
Usłyszała kroki zmierzające wprost na nią.
Przypomniała sobie groźby, listy i nieznajomego w kapturze.
Nie był to dobry pomysł, by sama wchodziła do lasu.
Jest tu łatwym łupem.
Kroki były coraz głośniejsze.
Adrealina w jej żyłach podskoczyła.
Przygotowała się na najgorsze.
- Co ty tu robisz?
Zdziwiona odwróciła się w stronę, z której dochodził głos.
- Ruggero? - zapytała, szeroko otwierając oczy.
- Jak dobrze pamiętam, to tak mam na imie - delikatnie się zaśmiał.
- Ja... Hm... Można powiedzieć, że... się zgubiłam - powiedziała lekko zawstydzona.
- Nie ma sprawy. Znam ten las jak własną kieszeń - powiedział szeroko uśmiechnięty.
Rose zauważyła, że kiedy się uśmiecha, w jego policzkach tworzą się urocze dołeczki.
- A więc mogę liczyć na twoją pomoc?
- Jak mógłbym nie pomóc mojej nowej koleżance? - chwycił ją za rękę i zaczął prowadzić przez las.
- Mieszkasz na ranczu?
- Tak. Z kąd wiedziałeś?
Wzruszył ramionami.
- Lubię zgadywać.
Przechodząc koło drzew, dziewczyna czuła się coraz bardziej bezpieczna.
- Dziękuję - szepnęła.
- Nie masz za co.
- Owszem mam. Gdybyś się nie pojawił, nie wiadomo co by się mogło ze mną stać - zadrżała - jeszcze bym spotkała kogoś, nie miłego moim oczom.
Rugg ścisnął pocieszająco jej dłoń.
- Ale jestem ja i nie musisz się niczego bać przy mnie.
- Dziękuję - powtórzyła.

~~~

- Jestem ci bardzo wdzięczna, że pomogłeś mi wrócić do domu - zaczęła Rose, kiedy staneli przy drzwiach wejściowych.
- Przestań - przerwał jej - naprawdę to twoje dziękowanie robi się nudne.
Zaśmiali się.
- No ale co ja poradzę - rozłożyła bezradnie ręce.
- Usiądziesz jutro ze mną na niektórych lekcjach - zaproponował - no chyba, że twój chłopak będzie zazdrosny.
- On nie jest moim chłopakiem - zdenerwowana, prawie krzyknęła.
- Ej, przepraszam.
- Nie, nic się nie stało. To moja wina. I... - udała, że się zastanawia - myślę, że zasłużyłeś na to bym zaszczyciła cię moją obecnością.
- Zaszczyciła? - uniósł brwi.
- A co ty sobie wyobrażasz? Jestem ważną osobą i nie siadam z byle kim. - szeroko się uśmiechnęła.
- To jesteśmy umówieni - pokazał zęby, w szczerym uśmiechu - mam nadzieję, że się zaprzyjaźnimy.
- Możliwe... Jak się nie okażesz kolejnym palantem, to kto wie....
- Zobaczysz, jestem bardzo wzorowym obywatelem.
- Mam taką nadzieję.
- Muszę już iść - zrobił smutną minę - dasz sobie radę?
- Tak.
- Ale napewno? Jeszcze będę się martwić. Mam wyśmienity pomysł! Dasz mi swój numer telefonu?
- Dobrze - zgodziła się, zapisując się mu w kontaktach - ale jak będziesz już w domu, to do mnie napisz, dobrze?
- Dobrze - uśmiechnął się i ją przytulił - a więc do jutra.
- Do jutra - skinęła głową.

••••••

- Jocelyn! - kobieta usłyszała za sobą wołanie.
Odwróciła się i zobaczyła ciemnowłosą postać biegnącą wprost na nią.
- Izzy - powiedziała z ulgą - wreszcie jesteś. Bardzo długo cię nie było i zastanawiałam się, czy nic ci nie jest. I co powiedział?
Izz spóściła głowę.
- Coś bardzo niebezpiecznego się przy niej czai. Czeka, aż będzie sama - bezbronna.
- Nie możemy na to pozwolić! - wykrzyknęła zdenerwowana Jocelyn.
- Jutro idzie do szkoły. Być może tam go pozna. On zacznie pomału ją do siebie przekonywać. Będzie mu wierzyć, we wszystko co powie. Aż pewnego dnia... zrobi jej coś strasznego.
Kobieta skinęła głową.
- Dokończymy rozmowę wieczorem. Teraz... chcę być sama.
Udała się na spacer do parku. Chodziła między drzewami, wdychała rześkie powietrze.
Wspomnienia zaczęły wracać. Do oczu napłyneły jej łzy, które po chwili zaczęły spływać po policzkach.
Niegdyś była w ciąży.
Była najszczęśliwszą osobą, chodzącą po ziemi.
Do momentu narodzin dziecka.
Wtedy zjawili się Oni.
Demony, bezlitosne demony, które myślą tylko o sobie, są zachłanne, pazerne.
Siłą i podstępem, odebrały jej dziecko.
Córeczkę.
Cierpiała przez wiele lat.
Pewnego razu usłyszała plotki.
Plotki mówiące o kolejnej, upatrzonej przez nich, ofiarze.
Dziewczynka miała wtedy trzy latka.
Ból po swoim straconym dziecku,  był tak wielki, że postanowiła jej pomóc.
Wysłała do niej swoich ludzi, którzy ją uratowali.
Znaleźli jej nową rodzinę, nowy dom.
Od tamtej pory postanowiła ją pilnować, by nic jej się nie stało, chociaż wiedziała dobrze, że nikt nie zastąpi jej dziecka.
Delikatnie się uśmiechnęła.
Ciekawe jakby wyglądała teraz jej córeczka.
Westchnęła i zawróciła w stronę domu.
To będzie ciężka noc.

••••••

Jasno świecący księżyc wpadał przez okno, wprost na twarz dziewczyny.
Rose nie potrafiła zasnąć.
W jej głowie wciąż rozbrzmiewał głos Jamesa.
Bardzo się na nim zawiodła. Cieszyła się, że uratował ją od przysięgi, że ją pokochał, że traktował ją wyjątkowo. Jednak nie spodziewała się takiego obrotu sprawy.
Sądziła, że wreszcie ma kogoś, komu może zaufać, kogoś kto zawsze przy niej będzie.
Samotna łza spłyneła jej po policzku i skapnęła na koszulkę.
Tak bardzo by chciała by rodzice byli teraz przy niej. Nie ważne czy zastępczy czy prawdziwi.
Byli z nią kiedy ich potrzebowała.
To jest najważniejsze.
Troszczyli się o nią. Dbali.
Już dawno w sercu, wybaczyła im, że nie powiedzieli jej prawdy.
Przewróciła się na drugi bok.
Po paru minutach, zrezygnowana wstała z łóżka. Po cichu otworzyła drzwi i zeszła do kuchni.
Słyszała kiedyś, że chłodne mleko pomaga zasnąć.
Otworzyła lodówkę i pociągnęła łyk z kartonu.
Przyjemny chłód rozlał się po jej ciele.
Uśmiechnęła się z zadowoleniem i odstawiła je spowrotem do lodówki.
Przechodząc obok salonu, coś ją zaniepokoiło.
Dziadkowie zawsze zamykają na noc okno.
Tym razem było otwarte na całą szerokość.
Momentalnie zdrętwiała.
Poczuła się obserwowana.
Pomału odwróciła głowę w prawo.
Poczuła silne uderzenie i poleciała na ścianę.
Zakapturzona postać podniosła ją za szyję.
- Mm... Jaka świerza. Jaka młoda. - wysyczała, oblizując wargi - szkoda by było, gdyby się zmarnowała.
- K-kim jesteś? - wycharczała Rose, starając się złapać powietrze.
- Twoim koszmarem - wyszeptała jej do ucha.
Rosalia poczuła nie przyjemną woń.
Był to zapach, zmieszanej krwi z błotem.
Przed oczami zamajaczyły się jej maleńkie punkciki.
Coraz trudniej, było jej złapać oddech.
Nagle usłyszała jak ktoś woła:
- Rosie! To ty?
Tajemnicza postać, poluźniła uścisk.
- Tym razem masz szczęście - warknęła - jednak następnym razem nie będzie tak przyjemnie.
Dziewczyna upadła na podłogę.
Kątem oka zauwarzyła jak prześladowca wyskakuje przez okno, następnie była już tylko ciemność.

niedziela, 14 czerwca 2015

Rozdział 10

Anioł mi powiedział, że jest zawsze przy mnie.
Gdy upadam, podnosi mnie swym silnym ramieniem.
Gdy kocham, trzyma me serce na wodzy.
Gdy płaczę, zbiera łzy w swe dłonie, by żadna nie upadła.
Gdy tracę nadzieję, podtrzymuje jej ogień.
Jego zadaniem jest ochraniać mnie - przed samą sobą.


Rose leżała na łóżku i słuchała muzyki. Rozmyślała o tym co sześć dni temu powiedział jej James.
Logicznie myśląc, nie może to być prawda. Jednak wierzyła mu, choć sama nie wiedziała dlaczego.
Od tamtego momentu, ani razu go nie widziała.
To tak jakby zapadł się pod ziemię. Nigdy nie istniał. Przez parę poprzednich dni, przyłapywała się na zbyt częstym, niż to było potrzebne, myśleniu o nim.
Westchnęła. Jeżeli jutro stanie się cud, to spotka go w szkole.
Zaczęła się zastanawiać jak to jutro będzie.
Nowa szkoła. Nowi nauczyciela. Nowa klasa. Nowi znajomi.
Pewnie zaczną się pytania typu "Z kąd przyjechałaś?" albo "Dlaczego się tu przeprowadziłaś?".
Wolała nie wracać do wspomnień. Nie były zbyt miłe.
Zdradził ją chłopak, przyjaciółka okazała się zwykłą szmatą, nauczyciele się na nią uwzieli, śmierć rodziców....
Tak.. Czy można ich nazwać rodzicami?
W pewnym stopniu... Jednak nie wielkim. Miała im za złe, że nie powiedzieli jej prawdy o tym, że ją adoptowali.
A może.... To właśnie "mama" była w ciąży z Gabrielem?
A może nie?
Sama już nie wie. Coraz bardziej jej się to wszystko plącze.
Po pewnym czasie stwierdziła, że jest już późno i wypada się położyć spać.
Kiedy obudziła się rano, pierwszy raz od dwóch tygodni była wypoczęta.
Spojrzała na zegarek.
7.40
Rozpoczęcie roku szkolnego zaczyna się o 9.00, więc ma jeszcze czas.
Jęknęła, rozciągając się na łóżku.
Doszła do wniosku, że nie będzie marnować czasu na wylegiwanie się.
Miała jeszcze tyle do roboty ze swoim wyglądem.
Musi się pokazać z dobrej strony.
Wzięła szybki prysznic, owinęła się ręcznikiem, umyła zęby i na końcu się pomalowała.
Otworzyła szafę. Stała przy niej dobre piętnaście minut.
- Nie, brzydkie, nie nadaje się... - mruczała pod nosem, przeżucając wieszaki z ubraniami.
W końcu jej wybór padł na czarną, obcisłą sukienkę z delikatnie rozkloszowanym dołem.
Przymierzyła ją i stanęła przed lustrem.
- Idealnie - uśmiechnęła się do swego odbicia - jednak czegoś mi tu brakuje.
Podeszła do komody i wyjęła z niej drewnianą szkatułkę.
Delikatnie ją otworzyła, wypatrując upragnionej rzeczy.
- Jest - szepnęła wyciągając złoty naszyjnik.
Idealnie pasował do sukienki i łańcuszka Jamesa.
Zadowolona, po cichu zeszła do kuchni by zrobić sobie śniadanie.
Drryń - zadzwonił jej telefon.
- Halo? - odebrała z ustami pełnymi jedzenia.
- Witaj Aniele - usłyszała znajomy głos - dzisiaj twój pierwszy dzień w twojej nowej szkole, pamiętasz?
- Niestety - odpowiedziała, połykając kanapkę.
- Przyjadę po ciebie - delikatnie się zaśmiał - o wpół do dziewiątej. Ale... masz być gotowa.
- Grozisz mi? - udała powagę.
- Możliwe.
- Jeszcze zobaczymy - syknęła.
- Do zobaczenia - pożegnał się i wyłączył.
Odkładając telefon, Rose zauważyła, że ma jedną nie przeczytaną wiadomość.

"Uważaj z kim, jak i gdzie się spotykasz. Przypadkiem mogłoby się komuś coś stać".

Zakrztusiła się kanapką.
Kto może pisać takie rzeczy?
Spojrzała na numer, jednak był on zastrzeżony.
Po plecach przebiegł jej nieprzyjemny dreszcz. Spojrzała w stronę okna. Czuła się... tak dziwnie. Jakby była obserwowana.
Wolnym krokiem podeszła do niego, wyglądając na podwórko.
Przez chwilę wydawało jej się, że kogoś widziała. W cieniu, między drzewami.
Zdenerwowana poszła do pokoju po torebkę.
- Może ktoś robi sobie ze mnie żarty? - powiedziała na głos.
Nagle wystraszył ją odgłos silnika. James. Poczuła się bezpiecznie.
Założyła buty i zabrała ze sobą biały kask, który kiedyś od niego dostała.
Przyjechał na czarnym ścigaczu.
Uśmiechnięta ruszyła w jego stronę.
- Witaj - powiedział przytulając ją do siebie.
- Hm hej. Nie sądzisz, że trochę niestosowne jest, bym jechała w sukience? - zapytała.
- Nie. Dla mnie to jak najbardziej stosowne - założył jej kask na głowę - wsiadaj i nie marudź.
Droga minęła im szybko i przyjemnie. Przez ten czas Rose zdążyła zapomnieć o groźbie i całkowicie się wyluzowała.
- Witaj w szkole - uśmechnął się chłopak, zsiadając ze ścigacza.
Spojrzała na dwupiętrowy budynek. Bała się.
James chwycił ją za rękę i pociągnął w stronę wejścia.
- Czy trzeba nosić mundurek? - zapytała rozglądając się wokół.
- Nie - uśmiechnął się.
- To dobrze.
Resztę drogi przeszli w milczeniu.
Kiedy weszli na salę gimnastyczną, dyrektor zaczynał swoje przemówienie.
- Witajcie w nowym roku szkolnym. Mam nadzieję, że minie nam równie przyjemnie co ostatnio....
Kilka osób zachichotało.
Pqo niecałej godzinie, wszyscy ruszyli w stronę swoich klas.
Przez ten tłum Rose zgubiła Jamesa.
Zdezorientowana ruszyła za wszystkimi. Nagle na kogoś wpadła. Przwewróciłaby się gdyby ta sama osoba jej nie złapała.
- Przepraszam - mruknęła przyglądając się chłopakowi.
Był to wysoki, trochę umięśniony blondyn, z lekko długimi włosami.
- Spoko. Jesteś nowa? - zapytał wpatrując się w nią.
- Tak.
- Do jakiej klasy będziesz chodzić?
Zastanowiła się przez chwilę.
- 3 c - przynajmniej tak jej mówił James.
- Hej będziemy chodzić razem - zaśmiał się - chodź zaprowadzę cię. Tak w ogóle jestem Ruggero.
- Rose.
Ruszyli przez korytarz. Po chwili dotarli pod salę.
- Rose! - usłyszeli wołanie - wreszcie cię znalazłem.
- To twój chłopak? - zapytał zaciekawiony Rugg.
- Nie - pokręciła głową.
- Uważaj na niego. On... lubi się zabawić z dziewczynami, a potem je rzuca.
- Dzięki za radę - powiedziała nie patrząc w jego stronę.
- Wreszcie jesteś - w głosie Jamesa, usłyszała ulgę. Nagle zauważył Ruggero.
- Hej - przywitała się chłodno.
- Hej - odpowiedział blondyn - muszę już iść. Mam nadzieję, że zostawiam cię w bezpiecznych rękach.
Rose przez chwilę patrzyła jak odchodzi.
- Długo się znacie? - zapytała.
- Można tak powiedzieć. Nie chcę o tym rozmawiać.
- Rozumiem - kiwnęła głową.
- Chodźmy do środka. Wychowawczyni woła.
Po pewnym czasie byli wolni. Wychodząc ze szkoły dziewczyna spojrzała na plan lekcji.
- Wtorek - przeczytała - matematyka, polski, biologia, angielski, historia, wf. No poprostu super - fuknęła.
- Dasz radę - przytulił ją.
- Napewno. - uśmiechnęła się pod nosem.
- Śpieszy ci się do domu?
- A co...?
- Mam ochotę na kawę - zmierzwił jej włosy.
- Czy ty... właśnie zaproponowałeś mi randkę? - udała poważną.
- Że ja? Proszę cię... - chwycił ją za rękę i pociągnął w stronę głównej ulicy.
Po raz pierwszy, od bardzo dawna, dziewczyna była w miasteczku.
Wiele się tutaj zmieniło. Sklepy, domy, gdzieniegdzie pojawiły się nowe kawiarenki.
Niegdyś wszystko to było mroczne, stare. Teraz większość odremontowali.
Wreszcie doszli do małej, przytulnej kawiarni.
- Dolina aniołów - przeczytała i mimowolnie się zaśmiała - czy tutaj nie ma normalnych nazw?
- Niestety nie - westchnął - wszystko tutaj łączy się z aniołami.
- Myślisz, że to przypadek, że nazwano miasteczko Angelovillagio?
- Nie. To miasteczko jak i wsie, stworzyli upadli aniołowie. To miało być takie symboliczne.
Przerwał, widząc zmierzającą w ich stronę kelnerkę.
- Dzień dobry. Co państwo chcą zamówić?
- Dwie kawy prosimy. Espresso i dwie szarlotki. - zamówił James.
- Na ciepło?
- Tak.
- Czy coś jeszcze będzie?
- Narazie nic, dziękujemy - lekko się uśmiechnął.
Rose spojrzała przez okno. Przy zaparkowanym niedaleko aucie, stała zakapturzona postać. Przeszedł ją dreszcz. Miała wrażenie, że jest przez nią obserwowana. Ranny sms-es powrócił.
- Aniele, czy ty mnie słuchasz? - na dźwięk głosu Jamesa, podskoczyła.
- Tak, tak.
Wyjrzała przez okno, ale tajemnicza postać zniknęła.
- Coś się dzieje? Wiesz, że mi możesz wszystko powiedzieć, prawda? - powiedział zatroskanym głosem.
Kiwnęła głową. Nie była pewna czy chce mu wszystko wyjaśnić.
Wszystko w swoim czasie, pomyślała i przestraszyła się. Coś niedobrego się z nią dzieje. Zaczyna mówić jak Gabriel.

piątek, 5 czerwca 2015

Rozdział 9

Należenie do mniejszości,
Nawet jednoosobowej,
Nie czyni nikogo szaleńcem.
Istnieje prawda i istnieje fałsz.
Lecz dopóki ktoś upiera się przy prawdzie,
Nawet wbrew całemu światu,
Pozostaje normalny.
Normalność nie jest kwestją statystyki.

- Jaką prawdę? - szeroko otworzyła oczy Rose.
James zacisnął usta i szedł dalej, bez słowa.
Dziewczyna chwyciła go za ramię.
- Haloo - zawołała.
- Na pewno chcesz wiedzieć?
- Tak - skinęła niepewnie głową.
- A więc chodźmy - zawrócił, kierując się w stronę miasteczka.
Po pewnym czasie, przedzierali się przez długie zwisające gałęzie i liście.
- A więc - zaczął, kiedy staneli, na dobrze znanej Rose, polanie - zaczęło się to wszystko tutaj. W tym miejscu - zrobił szybki ruch ręką.
- Ale co? - popatrzyła w błękitne oczy chłopaka.
- Kilkaset wieków temu, kiedy Bóg wygnał Adama i Ewę z Raju, nakazał pilnować wrót wiecznego szczęścia.
- Aniołom z czarnymi skrzydłami - przerwała mu Rosalia.
James spojrzał na nią, z niemym zaskoczeniem w oczach, i ponowił swą opowieść.
- Nakazał pilnować wrót Aniołom z czarnymi skrzydłami - kiwnął głową - jednak po pewnym czasie, strasznie się ich namnożyło. Były ich setki, a nawet tysiące - nikt dokładnie nie wie. Zaczęły schodzić do świata ludzi. Po co? Po to by się zabawić. Tak. Zaczęły grzeszyć. Archaniołowie przymykali, na ich wybryki, oczy. Jednak granice ich cierpliwości się skończyły, kiedy ludzkie kobiety zaczęły rodzić ich dzieci. Jednak nie były normalne. Były sprawniejsze od reszty dzieciaków. Szybsze, zwinniejsze, a co najważniejsze - miały dar. Tak dar. Jednak nie było to kontrolowanie innych czy niewiadomo co jeszcze. O nie. Miały dar zamieniania się w zwierzęta, a dokładniej w wielkie wilki. Archaniołowie poszli na skargę do Boga. I właśnie w tym miejscu, zostało zwołane zebranie. Zostali wezwani wszyscy. Bóg po naradzie z Archaniołem Gabrielem i Razjelem, doszedł do wniosku, że czarno-skrzydli zbyt mocno zgrzeszyli by pozostać w Niebie. Mieli do wyboru: obdarcie ze skrzydeł i wypędzenie na ziemię, gdzie mieli wieść ludzki żywot, albo strącenie do piekła. Znaczna większość, wybrała życie ludzkie. Bóg powiedział jeszcze jedno. Jeżeli kto kolwiek, nie ważne czy czarny anioł czy normalny, zabardzo zbliży się do człowieka, zostanie wyrzucony. Jednak Gabriel kilka tygodni później, zrobił coś, czego nikt, nigdy by się po nim nie spodziewał. Zapłodnił kobietę. Tak ludzką kobietę, jednak od tego czasu, jest dla upadłych aniołów, aniołem ziemskiej płodności. Ku jego chwale i czci, wybudowano mu ten pomnik. Jednak po kilku wiekach został zapomniany. Każde następne jego, rzadkie potomstwo, było wyjątkowe. Po ukończeniu siedemnastu lat ma wybór, kim chce zostać. Nefilim, pół aniołem pół człowiekiem, stojącym na straży pożądku międzi światami, czy upadłym, który prowadzi zwykłe ludzkie życie.
- I ja mam być niby jego potomkiem? - prychnęła Rose.
- Jak najbardziej.
- Wiesz, chyba mnie z kimś pomyliłeś, i już raczej muszę iść - powiedziała, wolno się wycofując.
- Nie wierzysz mi? - zapytał z niedowierzaniem James - a więc dobrze udowodnie ci to. Powiedz mi co ci się ostatnio śni. Ale tym razem, chcę usłyszeć całą prawdę.
- Ekhm - zawahała się - śni mi się, wielki i ciemny las. Jestem w nim ststrasznie zagubiona, jednak po pewnym czasie coś wskazuje mi drogę. Słyszę jak coś za mną biegnie. Przestraszona uciekam i wpadam na okrągłą polanę, gdzie znajduje się żywy Gabriel. Powtarza ciągle te same słowa "Wszystko w swoim czasie" i wtedy się budzę.
- A więc sama widzisz. Tu masz jeden dowód - powiedział poważnie. Teraz pora na drugi. Widzisz ten pomnik? - wskazał ręką na stojącego nieopodal Gabriela.
- Tak.
- Tylko wybrani mogą go widzieć.
Zapada niezręczna cisza. Nagle po policzkach Rose, zaczynają spływać łzy.
- Jestem... - wyjąkała - ... jestem jego córką?
- Tak.
- A więc kim ty jesteś? - spojrzała na Jamesa podejrzliwie.
- Aniołem. Upadłym Aniołem.
- Jakim cudem? Dlaczego?
- Niegdyś byłem twoim Aniołem Stróżem, jednak kiedy dowiedziałem się, że jeden z upadłych aniołów pragnie byś złożyła mu przysięgę, natychmiast postanowiłem ci pomóc. Niestety uznano, że spoufalam się z tobą i mnie wygnano.
- To straszne - otarła oczy wierzchem dłoni - dlaczego miałam złożyć mu przysięgę?
- Upadłe Anioły raz w miesiącu wchodzą do ciała,  swojego niewolnika by przez parę dni poczuć się jak prawdziwy człowiek. Jednak dla nich najważniejsze jest tylko jedno. Chcą cokolwiek poczuć. Ból, dotyk, przyjemność. Bo widzisz my nic nie czujemy.
~~
- Należy do nas - z ciemności wyłonił się głos.
- Chcielibyście - ktoś się złowieszczo zaśmiał - już jest nasza.
- Wszystko okaże się w swoim czasie.
Zaczęło się robić coraz jaśniej. W prostokątnej sali stało kilkanaście osób. Jedni w pelerynach inni rozebrani do pasa.
- Jeszcze się zdziwicie - zaśmiał się mężczyzna w pelerynie - już jest po naszej stronie.
- A więc, to tak gracie - warknęła kobieta - wysłaliście kogoś by ją przekupił? Nieczyste zagranie. Ale my też tak potrafimy grać prawda? - rozległ się szum potakiwań.