Zapamiętaj tę chwilę,
złap w dłonie,
przyciśnij do piersi,
Ona zostanie na zawsze.
Kiedy smutki dopadną,
ty sięgniesz w głąb serca,
Wydobędziesz skrawki przeszłości.
Przypomnisz sobie.
Przeżyjesz od nowa.
Te momenty,
sukcesy,
wspomnienia.
Bo to one są warte odtworzenia.
Znajdowała się w środku lasu. Była przerażona, nie wiedziała skąd się tam wzięła. Daleko przed sobą usłyszała głośne wycie. Wilki...., przeleciało jej przez głowę. Szybko odwróciła się na pięcie i zaczęła uciekać. Słyszała odgłosy łap pędzących wprost na nią. Przerażona przedzierała się przez gęstwinę, czując jak smagnięcia gałęzi, ranią jej nogi. Wściekłe zwierzęta były coraz bliżej. Myślała, że to już koniec. Nagle wypadła na sporą polanę. Zauważyła kogoś stojącego w oddali, wyciągającego w jej stronę ręce. Z duszą na ramieniu, zaczęła podążać w jego stronę. Kiedy była dostatecznie blisko zauważyła kim była tajemnicza postać, a raczej... pomnik.
Pomnik we wzroście dorosłego mężczyzny, z poważną, ale młodą twarzą i... skrzydłami na plecach. Bez trudu go rozpoznała.
- Co ty tu robisz? - szepnęła i przez chwilę mu się przyglądała. Coś jej nie pasowało. Naraz z zamyślenia wyrwało ją donośne warczenie. Błyskawicznie się odwróciła i stanęła oko w oko z dziką bestią, która ani przez chwilę nie przypominała zwykłego wilka. Był przeogromny. Sięgał jej prawie do szyi. Przerażona wrzasnęła i skoczyła ku aniołowi.
- Gabrielu ratuj!!!!
Nagle jej ramię poczęło się dziwnie poruszać, a obraz zamazywać się. Nastała ciemność.
Rose z krzykiem usiadła na łóżku. Była cała mokra, a przez jej ciało przechodziły dreszcze.
- To był tylko sen, spokojnie - usłyszała szept w swoim uchu.
Jego głos podniósł ją na duchu, a po jej policzkach zaczęły spływać łzy.
- Ciii - uspokajał Rose James, biorąc ją w ramiona.
- Co ci się śniło? - zapytał łagodnie, kiedy się wyciszyła.
- Wilki... Ogromne wilki - pokręciła głową - goniły mnie po lesie, a ja uciekałam. Nagle wypadłam na polankę a tam zobaczyłam - chwila wahania - pomnik.
- Wiesz może co to był za pomnik?
- Nie - skłamała Rose.
James patrzył na nią, przenikliwym spojrzeniem. Czuła, że on wie, że nie powiedziała mu prawdy. Jednak coś jej podpowiadało by nie mówiła wszystkiego chłopakowi.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu.
- Rosie... ile masz lat?
- Aktualnie szesnaście, ale za miesiąc będę miała siedemnaście.
- Masz urodziny dwudziestego września? - szepnął.
- Tak - uśmiechnęła się blado - z kąd wiesz?
- Przeczucie - przez jego twarz przemknął ... strach?
- Chyba muszę się już zbierać - powiedziała Rosalia - nie chcę by Nonna się martwiła. Zresztą muszę z nimi... porozmawiać.
James kiwnął głową, wychodząc rzucił przez ramię:
- Będę czekać na dole. Tylko nie guzdraj się za długo.
Kiedy zamknął za sobą drzwi, Rose po raz ostatni powąchała jego pościel i ruszyła w stronę drzwi od łazienki. Przechodząc koło lustra przystanęła, unosząc brwi do góry. Dopiero teraz zauważyła w co jest ubrana.
Znikła jej kremowa sukienka, a na jej miejscu pojawiła się szeroka, męska koszulka z adidasa, sięgająca jej prawie do kolan.
- Czyżby mnie przebrał? - mruknęła sama do siebie.
Naraz do jej głowy wpadła pewna myś.
Dotykał mnie, przygryzła dolną wargę, a jeśli ściągnął mi też .... Nie zdążyła dokończyć myśli, ponieważ jej ręce powędrowały w stronę piersi. Odetchnęła z ulgą czując pod palcami, delikatny materiał biustonosza.
- A jednak - zaśmiała się do swojego odbicia w lustrze - marzenia pozostaną marzeniami.
I śmiejąc się z własnej głupoty, poszła do łazienki, gdzie znalazła poskładaną sukienkę.
~~
James czekając na Rose, oparł się o fotel i rozmyślał o jej śnie. A jeśli nadeszła pora? Jeżeli wkrótce przyjdą? Czy da radę ją ochronić? A jak wybierze złą drogę?
Westchnął. Sprawa nie wygląda śmiesznie. Może stary miał rację i jego przepowiednie są prawdziwe? Sam już nie wiedział w co ma wierzyć.
- A jeśli był to tylko sen? - szepnął do siebie - wiele nastolatek ma teraz tego, typu sny. Miała rację. Nie nadaję się na człowieka i chyba nigdy nim nie będę.
- Już jestem! - zawołała Rose.
Na dźwięk jej głosu, aż podskoczył.
- A więc chodźmy - powiedział odwracając się do niej.
Nagle zauważył, że coś jest nie tak.
- Nie sądziłem, że moja bluzka, aż tak ci się spodoba - zaśmiał się.
Dziewczyna nieśmiało się uśmiechnęła.
- Nie jesteś zły?
- Oczywiście, że nie. Chodźmy.
Kiedy wyszli przed dom, poprowadził ją w stronę garażu.
- Wow - powiedziała zaskoczona - niezłe cacka.
- Dzięki - powiedział podnosząc kącik ust do góry i przejechał palcami po włosach.
- Chyba dawno nie były używane, co? - zapytała przechodząc pomiędzy ścigaczami.
- Taa - mruknął - jakoś nie było okazji.
Kiedy Rose nacieszyła swoje oczy, James pozwolił jej wybrać model i kolor na którym pojadą.
Uśmiechnięta od ucha do ucha, spacerowała między maszynami, aż wreszcie jej wybór padł na na kolor żółty.
Zadowolona ze swego wyboru, podeszła do Jamesa by wziąć od niego biały kask.
- Dziękuję - powiedziała.
Chłopak wyprowadził motocykl na zewnątrz siadając z przodu. Tuż za nim usiadła Rosalie, chwytając go mocno w pasie. Po chwili ruszyli. Rose pierwszy raz jechała ścigaczem, z tak dużą prędkością. Nieraz miała ochotę zapiszczeć z radochy, jednak starała się od tego powstrzymywać. Kiedy dojechali pod dom jej dziadków, już świtało.
- Dziękuję - powiedziała ściągając z głowy kask i podając go Jamesowi.
- Nie masz za co dziękować. Cała przyjemność po mojej stronie - odpowiedział jej z uśmiechem - Myślę, że możesz go zatrzymać. Będzie ci jeszcze potrzebny
- Słucham? - uniosła brwi ze zdziwienia.
- Tak się składa, że będziemy chodzić razem do klasy - zaśmiał się James - A wątpię by ci się uśmiechało chodzić do miasteczka na nogach.
- Jeżeli mnie przyjmiesz pod swoje skrzydła to czemu nie. - udała powagę.
- Skrzydła? - zmarszczył brwi.
- No tak się mówi - roześmiała się szturchając go w ramię.
- Ahhh no tak.
- Niestety muszę już iść. Do zobaczenia - pomachała mu ręką i poszła.
- Do zobaczenia! - krzyknął za nią.
~~
- Nonna? - zapytała Rose wchodząc do salonu.
Było już samo południe.
- Tak kochanie?
- Widziałaś gdzieś dziadka?
- Z kimś rozmawia przez telefon - odpowiedziała jej spokojnym głosem babcia - czegoś potrzebujesz?
- Tak. Znaczy nie. Tak się zastanawiałam gdzie się podziewa, bo na obiedzie też go nie było.
- Załatwia swoje sprawy i powiedział, że nie ma czasu na jedzenie.
- Mhmmm - mruknęła bez przekonania dziewczyna.
- Co się dzieje kotku? Chcesz porozmawiać? - zapytała, jednocześnie wskazując na miejsce obok siebie.
Dziewczyna podeszła do babci i po chwili wahania usiadła. Chciała coś powiedzieć, ale zamiast tego wybuchła, niekontrolowanym płaczem.
- Słoneczko co się stało? - uniosła się lekko wystraszona babcia.
- Bo, bo... - jednak nie zdążyła dokończyć, bo do salonu wszedł dziadek wołając:
- Rosie, przynieś mi soku!
- Ryszardzie - warknęła pani Smith.
- Nic się nie stało babciu - powiedziała Rosalia, wstając. Otarła łzy wierzchem dłoni i wyszła z pokoju.
Kroki skierowała do swojego pokoju, w którym kiedy się znalazła, na nowo wybuchła płaczem.
Usłyszała delikatne pukanie.
Wytarła łzy koszulką.
- Proszę - zawołała cichutko.
Drzwi się otworzyły, a w nich stanął pan Smith.
- Rose, co się dzieje? - zapytał, zamykając za sobą drzwi.
Jednak dziewczyna nie odpowiedziała. Odwróciła głowę w stronę okna obserwując latające jaskółki.
- Rose?
- Jak możesz - wyszeptała - jak możesz zrobić coś takiego, mimo iż wiesz jak bardzo mnie to zrani.
- O co ci chodzi? - zapytał zdziwiony.
- Oh już nie udawaj. Dobrze wiem o twoich planach.
- A więc oświeć mnie. - dziadek założył ręce na piersiach.
- Słyszałam jak rozmawiałeś z obcym facetem. Jak obiecałeś mu sprzedaż koni. - odwróciła głowę, patrząc mu prosto w oczy - I o Aramisie.
Jednak pan Ryszard tylko się roześmiał, co jeszcze bardziej rozwścieczyło Rosalie.
- Aż tak to śmieszne tak? - warknęła.
- Nie wiem z kąd wiesz o rozmowie z panem Rodrigo Pessoą, ale wiedz, że nie sprzedaję mu koni.
- Ten Rodrigo? - aż zachłysnęła się powietrzem.
- Tak - uśmiechnął się dziadek, siadając obok niej.
- Ale ... jak nie o sprzedaż wam chodziło to o co?
- Pan Pessoa słyszał o naszej stadninie, jak ludzie chwalili nasze konie i postanowił je .... trenować!
- Nie wierzę!!! - wykrzyknęła Rose - Rodrigo Pessoa, wielokrotny mistrz świata, chce trenować nasze konie i na nich startować?!
- Dokładnie tak - uściskał wnuczkę i wstał - dzięki niemu będziemy mieli również więcej pieniędzy na utrzymywanie koni i stadniny.
- Przepraszam. Nie powinnam była tak na ciebie naskakiwać.
- Nic się nie stało. Sam na twoim miejscu nie zachowałbym się lepiej. Teraz muszę iść pomóc babci, pielić w ogródku - powiedział i wyszedł z pokoju.
Rose rzuciła się na łóżko czując jak radość rozrywa ją od środka. W głębi duszy przyznała, że ten dzień należy do udanych. Z szerokim uśmiechem na twarzy zeszła na dół. Nagle do jej uszu dobiegło głośne nawoływanie.
- Wołałaś? - zwróciła się do babci, wychodząc z domu.
- Tak. Chciałam ci tylko powiedzieć, że jutro pojedziesz z dziadkiem do miasta, by zakupić książki i zeszyty, będące ci potrzebne do szkoły.
- Tak szybko? - zdziwiła się dziewczyna.
Babcia spojrzała na nią z nad okularów.
- Za tydzień idziesz już do szkoły - zachichotała.
- Skoro muszę - mruknęła Rose idąc do stajni.
W środku powitało ją rżenie koni.
- Hej wszystkim! - zawołała.
Skierowała się wprost do boksu Miśka.
- Cześć kochanie - zamruczała - słyszałeś już kto będzie cię trenował?
W odpowiedzi usłyszała ciche parsknięcie.
- Dokładnie! Rodrigo Pessona! Będziesz sławny Misiu! - wykrzyknęła uradowana.
Ze swoim przyjacielem spędziła resztkę dnia i została by na noc, gdyby Nonna siłą jej nie zaprowadziła do domu.
~~
Las. Ciemny las. Wokół coraz więcej drzew. Skarżących się drzew. Nie wie w którą stronę ma iść. Wszędzie jest mroczno. Strasznie. Nagle pojawiają się niebieskie ogniki. Są takie jasne. Piękne. Tworzą ścieżkę. Zaufać im? Sama nie wie. Daleko w tyle słyszy trzaski gałęzi. Trzaski, które nic dobrego nie wróżą. Postanawia zaryzykować. Rusza w stronę błękitnych ogników. Im dalej idzie, tym wyraźniej słyszy szepty. Szepty, nie miłe dla człowieka. Szepty, które budzą grozę. Zaczyna biec. Potyka się o korzenie, rani nogi. Ale to nic. Chce uciec. Jak najdalej. Boi się. Boi się lasu. Drzew. Cieni.
Naraz w oddali pojawia się światło. Światło, które daje nadzieję. Nadzieję na powrót do domu. Nadzieję na wolność. Nadzieję na życie. Przechodzi przez ostatnie, rzadziej rosnące drzewa. Znowu to samo. Ta sama polana. Ten sam pomnik. Ale nie. Chwileczkę. Czy on właśnie się poruszył?
Gabriel patrzył wprost na nią. Wyciągnął w jej stronę rękę. Rękę, która przypominała zwykłą, prawdziwą dłoń.
Speszona stoi nieruchomo. Jednak do rzeczywistości powraca. Powraca, kiedy słyszy coraz bliższe kroki. Ciężkie kroki.
Wystraszona rusza w stronę anioła. Anioła, który daje jej nadzieję. Anioła, który może jej pomóc. Jednak kiedy jest już dostatecznie blisko, On robi coś, czego nigdy by się nie spodziewała. Pada na kolana. Tak. Kłania się. Ale dlaczego? Czy to na pewno do niej?
Raczej tak. Rozgląda się wokół. Nikogo innego nie widzi.
Stoi wystraszona jak i zszokowana. Nie wie co ma czynić. Po chwili Gabriel wstaje. Coś do niej mówi. Jednak słowa, które wypowiada, nie są zrozumiałe.
Podchodzi do niej. Podchodzi z wielką gracją jak i wdziękiem. Chwyta ją za ramiona i odwraca w stronę, z której przyszła. Widok, który widzi, zapiera jej dech w piersiach.
Na polanę wychodzi mnóstwo niezwykłych wilków. Różnej maści, jak i wielkości. Za nimi podążają ludzie. Dziwnie ubrani, niezwykle piękni, ale ludzie. Ludzie, którzy poruszają się z wielką gracją. Jak Gabriel. Większość z nich trzyma pochodnie. Wchodzą i ustawiają się w pół okręgu. Klękają i zaczynają śpiewać. Śpiewać pieśni, których nie rozumie, ani nie zna.
Anioł zakłada na jej głowę wianek. Wianek zrobiony z róż. Niezwykłych róż. Do jej prawej ręki wsuwa czarne pióro. Zaś do lewej, ogromny wilczy kieł.
- Zrób z nich dobry użytek - szepcze.
- Jaki użytek? Co tu się dzieje?!
- Dowiesz się w swoim czasie. Wszystko w swoim czasie.
Obraz zaczyna jej się rozmazywać. W oddali słyszy ludzkie krzyki. Krzyki, których zlękną się najodważniejsi. Słyszy głośne wycie. Warczenie. Jęki. Lecz po chwili, zaczyna się to wszystko uspokajać. Nie widać, ani nie słychać już nic.
"Musisz wybrać drogę. Drogę, która cię poprowadzi". Cichy szept ją budzi. Rose jest cała mokra. Przez sen. Sen, który niemiłosiernie ją zmęczył.
Zaspana siada na łóżku i rozgląda się wokół. Cały pokój tonie w mroku, jedynie księżyc przebija się przez otwarte okno, a jego światło pada wprost na jej biurko.
Jednak dziewczyna wzrusza tylko ramionami i kładzie się ponownie. Na nowo sen zaczyna ją usypiać, lecz nagle wystraszona siada na łóżku.
Coś jest nie tak.
Patrzy na otwarte okno.
Nie pamiętam, żebym go otwierała , myśli.
Podchodzi do niego. Nagle na parapecie zauważa coś dziwnego.
- Co to ...? - bierze poskładaną kartkę do ręki.
Delikatnie ją otwiera. W środku starannym pismem są napisane tylko trzy wyrazy.
" W swoim czasie ".
Rose przykłada dłoń do ust by nie krzyknąć.
Czy ktoś sobie stroi z niej żarty?!
Wychyla się przez okno, jednak nikogo nie widać.
Stara się nasłuchiwać. Bez skutku.
Dotyka delikatnie łańcuszka i wzdycha.
- Gdyby James tu był, na pewno wymyśliłby rozsądne rozwiązanie.
Czarne pióro? Nagle przypomniał się jej urywek snu.
Na pewno nie był od żadnego ptaka. Był za duży. A więc, od jakiego zwierzęcia pochodził?
Zainteresowana odpaliła komputer.
Po piętnastu minutach poszukiwań, wreszcie na coś się natknęła.
- Kiedy Bóg wypędził z raju Adama i Ewę, kazał aniołom pilnować wrót, by żaden człowiek, nigdy już do niego nie wszedł. - czytała na głos - Jednak owe anioły były wyjątkowe. Stworzone wyłącznie do pilnowania ludzi i bram raju. Miały czarne skrzydła. Większość z nich była ciemnowłosa z jasnymi, błękitnymi oczami. Po pewnym czasie było ich na tyle dużo, że większość z nich opuściła raj i zeszła do ludzi, gdzie kobiety rodziły ich dzieci. Rozzłoszczony Bóg postanowił się na nich zemścić. Żywcem, kazał ich obedrzeć ze skrzydeł i wypędzić na ziemię, gdzie mieli cierpieć męki okrutne razem z ludźmi.
Opis wyglądu trochę przypomina Jamesa, zaśmiała się w duszy, lecz naraz spoważniała.
Trochę to śmieszne, ale czy ON może być aniołem strąconym z nieba? , gorączkowo rozmyślała, a jeżeli to prawda to można wyjaśnić dlaczego słyszałam jego głos w głowie!
Rose ciężko oddychała. Oparła delikatnie głowę o oparcie krzesła i wyobrażała sobie jak mógł wyglądać, ze skrzydłami.
- Muszę z nim jutro poważnie porozmawiać - powiedziała na głos.
Wyłączyła komputer i poszła się położyć.
- Jutro czeka mnie ciężki dzień - szepnęła do poduszki.
• Hej! :) Mam nadzięję, że się podobało! :') Czytajcie i komentujcie, chwalcie, krytykujcie, MOTYWUJCIE! :D
• Kolejny rozdział już niedługo! Oczekujcie! :'")
ZAJEBISTE, BOŻE KOCHANIE, NAJLEPSZY ROZDZIAŁ, NADAL TAKIE DŁUGIE PISZ, PROSZĘ..:(<3
OdpowiedzUsuńJeju mysiu cieszę się, że ci się podobało<3 kc:*
UsuńKocham *o*
OdpowiedzUsuńJest super💞
OdpowiedzUsuń