Powered By Blogger

piątek, 17 kwietnia 2015

Rozdział 5

James stał po środku lasu, opierając się o konar drzewa. Rozmyślał o Rosalie i o sobie. Gdyby nie ona, nie było by go tutaj, byłby szczęśliwy tam, z kąd pochodzi. Ale czy teraz nie jest szczęśliwy? Czy nie czuje się tutaj dobrze? Westchnął zrezygnowany. Dotknął delikatnie palcami pleców. Przez jego twarz przeleciał grymas bólu. Nie sądził, że to będzie tak boleć. "Ale było warto", pomyślał.
- Cieszę się, że już przyszedłem - usłyszał za sobą głos.
- Przyszedłem, jednak sprężaj się, bo mam ważniejsze sprawy na głowie- odpowiedział, nie odwracając się.
- Ważniejsze sprawy? Nie sądzę, aby było coś ważniejsze od twojego powrotu do domu.
- A jednak - warknął.
- Och James, nic się nie zmieniłeś.
- Czego chcesz?
- Powiedzieli, że możesz wrócić - chwila wahania - ale pod jednym warunkiem...
- Mów - zrezygnowany przeczesał palcami włosy.
- Umowa...
Zdenerwowany chłopak odwrócił się przodem i chwycił postać za ramiona.
- Umowa? Jaka umowa?! Już dawno, przecież została rozwiązana! O co im chodzi?!
- Musisz ją wypełnić, jeżeli chcesz wrócić.
••••
Gorąca woda, spływała pomału strumyczkami z pleców Rose. Wciąż rozmyślała nad propozycją Jamesa, a właściwie jego stwierdzeniem
- Przyjdź o drugiej do stadniny. - udawała jego głos - będę czekać.
Co za dureń, pomyślała, myśli że może mi rozkazywać? To się myli. Już ja mu pokażę.
Wyszła spod prysznica, opatulając się ręcznikiem. Poszła do swojego pokoju, rzucając się na łóżko. Po chwili usłyszała delikatne pukanie do drzwi. Usiadła poprawiając ręcznik.
- Proszę - zawołała.
Drzwi się pomału otworzyły i wszedł...
- James? Co ty tu robisz?
- Twoja babcia mnie wpóściła. Przyniosłem ci twoją branzoletkę. Musiała ci się odpiąć - nagle zauważył w czym siedzi Rose - Ale chyba się mnie spodziewałaś - powiedział z uśmiechem, lustrując ją od stóp do głów.
Dziewczyna momentalnie zrobiła się cała czerwona na twarzy. Podeszła do Jamesa i wyciągnęła rękę.
- Możesz mi już ją oddać? - zapytała rozdrażniona.
Jednak chłopak zaprzeczając pokręcił głową.
- Rozmyśliłem się - szepnął, pochylając się do jej ucha - oddam ci ją w nocy. Ale jak nie przyjdziesz to jej już nigdy nie dostaniesz - odsunął się od Rose wzruszając ramionami - to do zobaczenia.
- Co do..? - jednak nie zdążyła dokończyć, bo James trzasnął już za sobą drzwiami.
Podeszła do szafy, w myślach ciskając w niego wulgarnymi słowami. Nagle usłyszała za sobą cichy dźwięk, jakby ktoś odchrząknął.
- Czego znowu chcesz? - zapytała, myśląc że wrócił niebieskooki.
Jednak nikt jej nie odpowiedział. Poczuła za sobą czyjąś obecność. Pomału się odwróciła, gotowa do samoobrony. Nikogo nie zauważyła.
- Mogłabym przysiąc, że kogoś słyszałam - mruknęła do siebie.
Rozejrzała się po pokoju. Na łóżku zauważyła jakiś przedmiot. Nie pamiętała, by cokolwiek tam kładła. Niezdecydowanym krokiem podeszła do posłania. Leżał na nim srebno - czarny łańcuszek. Wzięła go do ręki i poczuła jak przez jej palce przechodzi rozkoszny dreszcz. Podeszła do lustra i przypięła go sobie na szyi. Tak ładnie wyglądał.
- Ale z kąd wziął się na moim łóżku? - chciała go ściągnąć, lecz coś w głowie jej podpowiedziało, by go zostawiła tam gdzie jest.
Wróciła do szafy, wyciągając zwiewną sukienkę. Jej ulubioną. Nagle doszło ją z dołu wołanie.
- Obiaaad!
Rose rozejrzała się ponownie po pokoju, sprawdzając czy nic nie przegapiła. Kiedy była stu procentowo pewna, że wszystko jest w porządku zeszła na posiłek, zabierając z szafki ściereczkę w którą zawinięty był lód. Dzięki niemu góz, który utworzył się na jej czole od dzisiejszego, bliższego poznania z grubą gałęzią, prawie stał się niewidoczny.
- Co na obiad? - zapytała, wchodząc do kuchni.
- Frittata patate - odpowiedziała babcia z uśmiechem.
W tym samym czasie wszedł do kuchni dziadek.
- Mmm jak cudownie pachnie - powiedział, całując panią Smith w policzek - Co dzisiaj robiłaś? - zwrócił się do Rose.
- Ja? Yhmm... czyściłam dzisiaj pożądnie Aramisa, a potem wyprowadziłam go na łąkę. I tak mi jakoś zleciało - skłamała na poczekaniu dziewczyna. Nie chciała by dziadkowie się dowiedzieli o wspólnej wycieczce z Jamesem. Zwłaszcza, że długo nie jeździła konno i byliby zniesmaczeni tym, że mogło jej się coś stać.
"Wiesz, że nie wolno tak kłamać Aniele?", usłyszała w głowie ten sam głos, co przed drzwiami, kiedy była jeszcze z Jamesem.
Zignorowała go i zaczęła pałaszować zapiekankę. Nagle poczuła jak coś ją pali w szyję. Zakrztusiła się i pobiegła do łazienki. Przed lustrem uniosła delikatnie łancuszek do góry. Widziała na swojej skórze czerwony, już znikający, jego odcisk.
- Chyba jestem nie normalna - powiedziała pod nosem. Opuszkami przejechała po znalezisku. W żadnym miejscu nie był chodź, ociupinkę cieplejszy. Wręcz przeciwnie. Był dziwnie chłodny. Pokręciła głową z niedowierzaniem i wróciła do kuchni by dokończyć obiad. Następnie usprawiedliwiła się dziadkom, że bardzo boli ją głowa i chce się położyć.
Niezauważona wymknęła się z domu i poszła w swoje ulubione miejsce. Niedaleko dróżki prowadzącej do miasteczka, znajdował się malutki gaj, w którym rosły same wierzby. Rose zawsze nazywała to miejscem gajem płaczącym, ponieważ owe wierzby nigdy nie były przez nikogo podcinane, więc gałązki i liście tych drzew dotykały ziemi. Nadawały temu miejscu niezwykłego uroku. Dziewczyna pomalutku i ostrożnie zaczęła wchodzić w głąb. Szukała pewnego miejsca. Po chwili zauważyła prześwity pomiędzy liśćmi. Przyśpieszyła kroku. W końcu wyszła na niewielką polanę, po środku której stał pomnik. Rose zbliżyła się do niego i przystanęła.
- Witaj Gabrielu - uśmiechnęła się - wreszcie wróciłam. Nie będziesz już tu sam stać.
Usadowiła się pod nim i oparła głowę o jego nogi.
Przymknęła oczy. Przypomniało się jej jak pierwszy raz go znalazła.
Było to niespełna pięć lat temu. Bawiła się ze znajomymi w chowanego. Nie wiedziała gdzie się schować, nagle jej wzrok przyciągnął ten gaj. Bez zastanowienia wbiegła do niego. Już bez tchu, znalazła się na Tej polanie. Zatrzymała się i rozejrzała dookoła. Zauważyła coś pośrodku. Ostrożnie podeszła. Okazało się, że był to pomnik mężczyzny w młodym wieku. Z pleców "wyrastały" mu ogromne skrzydła. Rose z wielkimi oczami patrzyła na znalezisko. Na samym dole była przybita złota tabliczka. Pochyliła się by lepiej widzieć.
"Archangeli Gabrielem", przeczytała na głos, Archanioł Gabriel?, zastanawiała się.
Mimo iż miała dopiero 12 lat, bardzo interesowała się językiem łacińskim, więc bez problemu przeczytała inskrypcję.
Od tamtego czasu, ilekroć była w odwiedzinach u dziadków odwiedzała to miejsce. Zapomniane i smutne.
- Już ciemno? - mruknęła do siebie, wstając i otrzepując się z ziemi.
- Muszę już iść - powiedziała do archanioła i pobiegła.
Jak na złość, w połowie drogi złapał ją deszcz. Przemoczona do suchej nitki weszła po cichu do domu. Modliła się w duchu, by dziadkowie jej nie przyłapali. Poczłapała po schodach do swego pokoju. Włosy zawinęła w ręcznik, a sukienkę powiesiła na wieszaku, zachaczając o barierkę łóżka, by wyschła.
W samej bieliźnie podeszła do okna. Pomału przestawało padać i zaczęło robić się duszno. Otworzyła okno na roścież i poszła wysuszyć włosy.
Kiedy wróciła, położyła się do łóżka, zasypiając.
••••
Pomału zaczęła otwierać oczy. Cały jej pokój tonął w ciemnościach. Sięgnęła po zegarek. Dochodziła druga. Zamrugała oczami i usiadła.
- Chyba czas się zbierać - mruknęła do siebie, zapalając małą lampkę.
Wstała z łóżka i założyła, suchą już, sukienkę. Przystanęła przy drzwiach i zaczęła nasłuchiwać. Nic. Więc na palcach wykradła się z pokoju i najciszej jak potrafiła, zeszła ze schodów. W przedpokoju założyła baleriny i wybiegła z domu.
Weszła do stajni rozglądając się.
- Raz, dwa, trzy, cztery - liczyła boksy idąc.
Zatrzymała się przy czwartym. Ze wstrzymanym oddechem weszła do środka. Jej oczy pomału zaczęły się przyzwyczajać do ciemności. Coraz więcej widziała.
Nagle poczuła czyjeś ręce na swojej talii i cichy szept.
- Już się niepokoiłem, że nie przyjdziesz - zamruczał James.
Rose odsunęła się od niego, przybliżając się do ściany.
- Czego chcesz? - zapytała, czując jak gorąco rozlewa się jej po całym ciele. Nagle szyja zaczęła ją piec. Z jej gardła rozległ się jęk bólu. Natychmiast James do niej podszedł dotykając jej łańcuszka. Cały ból momentalnie przeszedł.
- Jak to zrobiłeś? - szepneła.
- Widzę, że założyłaś mój łańcuszek - uśmiechnął się, lecz naraz jego twarz spoważniała - nigdy, ale to przenigdy go nie ściągaj. Dobrze?
Rosalia pokiwała głową, odsuwając się jeszcze bardziej od niego. Lecz James się przybliżył, przyciskając ją do ściany.
- Dlaczego uciekasz Aniele? - wymruczał w jej szyję.
Rose przebiegł przyjemny dreszcz. Zadowolony chłopak, chwycił jej twarz i musnął jej usta swoimi ustami. Jęknęła i przyciągnęła go bliżej siebie i zaczęła go całować bardzo namiętnie. Czuje jego ręce jak ześlizgują się z jej talii i lądują na pośladkach. Podnosi ją i przyciska do ściany. Nogi Rose owijają się wokół jego bioder.
- Rose?
- Mhmmm?
Muszę ci coś wyznać... Powiedzieć prawdę... - nagle ktoś mu przerywa.
- ... za każdego wezmę po trzy, cztery tysiące - rozlega się w całej stajni męski głos.
James z Rosalią sztywnieją. Chłopak pomału opuszcza dziewczynę na ziemię.
- Ten jest przepiękny. Duży, nieźle zbudowany i chyba arab, prawda?
- Tak. Nazywa się Aramis. Jest wart 4,5 tysiąca.
- Wszystkie konie, widzę bardzo zadbane. Przyjadę za tydzień z pieniędzmi i odrazu je z tąd zabiorę.
Rose napływają łzy do oczu. To nie może być prawda.

środa, 15 kwietnia 2015

Rozdział 4

- Rose? Rose! - dziewczyna usłyszała zatroskany głos.
Pomału otworzyła oczy. Natychmiast zamajaczyły się czarne mroczki latające we wszystkie możliwe strony.
- Auuu - jęknęła, chwytając się za głowę - Co, co się stało?
- Kiedy wyjeżdżaliśmy z lasu uderzyłaś się w grubą gałąź. Spadłaś z konia i straciłaś przytomność - chaotycznie zaczął jej wyjaśniać James - chodź pomogę ci usiąść.
Kiedy Rose już siedziała, opierając się o pień drzewa, przez jej głowę przeleciała pewna myśl.
- Czyli to nieprawda? To wszystko mi się śniło? - rozmyślała. Przypomniała sobie jego błękitne oczy, jego usta na swoich ustach. Mimowolnie spojrzała rozmarzonym wzrokiem na Jamesa.
- Co się dzieje? - uśmiechnął się.
Rose pokręciła głową, rumieniąc się.
- Nic. Musimy już wracać. Dziadkowie będą się martwić. - próbowała wstać jednak nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Chłopak tylko coś mruknął pod nosem i pomógł jej  wsiąść na konia. Sam następnie szybko wskoczył w siodło i wziął w ręce wodze od Aramisa.
- Co ty robisz?!
- Biorę wodze nie widzisz? - powiedział kpiącym tonem James.
- Nie jestem niepełnosprawna! - prawie krzyknęła Rose.
Chłopak nic sobie z tego nie robił. Pomału ruszyli stępem.
- Dureń - mruknęła.
Przez resztę drogi się do siebie nie odzywali. Po pewnym czasie Rose ogarnęło wielkie znużenie. Zaczęła się pomału oddawać w ręce snu kiedy wybudził ją głos Jamesa.
- Już jesteśmy.
Niebieskooki pomógł dziewczynie zejść z Miśka i siłą posadził ją na ławce.
- Masz tu siedzieć, dopóki nie wrócę! - powiedział rozkazującym tonem - idę szybko rozsiodłać konie i ZARAZ wracam - z wypowiedzianego zdania, dało się wyczytać groźbę typu: "Jeżeli wrócę, a ciebie nie będzie to obiecuję, że inaczej sobie porozmawiamy".
Po chwili James razem z Gardą i Aramisem zniknęli w stajni.
Rose oparła się o ścianę i przymknęła oczy. Zaraz przed nią stanął jej sen, Ten sen, którego nie zapomni. Doskonale pamiętała Jego cudownie błękitne oczy, Jego idealne mięśnie.
- O czym ja myślę?! - skarciła siebie w myślach - Muszę się zastanowić co powiem dziadkom, kiedy zobaczą guza. Ale to dzięki niemu przyśnił mi się ten piękny sen z Nim.
Poczuła, że jej powieki robią się coraz cięższe, aż wreszcie zasnęła.
°°°
Obudziło ją delikatne kołysanie. Uchyliła jedną powiekę. Zobaczyła Jamesa. Niósł ją.
- Możesz mnie już postawić - szepnęła.
- Nie.
-Tak. Postaw mnie - bała się, że może zobaczyć ją nonna, jak jest niesiona przez chłopaka. Wtedy dopiero nie miałaby spokoju.
Z lekkim westchnieniem James, delikatnie postawił ją na podłodze, natychmiastowo chwytając ją w pasie.
- Dziękuję - powiedziała, kiedy znaleźli się przy drzwiach wejściowych.
- Dla ciebie Aniele wszystko.
Zawstydzona spóściła wzrok.
O nie, znowu te motyle w brzuchu, pomyślała.
 Nie ma się czego wstydzić, usłyszała w głowie cichy głos.
Zdziwiona szeroko otworzyła oczy.
- Coś nie tak? - zapytał.
- Nie wszystko w porządku. Lepiej już pójdę - powiedziała, łapiąc za klamkę.
- Przyjdź o drugiej do stadniny. Do boksu Gardy.
- Słucham?!
- Będę czekać - uśmiechnął się szelmowsko i odszedł.

Rozdział 3

Rose okrężnymi ruchami czyściła grzbiet Aramisa.
- Co on sobie wyobraża? - myślała gorączkowo - Myśli, że skoro jest przystojny,  to może mi mieszać w głowie? Co się ze mną dzieje?!
- Zaraz mu zetrzesz całą sierść - usłyszała za sobą.
Niechętnie odwróciła się w jego stronę. Miała zamiar mu się odgryźć, jednak kiedy ujrzała jego cudowne oczy, wpatrzone w nią, słowa zatrzymały się na ustach. Poczuła, że się czerwieni, więc odwróciła się do niego tyłem kończąc czyszczenie Miśka. Miała nadzięję, że tego nie zobaczył.
- Nie martw się - odburknęła, czując jak motyle latają już w brzuchu.
- Aniele, jesteś na mnie zła? - Rose poczuła, że James się uśmiecha.
- Nie.
Chłopak pokręcił głową.
- Chodź pomogę ci. Będzie szybciej. Ja już skończyłem.
- Nie musisz.
- A jednak.
- Denerwujesz mnie, wiesz?
- Wiem - powiedział pokazując zęby w szerokim uśmiechu.
Wyszedł na chwilę z boksu, by zaraz powrócić z czaprakiem, podkładką i siodłem.
Rose odsunęła się na chwilę, żeby zrobić miejsce Jamesowi. Po chwili przyłapała się na tym, że patrzy na jego ciało, na jego idealnie wyrzeźbione mięśnie.
- Co ty robisz? - skarciła się w duchu i poszła po ogłowie dla Aramisa.

Po paru minutach stali już na zewnątrz, ze swoimi końmi.
- Ugh - sapnęła Rose wchodząc na Miśka.
- Co jest? - zapytał niebieskooki, patrząc jak dziewczyna wdrapuje się na konia.
- Nic - odpowiedziała, kiedy wygodnie usadowiła się na koniu - Poprostu już dawno nie jeździłam i trochę wyszłam z wprawy.
James zarechotał.
- Tak, tak bardzo śmieszne - obruszyła się Rose.
- Oh Aniele. To gdzie teraz?
- Nie wiem. Ty prowadź.
- Jedźmy nad jezioro - zaproponował
- Nad jezioro? To trochę daleko.
- Skoro nie dasz rady to...
Nie zdążył dokończyć bo dziewczyna raptownie mu przerwała.
- Oczywiście, że dam radę!
- Skoro tak mówisz... Ścigajmy się! - wykrzyknął James momentalnie ruszając z Gardą z galopu.
Jednak Rose nie dała za wygraną. Po pewnym momencie zrównała się z nim. Czuła się przeszczęśliwa, czując wiatr we włosach. To było wspaniałe przeżycie!
Jechali przez las, zjeżdżając ze stromych wzniesien, to znów wjeżdżając pod pagórki.
W pewnym momencie James zrobił ruch ręką, aby zwolniła.
- Co się stało? - szepnęła.
- Zaraz ci coś pokarzę. Jedź za mną.
W końcu dojechali do maleńkiej polanki, zatrzymując się przy krzakach. Rose uniosła się w strzemionach by lepiej widzieć.
- Ohhh...
Jej oczą ukazało się stadko dzików, gmyrających ryjkami w ziemi. Nagle przez polanę przebiegła masa saren, na czele której stał wielki jeleń. Zatrzymały się po przeciwnej stronie lasu i zaczęły zajadać świerzą trawę oraz liście.
- Chodźmy - powiedział James wycofując się w głąb lasu.
- To było niesamowite - prawie wykrzyknęła Rose, kiedy zbliżali się do jeziora.
- Też tak sądzę - odpowiedział przyglądając się uważnie dziewczynie.
Rose udawała, że tego nie widzi i odwróciła głowę w drugą stronę.
Zrobili sobie przystanek nad wodą. Puścili konie by weszły trochę się schłodzić, a sami usiedli na pieńku powalonego drzewa.
- Aniele - szepnął James. Rose pomału odwróciła głowę w jego stronę. Miał takie piękne oczy i te usta...
Nagle speszona odwróciła zwrok. Chłopak chwycił jej twarz w swoje ręce. Wstrzymała oddech. Widziała jak oczy mu pociemniały.

Rozdział 2

Rose obudziło ciche gwizdanie. Ktoś był w stajni. Z niechęcią otworzyła oczy i rozejrzała się po boksie w poszukiwaniu Aramisa. Stał przy wodopoju i popijał pomalutku wodę.
- Ugh - jęknęła dziewczyna rozciągając się.
Gwizdanie było coraz bliższe. Ktoś nadchodził.
- Garda już nie śpisz? - usłyszała radosny męski głos.
W odpowiedzi było słychać delikatne rżenie. Kimkolwiek on jest, konie go tu lubią. Pomału podniosła się z posłania przygotowanego ze słomy. Natychmiast podszedł do niej Misiek, ciesząc się, że już wstała.
- Cześć kochanie - zamruczała Rose przeczesując palcami grzywę ulubieńca.
- Kim jesteś? - usłyszała za sobą ostry głos.
Przestraszona odwróciła się szybko. Przed boksem stał wysoki, ciemnowłosy z jasnymi niebieskimi oczami chłopak, który przyglądał się jej ze zdziwieniem jak i z ciekawością.
- O to samo mogę się zapytać ciebie - odburknęła.
- Jestem James - przedstawił się chłopak - pomagam państwu Smith w prowadzeniu stajni - powiedział.
- Ja jestem Rose. Państwo Smith to moi dziadkowie. Wczoraj dopiero tu przyjechałam, ponieważ moi rodzice... - tu zadrżały jej usta.
- Ohh tak mi przykro - zająknął się James - nie wiedziałem.
Rose potrząsnęła głową.
- Nic się nie stało - powiedziała - muszę się nauczyć normalnie funkcjonować. Kiedyś ważna dla mnie osoba powiedziała mi "Pamiętaj, nie wolno żyć przeszłością. Musisz się skupić na teraźniejszości i przyszłości, bo inaczej w życiu nigdy nic nie osiągniesz".
- Mądre słowa - przytaknął.
- Czym się tu zajmujesz? - zmieniła temat Rose.
- Sprzątam w boksach, karmię konie, czyszczę je. Takie normalne rzeczy. W podziękowaniu za to, że opiekuję się końmi, twoi dziadkowie pozwalają mi jeździć na Gardzie. - Nagle przyjrzał się dokładnie dziewczynie i zachichotał.
- Hę? Co jest?
- Masz pełno słomy we włosach. Zaczekaj pomogę ci ją powyciągać. - powiedział odwracając ją tyłem do siebie.
- No gotowe! - sapnął - szczerze przyznam było to bardzo męczące.
Spojrzeli na siebie i zaczęli się śmiać.
- Dobra koniec tego - zadecydowała przez łzy Rose - muszę iść do domu się przebrać. Jestem cały czas w piżamie.
- Mi tam to nie przeszkadza - wzruszył ramionami James - Nawet do twarzy ci w tych ciuchach.
Rose chcąc nie chcą zarumieniła się. Porozmawiali jeszcze przez chwilę i dziewczyna ruszyła w stronę domu. Na palcach zakradła się do pokoju. Otworzyła walizkę i wyciągnęła z niej koszulę w kratę oraz krótkie, specjalnie podarte spodenki. Czuła, że dzisiaj będzie bardzo gorąco. Poszła do łazienki, wzięła szybki prysznic, umyła zęby i ubrała się w przygotowane ciuchy. Po chwili poczuła smakowitą woń jajecznicy.
- Nonna już wstała - pomyślała wychodząc z sypialni i kierując się w stronę kuchni.
Rose uśmiechnęła się pod nosem. Nie wyobraża sobie by mogła mówić do swojej babci "babcia". Od maleńkiego wszystkie ferie spędzała tutaj, we Włoszech. Ktoś wtedy powiedział jej, że "nonna" oznacza "babcia". I tak od tamtej pory z przyjemnością zwraca się do niej.
- Dzień dobry - przywitała się grzecznie podchodząc do babci i całując ją w policzek.
- Cześć skarbie. I jak się spało?
- Świetnie - odpowiedziała - nie wspominaliście mi, że macie stajennego - zapytała nim zdążyła się ugryźć w język.
- Jakoś nie było okazji - odpowiedziała patrząc uważnie na wnuczkę - kiedy go spotkałaś?
- Rano jak poszłam odwiedzić Aramisa - skłamała Rose.
Babcia pokiwała głową i stwierdziła:
- Przystojny
- Słucham? - dziewczyna wybałuszyła oczy.
- Przystojny - powtórzyła z uśmiechem, odwracając się by nałożyć Rose jajecznice.
- Ohh nonna no wiesz co?
- Nie przesadzajmy. Zjadaj szybko bo wystygnie ja idę obudzić dziadka. Ach i omal bym nie zapomniała. Jest w twoim wieku - rzuciła na odchodne babcia.
- Nonna! - wykrzyknęła za nią Rose ale jej już nie było.
   Dwa tygodnie później dziewczyna postanowiła zrobić małą przejażdżkę. Przez te dwa tygodnie widziała Jamesa tylko przez okno. Ale i to już wystarczyło, by na jego widok, jej serce mocniej biło.
- Misiu! Idziemy na jazdę! - wołała już przy wejściu Rose.
Nie patrząc przed siebie ruszyła szybkim krokiem, aż odbiła się od czegoś twardego i upadłaby, gdyby ktoś jej nie przytrzymał.
- Przepraszam - wyjąkała zdezorientowana patrząc w błękitne oczy wybawiciela.
- Nic się nie stało - uśmiechnął się szeroko James - pozwalam ci się częściej przewracać. Tak słodko wyglądasz z przestraszoną minką.
Chłopak pomógł, całej czerwonej na twarzy Rose, wstać.
- Idziesz pojeździć? - zapytał zaciekawiony.
- Tak - odpowiedziała dalej zawstydzona.
- Świetnie się składa. Ja także teraz idę, więc pójdziemy razem. To idę przygotować konia - powiedział uśmiechnięty od ucha do ucha James - Jakbyś miała zamiar się przewracać to daj znać, chętnie cię poratuję - mrugnął do niej łobuzersko i poszedł do siodlarni, zostawiając Rose z palącymi rumieńcami na twarzy.

Rozdział 1

-Raz Dwa Trzy
Raz Dwa Trzy
Raz Dwa Trzy
Oddychaj głęboko. Nie możesz pozwolić sobie na chwilę słabości. - w kółko powtarzała po cichutku Rose.
Była właśnie w połowie drogi na ranczo swoich dziadków. Będzie musiała tam zamieszkać. Przywołała obraz swoich rodziców w rozbitym aucie. Nie było najmniejszych szans by przeżyli. Rozpędzona ciężarówka uderzyła w bok ich samochodu, ojciec stracił kontrolę nad pojazdem, poleciał na nich grad rozbitego szkła, z impentem wjechali w rozłożyste drzewo. Pamięta jak czekała na nich w domu. Miała wtedy urodziny. Czekała na ich powrót do bardzo późna w nocy, nagle zadzwonił jej telefon. Odebrała mając złe przeczucia i miała rację. Dzwonił do niej lekarz informując o śmierci rodziców. Łzy napłynęły jej do oczu i potrząsnęła głową odpędzając złe wspomnienia.
- Za pięć minut będziemy - usłyszała cichy głos taksówkarza.
Kiedy dojachali na miejsce z domu wybiegła babcia z dziadkiem. Ze łzami w oczach zaczęli ją ściskać. Kiedy się trochę uspokoili dziadek poszedł zapłacić za dowiezienie wnuczki.
- Nonna - szpnęła Rose - tak bardzo za wami tęskniłam..
- My za tobą też kochanie. My za tobą też. - odpowiedziała babcia przytulając ją znowu.
- Chodź pomogę ci wnieść walizkę do twojego pokoju - powiedział dziadek wchodząc do domu.
Rose bez słowa ruszyła po schodach do góry. Weszła do trzeciego pomieszczenia od lewej. Westchnęła, prawie nic się tutaj nie zmieniło od ostatnich wakacji. Delikatnie różowe ściany, białe meble, biurko przy oknie, tylko teraz z komputerem, oraz wielkie białe łoże z baldachimem. Podeszła do biurka i uśmiechnęła się pod nosem, podnosząc zdjęcie do góry. Była na nim ona i jej najukochańszy koń - Aramis, którego przezywała Misiek.
- Dasz sobie radę? - usłyszała za plecami głos dziadka.
- Tak, dziękuję. Zaraz się pójdę położyć bo jestem bardzo zmęczona - powiedziała Rose.
- Dobrze, to dobranoc
- Dobranoc.
•••••
Było grubo po godzinie pierwszej, a Rose dalej nie spała. Nie umiała. Po cichu wstała z łóżka i narzuciła na plecy bluzę. Na palcach ruszyła po schodach. Dziadkowie już dawno spali. W przedpokoju założyła zniszczone trampki i wyszła na dwór. Odetchnęła całą piersią.
- Jakie tu jest świeże powietrze - pomyślała, przypominając sobie wieczny zaduch i zapach spalin w Washingtonie.
Przyśpieszyła kroku zmierzając wprost do ciemnej stadniny. Nawet bez światła, śmiało wtrafiła do odpowiedniego boksu.
- Misiu - szepnęła.
Nagle poczuła na swoim karku ciepły oddech i ciężar na barku. Odwróciła głowę spoglądając w ciemne oczy konia.
- Tak bardzo za tobą tęskniłam - powiedziała ze łzami w oczach, przytulając się do niego.
Po paru minutach puściła jego szyję, usypując kupkę ze słomy. Po chwili leżała na swoim posłanku, a obok niej położył się Aramis, kładądz głowę na jej boku. W końcu Rose zasnęła wtulona w przyjaciela.