Powered By Blogger

sobota, 23 kwietnia 2016

Rozdział 19

    Jest coś takiego jak przeznaczenie.
 Nie da się jednak go poznać dosłownie.
 Nic nie dadzą ci wędrówki do wróżbitów i wróżek. Twoje przeznaczenie jest jakby zmaknięte w skrzyni, zabezpieczonej wielką kłódką, do której zgubiono kluczyk.
Pewnie jesteś ciekaw dlaczego? A no powiem ci, drogi śmiertelniku, że bardzo, bardzo dawno temu, tacy jak ty, mogli się bez przeszkód, o nim dowiedzieć. Wystarczyło, że udali się do Wyroczni. Jednak nie było to dla nich dobre. Człowiek, jest tylko człowiekiem. Ma w sobie mnóstwo pychy i lubi zadzierać nosa, tym samym pokazując zniewagę bogom. Wystarczyło, że poznali swoje przeznaczenie, a odrazu wychodzili od Wyroczni, z zachmurzonym czołem. Następnie za wszelką cenę starali się zmienić swój los. Czy im to wychodziło? Zdecydowanie nie. Przeważnie ginęli tak, jak mówiła wyrocznia. Raz przez piorun, zesłany przez najwyższego boga, raz przez utopienie, spowodowane złością pana mórz. Do wymienienia wszystkich przykładów, niestety zabrakłoby mi palcy. Pewnie się zastanawiasz, dlaczego w ich śmierć mieszali się bogowie? Było to właśnie spowodowane przez ich pychę. Przez to, że uda im się dowieść, że są najlepsi. Ba! Nawet, że są potężniejsi od bogów. Niestety nie wychodziło im to na dobre. Chyba się już teraz domyślasz, dlaczego aktualnie nie można poznać swego przeznaczenia? Znaczy... Przepraszam źle, zostało to przeze mnie ujęte.
Dlaczego wy, śmiertelnicy, nie możecie go poznać. Ze mną natomiast, jest już zupełnie inaczej. Nie na codzień, rodzi się dziecko, które ma matkę człowieka, a ojca anioła. Nie, nie. Nie takiego anioła, jakiego znacie z opowieści i bajek. Nie robi "fru, fru" za każdym razem, kiedy komuś dzieje się krzywda. Oj nie. Można śmiało rzec, że są podzieleni. Jedni zajmują się pomaganiem bogom, drudzy są odpowiedzialni za poszczególnych ludzi, inni zaś, nie mając nic do roboty i snują się po świecie, bez celu. Teraz, kochany czytelniku, jesteś zapewne ciekaw skąd się wzięli? Są oni wynikiem, kontaktów fizycznych, kilku najpotężniejszych bogów, z różnymi stworzeniami. Nimfami, driadami i innymi podobnymi. Spłodzeni aniołowie nie są bardzo ważni dla rodziców. Jednak, to nie oznacza, że wszyscy są traktowani tak samo. Jest kilku "najwyższych rangą" i jednym z nich, jest mój ojciec. Archanioł Gabriel. Powinnam jeszcze przypomnieć, że anioły mają zakaz na kontaktów fizycznych ze śmiertelnikami. Jednak, jak zapewne się domyślacie, nie wszyscy trzymają się tego zakazu. Kilku z nich, zapewne poniosły emocje i... BUM! Stało się. Kobieta rodzi pół-anielskie dziecko. Bogowie reagują natychmiastowo. Anioł, który dopuścił się do złamania zakazu, zostaje strącony z nieba i jest zmuszony do zamieszkania między ludźmi, jako upadły anioł. Jednak nie wszystkich aniołów czeka taka kara.
Z tego, co się orientuję, było kilka bardzo rzadkich wyjątków. Między innymi, jest nim mój ojciec. Musi być naprawdę ulubieńcem bogów, skoro przymknęli, na jego wybryk, oko. Ale powrcając do przeznaczenia. Jako dziecko pół-anielskie, pozwolono mi, abym wysłuchała słów Wyroczni.
  Według Uriela, powinnam teraz emanować zachwytem i dumą, że udzielono mi pozwolenia na coś, na co inni mają wyraźny zakaz. Jednak nie czułam się szczególnie zaszczycona. Im byliśmy bliżej białej kopuły Kapitolu, ja odczuwałam coraz to większy stres. Nerwowo poprawiłam ciemnozieloną pelerynę, zasłaniając tym samym klingę miecza i wystające dwa sztylety. Muszę przyznać, nie było dla mnie przyjemnością, noszenie niebezpiecznych broni u boku. Delikatnie spojrzałam w niebo. Zaczynało się już ściemniać.
- I dobrze. Przynajmniej nie będziemy przykuwać uwagi ludzi - powiedział Uriel, odgadując moje myśli.
Skinęłam głową. Po chwili krzywy i dziurawy chodnik, zamienił się w elegancką kostkę brukową.
- Czy ty napewno wiesz w którą stronę mamy iść? - zapytałam niepewnie.
Popatrzył na mnie pod skosem i kpiąco się uśmiechnął.
- Żyję na tym świecie już tak długo, że twojemu małemu móżdżkowi, nie zmieściło by się to w głowie, a ty pytasz mnie, czy aby napewno znam drogę do Wyroczni?
Zacisnęłam usta w wąską szparkę i spojrzałam tępo przed siebie.
Chcę już jak najszybciej uratować Jamesa i zakończyć, tę męczącą wyprawę z Urielem. Miałam już go po dziurki w nosie. Ogólnie chciałabym być normalną nastolatką, wierzyć dalej w te brednie, które opwowiadają ludzie, a dziwne wydarzenia tłumaczyć sobie typowym "przewidziało mi się".
Ale czy napewno? Odezwał się cichy głosik w mojej głowie.
  - Czekaj, czekaj - mruknęłam, kiedy znaleźliśmy się przy ogromnym budynku Kapitolu - chcesz mi powiedzieć, że w miejscu, które codziennie zwiedza setki ludzi, znajduje się starożytna wyrocznia?
- Jak wiesz gdzie szukać.
- Okej. Nie mam pytań. Albo nie! Czekaj! Mam pytanie. Chcesz od tak - pstryknęłam palcami - przejść obok strażnika i bramki wykrywającej metale?
- Jesteś głupia czy głupia?
Zrobiłam się cała czerwona na twarzy i poczułam jak coś się we mnie gotuje. - Co ty powiedziałeś? - wydusiłam z siebie.
Spojrzał na mnie krytycznym wzrokiem.
- Przez to twoje gadulstwo, nie potrafię się skupić. Z łaski swojej, trzymaj przez jakiś czas gębę na kłódkę. Chociaż... najlepiej będzie, jak w ogóle nie będziesz się odzywać.
Zazgrzytałam zębami ze złości, jednak nic nie powiedziałam. Nie pozwoliła mi na to moja duma.
  Śnieżno biały budynek, pozostawiał niewiele do życzenia. Zachwycał nie tylko swoim pięknem, ale także wyniosłą i dumną postawą. Szliśmy szybkim, zdecydowanym krokiem. Dzięki mrokowi, przemieszczaliśmy się niemal niedostrzeżeni. Po chwili znaleźliśmy się, na niewielkich rozmiarów, placu znajdującym się za Kapitolem. Pośrodku stał wykuty z brązu pomnik, przedstawiający kobietę trzymającą w jednej ręce wagę, a w drugiej zwój papieru. Pod jej stopami wykute były małe znaczki. Po chwili zorientowałam się, że jest to język grecki.
Nie pytajcie mnie jakim cudem udało mi się rozszyfrować ten napis, bo sama nie wiem. Po prostu spojrzałam i przeczytałam.
"Śmiertelniku, czy też nie. Jeśli chcesz poznać prawdę swą, musisz wpierw odwagę przejść, potem tylko słony tor. Ten co pyta, ten nie błądzi. Jednak czy to prawda jest? Proszę, razy kilka, się zastanów, nim przekroczysz święte progi"
- Cóż za poezja - mruknęłam.
Uriel mnie zignorował i przejechał palcem po greckiej literze delta. Po niecałej sekundzie rozbłysła niebieskim światłem i ukazało się przejście. Chłopak wyciągnął z plecaka latatkę i poświecił do środka.
 Krzyknęłam. Tuż przed nami, szczerząc zęby, znajdował się w całej okazałości szkielet. Miał na sobie starą, podartą i brudną, zieloną koszulkę z ledwo widocznym napisem "Uwaga! Łamią mi się kości". Na tyłek założone miał ciemne spodnie w moro. Opierał się o ścianę, z założonymi na piersiach rękoma. Wyglądał jakby spał.
Wstrzymałam oddech.
- Mężczyźni mają pierwszeństwo - powiedziałam i poczułam jak robi mi się głupio.
Spojrzał na mnie kątem oka, jednak nic nie powiedział. Poprawił plecak i pierwszy wszedł do środka. Po krótkim wahaniu ruszyłam za nim. Kiedy przekroczyłam próg, wrota za moimi plecami, zamknęły się z cichym odgłosem.
Zacisnęłam mocno zęby i starając się nie myśleć, o stojącym niedaleko nieboszczyku, przeszłam obok niego.
  Naprawdę spodziewałabym się wszystkiego. Atakujących demonów, potworów a nawet duchów, ale nie tego, że stojący trup poruszy ręką i oprze ją o moje ramię, a następnie przemówi. Poczułam jak miękną mi kolana. Musiałam wykorzystać naprawdę dużo energii, by utrzymać się na nogach.
- Śmiertelniku, czy też nie. Jeśli chcesz poznać prawdę swą, musisz wpierw odwagę przejść, potem tylko słony tor - z jego ust usłyszałam, dopiero co poznany, wiersz - ten co pyta, ten nie błądzi. Jednak czy to prawda jest? Proszę, razy kilka, się zastanów, nim przekroczysz święte progi.
Uriel odwrócił się w naszą stronę z niemym niepokojem na twarzy, jednak po chwili otrząsnął się z zaskoczenia.
- Chcemy dostać się do Wyroczni.
Szkielet pomału odwrócił swoją głowę, a raczej czaszkę i spojrzał na niego pustymi oczodołami.
- Jeśli chcesz poznać prawdę swą, musisz wpierw odwagę przejść, potem tylko słony tor - powtórzył, znacznie podkreślając wyraz "przejść".
- To już słyszeliśmy - mruknął w odpowiedzi - nie można jaśniej?
Trup pokręcił ze zrezygnowaniem głową.
- Wy, anioły, nigdy nie zmądrzejecie - drgnęłam, kiedy usłyszałam jego normalny głos.
Wydawało się, jakby ktoś jeździł kamieniem po szkle.
- Ty jesteś żywy - wymknęło mi się.
- To chyba oczywiste - odburknął, przenosząc wzrok, a przynajmniej tak mi się wydawało, bo przypominam nie miał gałek ocznych, na mnie.
- No proszę kogo my tu mamy - zacmokał - czy to nie jest ta sławna Rosalia E... znaczy Smith?
- Skąd wiesz jak mam na imię?
- Wieści, a zwłaszcza tu pod ziemią, roznoszą się bardzo szybko. Słyszałem, że zmierzasz do królestwa podziemi. Szczerze w to wątpię, żebyś wyszła z tamtąd żywa. Ale no cóż. Połamania kości.
Zabrał kościstą dłoń z mojego ramienia i machnął ręką sprawiając, że w tunelu zrobiło się jasno. Zobaczyłam, przed nami, strome schody prowadzące w dół.
- Chcecie się dostać do Wyroczni? Napewno się ucieszy. Już dawno nie miała ŻYWYCH gości.
Przełknęłam głośno ślinę.
- Skończ nas bajerować... - zaczął Uriel.
- Charon.
- A więc Charon, wiersz wykuty na pomniku nie jest dla ozdoby, jak mnie mam.
- Mądry chłopak - skinął głową - aby dostać się do wyroczni, musicie przejść test. Nie jest trudny.
- Ale...?
- Zawsze musi być jakieś ale - mruknęłam.
- Ale jeśli nie uda się wam go rozwiązać, będziecie musieli zginąć.
- Potem się dziwicie, że nikt was nie odwiedza - przewróciłam oczami.
Zignorował mnie i ruszył schodami w dół, dając nam znak ręką, byśmy poszli za nim.
- Czekaj, czekaj - powiedziałam i wyminęłam Uriela, by być bliżej naszego znajomego.
- Co?
- Masz tak samo na imię, jak Charon z mitologi greckiej, który pomagał duszom dostać się do Hadesu.
Przez chwilę zapanowała cisza, którą po chwili przerwał nieprzyjemny głos.
- Bo to ja nim jestem.
Muszę przyznać, szczęka mi opadła.
- Więc, więc co tu robisz?
- Chyba każdy ma prawo, wziąć sobie wolne? Myślisz, że stanie na tej przeklętej łodzi i wiosłowanie tam i spowrotem przez kilka tysięcy lat, jest przyjemne?
Do tego strasznie rozbolał mnie kręgosłup, więc Pan Podziemia ulitował się nade mną i dał mi kilka miesięcy wolnego.
- Więc dlaczego akurat tu?
- Ta ciekawość, sprawi kiedyś, że ktoś obetnie ci język.
- Sam to powtarzam - wtrącił Uriel.
Nie zwróciłam na nich najmniejszej uwagi.
- A więc?
- Po pewnym czasie znudziło mi się opalanie na Karaibach, więc zacząłem poszukiwać jakiejś pracy na te kilka miesięcy.
- Aha - starałam się wyobrazić Charona, opalającego swoje nagie kości na jednej z plaż, jednak niezbyt mi się to udało.
- A kiedy wracasz do Hadesa?
Nieznacznie się skrzywił.
- Nie radzę wypowiadać imienia Pana Podziemi, bez jakiegokolwiek celu i to na jego terenie.
Na podkreślenie jego słów, korytarz zatrząsł się, a ze sklepienia posypało się kilka grudek ziemi.
Nagle schody zrobiły ostry zakręt i już po chwili staliśmy w okrągłej komnacie, zawierającej pięć dużych i szerokich, drewnianych drzwi.
- Teraz, każdy z osobna, musi wybrać jedne drzwi i przejść przez nie. Każde z nich prowadzi do Wyroczni, jednak tylko jedne nie zawierają żadnych pułapek. No to powodzenia. Być może do spotkania po drugiej stronie, albo przy rzece Styks.
Pomachał nam na pożegnanie i został wchłonięty przez ziemię. I to dosłownie.
Spojrzałam niepewnie na Uriela.
- Co teraz?
- Musimy zaryzykować - powiedział i podszedł do drzwi pierwszych z prawej - do zobaczenia. Mam nadzieję.
Już miał otwierać drzwi, kiedy po raz ostatni spojrzał w moją stronę i powiedział.
- Uważaj na siebie.
Przeszedł przez drzwi, które szybko zniknęły. Nerwowo poprawiłam pelerynę i przyjżałam się pozostałej czwórce. Po chwili zauważyłam na nich wyryte symbole.
Pierwszy przedstawiał sowę.
Drugi - łuk.
Trzeci - trójząb.
A ostatni ukazywał dwa skrzyżowane miecze. Po krótkim namyśle, podeszłam do tych trzecich.
W mojej głowie rozległ się fragment wiersza.
"Musisz wpierw odwagę przejść, potem tylko słony tor."
Odwaga i słony tor. Jedyne drzwi, które według mnie pasują do tego opisu, to te z trójzębem.
Czyż trójząb nie kojarzy się z bezkresnym i słonym oceanem, w którym czają się niebezbieczeństwa?
Wzięłam głęboki oddech i mocno popchnęłam stare wrota. W nozdrza, uderzył mnie mocny powiew wiatru, który niósł za sobą zapach słonej bryzy. Niepewnym krokiem przeszłam przez próg.
  Znalazłam się na niewielkiej wyspie, oblanej ze wszystkich stron nieskończonym oceanem. Wolnym krokiem ruszyłam przed siebie, wodząc wzrokiem po wyspie. Nie była ani piękna, ani brzydka. Była taka... znośna. Porośnięta wielkimi drzewami i wysokimi, aż do nieba, kłosami z ziarnem.
Spostrzegłam szeroką, wydeptaną ścieżkę, prowadzącą w górę jakiegoś wzniesienia. Po krótkim wahaniu, skierowałam się w jej stronę.
Niecałe sześć minut później znalazłam się na samym szczycie. Widziałam z niego prawie całą wyspę. Wokół znajdowało się pełno pieczar i grot, obok których pasły się wielkie owce. Nagle poczułam, jak ziemia pod moimi stopami drży. Zaskoczona rozejrzałam się wokół. Najbliższym schronieniem było rozgałęzione drzewo, na które sprawnie się wspięłam. Długo nie musiałam czekać, by dowiedzieć się, co jest przyczyną wstrząsów.
Był to przeraźliwie wielki mężczyzna. Jednak nie jego wzrost przeraził mnie najbardziej, tylko jedno oko, znajdujące się pośrodku czoła. Było ono straszliwie okaleczone. Byłam bardzo ciekawa, czy potwór cokolwiek przez nie widzi.
Nagle zatrzymał się, tuż przed moją kryjówką i pociągnął nosem.
- Czy ty też to czujesz, Stogonow? - powiedział do niewidzialnego towarzysza.
Nagle go zobaczyłam. Była to duża, czarna owca, sięgająca cyklopowi do ud.
W odpowiedzi głośno zabeczała.
- Już dawno nie czułem tego zapachu. Od kąd Nikt uciekł i ogłosił całemu światu, że mieszkamy tu my - cyklopowie, wszyscy zaczęli opływać naszą wyspę szerokim łukiem - pociągnął nosem - wyczuwam ludzkie ciało. No, może niezupełnie, ale ludzkie.
Przymknęłam oczy i w myślach zaczęłam błagać ojca o pomoc.
- Stogonow... znowu ta dziwna energia. Musimy jak najszybciej wracać do pieczary. Pewnie znowu pojawiły się tam miniaturowe drzwiczki.
Gwizdnął na owcę i szybkim krokiem odeszli. Odetchnęłam z ulgą.
- Dzięki tato - powiedziałam i to całkiem szczerze.
Niespodziewanie wpadło mi coś do głowy.
Drzwi? Może są to właśnie MOJE drzwi?
Zeskoczyłam z drzewa i pobiegłam za oddalającym się olbrzymem. Kiedy cyklop robił dwa kroki, ja robiłam ich chyba ze sto. Po dziesięciu minutach dotarliśmy do jego miejsca zamieszkania - wielkiej groty, do której wchodziło się przez ogromne i to dosłownie ogromne, drzwi. Schowałam się za szerokim głazem, porastanym przez wysoką trawę.
- Ciągle ten sam zapach - mruknął do siebie, pociągając nosem.
Nagle zesztywniał i pomału odwrócił głowę w stronę mojej kryjówki. Poczułam jak robi mi się słabo.
 Przyłożyłam dłonie do twarzy, by wydawać jak najmniej dźwięków.
- To ty! - zagrzmiał, wskazując palcem w moją stronę.
Zachciało mi się płakać. Jak mogłam się wplątać w coś tak niedorzecznego?
- Jak mogłeś? Pytam się, Stogonow, jak mogłeś zjeść człowieka i się ze mną nie podzielić? To już szósty raz. Gdybyś nie był moim ulubieńcem, to już dawno piekłbyś się nad ogniskiem.
Owca wydała długi bek, wymieszany z gniewem. Widać, nie spodobały się jej oskarżenia pana. Potrząsnęła głową i weszła, dumnie wypięta, do groty.
- I co ja z tobą pocznę? - mruknął i spojrzał w niebo.
Chyliło się już ku zachodowi.
- Pora iść po moje skarbeńka - mówiąc to, zaczął schodzić stromym poboczem, w stronę pastwiska, mrucząc przekleństwa na owcę.
Spojrzałam w stronę groty. Nie było widać pupila, cyklopa. To była moja szansa.
Wyskoczyłam zza głazu i pobiegłam w stronę wejścia.
Już po chwili znajdowałam się wewnątrz.
Muszę przyznać, potwór miał całkiem spoko styl.
Pokój w którym się znajdowałam był pomalowany na ciemny brąz. Na podłodze leżał gruby dywan, który całkowicie wyciszał moje kroki. Po środku znajdował się wielki, drewniany stół, wokół którego, stało pięć ogromnych krzeseł ze złotymi wstawkami. Na samym końcu pokoju, tuż pod ścianą był kominek w którym wesoło trzaskał ogień. Tuż obok zauważyłam złote drzwi (oczywiście w moim rozmiarze). Szeroko się uśmiechnęłam.
Czy to naprawdę jest takie proste? Wzruszyłam ramionami i ruszyłam w stronę mojego wyjścia. Niespodziewanie, za moimi plecami, huknęły wrota i rozległ się pełen nienawiści głos:
- No proszę, kogo my tu mamy. Miałeś rację Stogonow. Wybaczam ci, że wcześniej zjadłeś innych, nie dzieląc się.
Zmroziło mnie. Nie potrafiłam się ruszyć. Podświadomość mówiła "Uciekaj! Biegnij Rose! Na co jeszcze czekasz?!". Jednak nogi odmówiły posłuszeństwa. Po chwili znalazłam się w wielkiej łapie. Cyklop nachylił się i dokładnie mnie powąchał.
- Wiesz co Stogonow? To coś pachnie dokładnie tak samo, jak to, co niedawno pożarłeś.
Usłyszałam bek pełen rezygnacji. Czy naprawdę da się być tak bardzo głupim?
Olbrzym postawił mnie na blacie i przykrył szklanką.
- Ej! - krzyknęłam - tak nie można!
W odpowiedzi usłyszałam tylko głośny śmiech.
- Bo co? - zagrzmiał - może ty mi zabronisz?
- Aha. To chyba oczywiste.
Spojrzał na mnie uważnie i oblizał wargi.
- Jak mam cię zjeść? W potrawce? Może ugotuję z ciebie zupę? A może jednak lepiej będziesz smakować na surowo?
Nagle wpadł mi do głowy wspaniały pomysł. Nieco szalony, ale wspaniały.
- Hej, ty! - krzyknęłam w jego stronę - nie jesteś godzien, nawet małego kęsa ze mnie.
- Co? Jak to?! - warknął.
- Spotkałam kiedyś jednego cyklopa. Oh cóż to był za wspaniały mąż! A jaki silny. Nazywał się... Łamikość! Czy to nie straszne imię?
- Może być - cyklop wzruszył ramionami.
Przewróciłam oczami.
- Ja - dumnie wypiął pierś - jestem Polifem. Ulubiony syn Pana Mórz.
- No, niezłe imię - powiedziałam - ale Łamikość potrafił przypiąć siebie do grubej bali w swoim domu, dziesięcioma najgrubszymi łańcuchami, a potem jednym wdechem je rozrywał.
- Pff, też mi coś - mruknął Polifem - zaraz wracam.
Nie minęła nawet minuta, a już był z powrotem. W wielkich dłoniach trzymał, nie dziesięć, a piętnaście grubych łańcuchów. Patrzyłam z niedowierzaniem, jak pomału obwiązuje je wszystkie wokół siebie i jednej, z kilku kolumn, podtrzymujących sklepienie.
- A teraz patrz na to - ryknął w moją stronę.
Napiął całe ciało, jednak nic się nie stało. Robił się coraz bardziej czerwony, a jego oko zaszło krwią.
Uśmiechnęłam się tryumfialnie i z wielkim wysiłkiem podniosłam szklankę do góry. Po sekundzie stałam wolna na stole.
- Nie! - wykrzyknął wściekły Polifem, jeszcze bardziej się napinając.
Kolumna, do której był przypięty, zaczęła się niebezpiecznie poruszać.
Miałam mało czasu. Udało mi się ześlizgnąć po nodze stołu i już po chwili biegłam w stronę drzwi.
- Stonogonow! Łap nasz obiad! - wydarł się cyklop, jednak owcy nie było w pobliżu.
Zdyszana zatrzymałam się przed złotymi wrotami, jednak nim je otworzyłam, odwróciłam się do szarpiącego wściekle olbrzyma i powiedziałam:
 - Mógłbyś nauczyć się nieco kultury. Jak spotkasz swojego ojca, powiedz mu, żeby dał ci z tego korepetycje.
Pomachałam mu ręką i przeszłam przez drzwi, zostawiając w tyle wściekłego Polifema.
  Zamrugałam oczami. Coś przeleciało przed moim nosem. A raczej... przepłynęło. Otworzyłam szeroko oczy z przerażenia. Znajdowałam się głęboko pod wodą. Jednak dwie rzeczy były najdziwniejsze.
Pierwsza - potrafiłam bez problemu oddychać.
Druga - mimo takiej głębokości, nie rozerwało mnie ciśnienie.
Rozejrzałam się wokół. Co znowu? Zacisnęłam zęby i rozejrzałam się wokół. Rafy koralowe, małe rybki, rekiny, rozgwiazdy. Czego tam nie było! A. No tak. Już wiem czego. Nie było niczego, co mogłoby wskazywać miejsce, do którego mam dotrzeć.
Drgnęłam, kiedy obok mnie przepłynął rekin, muskając moje ramię płetwami.
Niespodziewanie usłyszałam w oddali cudowny śpiew. Tak, tak. Wiem. Jestem pod wodą, a tu nagle ktoś sobie coś śpiewa. Wydaje się to szalone, jednak gdybyście znajdowali się w moim położeniu, nic was by nie zdziwiło.
Skierowałam się w stronę, skąd dochodził tajemniczy głos. Niezdarnie machając nogami i rękami, jakimś cudem udało mi się popłynąć. Po jakimś czasie, ujrzałam wrak typowego starożytnego statku. Wokół pływało mnóstwo, różnych rozmiarów, rekinów. Po krótkim wahaniu, popłynęłam w jego stronę. Kiedy byłam już na tyle blisko, by zajrzeć przez niewielkie okno do środka, ujrzałam na pokładzie piękną kobietę.
Miała długie, jasne włosy. Oczy jej, były błękitne, niczym ocean. Skóra była niemalże biała. Opasana była długą, niebieską tuniką.
Stała do mnie tyłem i grała na lirze, śpiewając.
"Apollo, Artemido mej pieśni racz wysłuchać.
To dla was. To do was, me błagania wznosze.
Dzięki wam i Odyseusza samotnego i Jazona przebiegłego, udało się uratować.
Czy ponownie mogę, do was błagania me wznieść?
Czy pozwolicie, kolejnej ofierze dostać się do domu?"
Zauroczona wsłuchiwałam się w jej głos. Jednak dłuższa chwila musiała minąć, nim zorientowałam się, że śpiewa o mnie.
Nagle poczułam jak coś opiera się o moje plecy. Pomału odwróciłam głowę - czego natychmiast pożałowałam. Zobaczyłam przed sobą szeroki i szary pysk, błyskający od czasu do czasu, ostrymi zębami.
Głośno krzyknęłam i rzuciłam się do ucieczki. W niecałą sekundę mnie dogonił i chwycił za nogawkę spodni. Nie potrafiłam wydusić z siebie żadnego dźwięku.
- Aro! - usłyszałam za plecami - zostaw! Idź się baw z innymi!
Rekin momentalnie mnie póścił i ze spuszczonym łbem odpłynął w stronę swoich pobratymców. Odetchnęłam z ulgą i spojrzałam w stronę wybawicielki.
- Dziękuję - szepnęłam, oplatając się rękoma.
- Nic ci nie jest?
Pokręciłam przecząco głową.
Wzięłam głęboki oddech.
- Czy, czy pomożesz mi się stąd wydostać?
Blondwołosa piękność spojrzała na mnie uważnie.
- Postaram się. Zrobię wszystko co w mojej mocy, Rosalio.
Wytrzeszczyłam oczy.
- Skąd, skąd wiesz jak się nazywam?
Delikatnie się zaśmiała.
- Dużo o tobie słyszeliśmy. Jednak muszę cię ostrzec. Luke tylko na to czeka. Chce abyś dotarła do podziemi. Wtedy będzie miał nad tobą kontrolę.
Zmarszczyłam brwi.
- Dlaczego Had... przepraszam, Pan Podziemi, go nie zniszczy?
- To nie takie proste. On daży go wielkim szacunkiem. Można nawet powiedzieć, że Luke jest jego prawą ręką.
Poczułam jak robi mi się słabo.
- Czyli nie mamy szans? Nie zdołamy uratować Jamesa?
- Tego nie powiedziałam. Dowiesz się co się wydarzy, kiedy dotrzesz bezpiecznie do Wyroczni. Ale wpierw muszę ci pomóc. Jestem Agapita.
Skinęłam głową.
- A więc, Agapito, gdzie mamy iść?
Czoło jej spochmurniało.
 - W jedno z najmroczniejszych miejsc w ocenie. W miejsce, gdzie docierają tylko przeklęci. Gdzie można znaleźć wejście do Tartaru. Gdzie przebywają najgorsze z najgorszych potworów.
Przełknęłam głośno ślinę.
- Niezbyt zachęcająco - mruknęłam.
Wzruszyła ramionami.
- Nic nadzwyczajnego.
- Może dla ciebie. Jak się tam dostaniemy?
Odwróciła się tyłem do mnie i głośno gwizdnęła.
Przez chwilę nic się nie działo, jednak po kilkunastu sekundach coś obok nas zabulgotało i z nikąd pojawił się złoty rydwan, ciągnięty przez sześć, ogromnych rekinów. Szczęka mi opadła.
- Wow.
- Zapraszam - powiedziała Agapita, wykonując ruch dłonią, zachęcający do zajęcia miejsca.
Ostrożnie weszłam do środka i stanęłam po lewej stronie tak, by nimfa mogła bez przeszkód prowadzić rydwan.
Już po chwili pędziliśmy pomiędzy morskimi stworzeniami.
- Agapito?
- Hm?
- Co oznacza twoje imię?
Spojrzała na mnie kątem oka.
- Moje imię powstało z przymiotnika Agápetos, oznaczającego "drogi", "kochany" - ciężko westchnęła - przez to imię, jestem zbyt łagodna. Staram się wszystkim pomagać. Jednak jeśli coś mi nie pójdzie, całą winą obarczam siebie...
Przez chwilę zapanowała niezręczna cisza.
- Ale... ale przecież imię nie łączy się z osobowością.
- Czy napewno? Czy jesteś tego pewna, Rosalio? - drgnęłam na dźwięk mojego imienia.
Bardzo rzadko, ktoś używa mojego imienia w pełnym brzmieniu.
- Czy wiesz co oznacza twoje imię?
- Nie - powiedziałam cicho, wpatrując się w koralowce.
- Rosalia, to niezależna, pewna siebie kobieta. Uwielbia mieć swoje zdanie, chce zachować zupełną wolność, zarówno jeśli chodzi o działanie, jak i o myśli.
Uśmiechnęłam się krzywo.
- No. To prawie jak ja.
Nimfa zaśmiała się perliście.
- A nie mówiłam?
Poczułam, że się rumienię.
- Nie będzie ci przeszkadzać, jeśli sobie coś zanucę?
Pokręciłam przecząco głową. Wprost nie mogłam się doczekać, kiedy znowu usłyszę ten delikatny głos.
- Ah, najdrożyszy, najpiękniejszy, radość mnie wypełnia.
Kiedy powrócisz, dzięki Atenie, nie zabraknie ci mej miłości.
Ah, ukochany, najmądrzejszy, co bym bez ciebie poczęła.
Kocham cię całym sercem, umysłem, niech Afrodyta, błogosławi nasz związek.
  Dzięki pieśnią Agapity, podróż minęła nam zaskakująco szybko. Nagle poczułam, jak robi mi się zimno.
Ciepłe i przyjemne prądy morskie, zmieniły się w lodowate podmuchy. Smagały mnie po szyi i rękach. Już po chwili zaczęłam szczękać zębami.
- Witaj, w Dolinie Rozpaczy.
Pod nami rozciągał się ogromna i mroczna szczelina. Poczułam jak coś ścisnęło mnie w żołądku. Z dołu dochodziły jęki i krzyki.
- Czy to, aby napewno jedyna droga? - spytałam niepewnie.
- Tak. Tam gdzie najwięcej potworów, tam droga do wyjścia.
Chwyciła mnie za rękę i wyciągnęła z powozu. Pstryknęła palcami, na co ten, natychmiastowo zniknął. Zaczęliśmy płynąć w dół, trzymając się blisko, kamiennej ściany rowu.
Dzikie odgłosy stawały się co raz głośniejsze i głośniejsze, a mi co raz bardziej kręciło się w głowie.
W pewnym momencie ukryłyśmy się w szczelinie. Obok nas przepłynął, węsząc, dziwny stwór.
- Dlaczego ja? - po raz setny, zadałam sobie to pytanie w myślach.
Poczułam lekkie pociągnięcie za rękę. To Agapita dawała nieme znaki, że trzeba płynąć dalej. Niechętnie wydostałam się z kryjówki.
- Musisz teraz mnie uważnie posłuchać - powiedziała po dłuższej chwili nimfa - kiedy dopłyniemy na sam dół, ja odwrócę uwagę potworów, a ty wpłyniesz w szczelinę, znajdującą się na skalnej półce.
Pokręciłam przecząco głową.
- Nie. Nie mogę cię tu zostawić. Tyle dla mnie zrobiłaś...
- Odważna o złotym sercu. Dobrze wiedziałam co robię - wskazała ręką w dół - kiedy dam ci znak, najszybciej jak będziesz potrafiła, popłyniesz w stronę wyjścia. Rozpoznasz je po złotym blasku, bijącym od środka.
Skinęłam niepewnie głową. Agapita pochyliła się i pocałowała mnie w czoło.
- Miej moje błogosławieństwo.
Kolejne rzeczy działy się tak szybko, że mój opóźniony mózg, nie potrafił tego zrozumieć.
W jednej chwili, z mroku, wyłoniły się przerażające monstra. Nimfa krzyknęła "Już". Najszybciej jak potrafiłam, zaczęłam płynąć w stronę wskazaną przez Agapitę. Z daleka dochodziło mnie głośne wycie. Zawahałam się. "Jestem nimfą. Nic mi się nie stanie. Obiecuję.", usłyszałam w głowie znajomy głos.
Ciężko westchnęłam i wślizgnęłam się pomiędzy dwoma ścianami, w głąb szczeliny.
Poczułam, że leżę na czymś twardym i zimnym. Zakaszlałam wypluwając resztki wody. Podniosłam się na łokciach i rozejrzałam się wokół.
- Gdzie jestem? - wyszeptałam.
Ostatnie co zobaczyłam, to turkusowe oczy wlatrujące się uważnie w moją twarz.

7 komentarzy:

  1. Bardzo miło mi się czytało. Trzymam kciuki za powstanie dalszych rozdziałów :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział jest cudny i najwazniejsze, że jest :D
    Przepraszam za taki krótki komentarz, ale powieki mi się zamykają.. :/

    OdpowiedzUsuń
  3. NARESZCIE... Już się niepokoiłam, że nie będziesz już pisać :/ Rozdział oczywiście cudowny, jeden z najlepszych :D Czekam kochana na next i mam nadzieję, że nie będę musiała już tyle czekać :33 Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Super ale za mało uriela - skurwiela :-P

    OdpowiedzUsuń
  5. Kochana oby tak dalej naprawdę super opowiadanie czekam na następny rozdział :* :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Kofam Mitologie grecką i trafiłaś w mój gust.
    Czekam na Next..
    I tak wogulę to super opowiadanko :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Fan Miraculous30 czerwca 2016 11:22

    Takie fajne
    Takie super
    Takie zajebczaste
    Płacze
    Kiedy next
    Ma być
    Czekam
    Kocham cię

    OdpowiedzUsuń