Bo "wierzę ci" to już połowa "ufam ci".
A zaufanie, jest to najpiękniejszy prezent jaki można otrzymać.
Jednak zaufanie jest bardzo silną więzią.
Nie próbuj jej przerywać.
Bo już nigdy jej nie zaznasz.
Tik tak, Tik tak - w całym pomieszczeniu rozbrzmiewało głośne tykanie zegara.
Ciemnowłosa postać siedziała przy ogromnym, kamiennym kominku, grzejąc sobie ręce.
Kiedy zrobiło jej się przyjemnie ciepło, rozejrzała się po komnacie.
Było to okrągłe, ciemne pomieszczenie w którym, znajdowały się wysokie, pełne starych ksiąg, półki. Pośrodku, stał okrągły stół, naokoło którego ustawione były drewniane, z wysokim oparciem krzesła.
Ona zaś siedziała w głębokim fotelu i czekała na gospodarza.
Po chwili usłyszała kroki, które z każdą sekundą były coraz głośniejsze.
- A więc Izzy, co cię do mnie sprowadza? - podskoczyła przestraszona.
- Witaj Hektorze - powiedziała wstając - niedługo wybiją jej siedemnaste urodziny.
- Czego ode mnie oczekujesz?
- Będą na nią polować. Wiedzą dobrze, że jest bardzo silna. Jeżeli wybierze obojętnie którą stronę, będzie najpotężniejsza. Jej ojciec.... - urwała - .... dobrze wiesz kim był jej ojciec. Jeszcze nigdy się nie zdażyło, by dwie różne rasy miały wspólne dziecko.
- Mam zapewnić jej... ochronę?
- Tak. Dosyć jej już wymazywaliśmy pamięć. W końcu nadeszła chwila, by poznała calą prawdę.
- Muszę ci coś powiedzieć. Ona... ma towarzystwo.
Przez twarz Izzy przemknął strach.
- Niemożliwe. Niemożliwe by ją znaleźli.
- To jeden z czarnych. Wątpię by chciał ją skrzywdzić, jednak za nim ciągnie się cień. Złowrogi cień. Pragnie ją zniszczyć. Boi się jej.
Ciemnowłosa chwyciła za ramię Hektora.
- Nie możemy pozwolić, by coś jej się stało.
- Nie możemy - zgodził się.
~~
- Halo? - Rose odebrała telefon, zaspanym głosem.
Jednak po drugiej stronie nikt się nie odezwał. Zdenerwowana rzuciła telefon na kołdrę, wcześniej jednak wyłączając "tajemniczego" ktosia.
Zamierzała się jeszcze przespać, lecz naraz ponownie zadzwoniła jej komórka.
"Numer zastrzeżony", przeczytała.
- Słucham?! - powiedziała z naciskiem.
Nic. Cisza. Słyszała tylko miarowy oddech.
- To wcale nie jest zabawne - syknęła do telefonu - proszę przestać do mnie wydzwaniać i stroić sobie ze mnie żarty.
Jednak w odpowiedzi usłyszała tylko delikatne westchnienie.
- Zapamiętaj. Już czas. Już niedługo. Wszystko w swoim czasie. - usłyszała w słuchawce delikatny szept.
Rosalia momentalnie zdrętwiała.
Przypomniała jej się noc. Sen. List.
"Wszystko w swoim czasie." To zdanie trwało w jej głowie.
- C-co? - zająknęła się - nie wiem o czym pan mówi.
Jednak owa osoba już się wyłączyła.
Przestraszona bała się ruszyć z łóżka. Bała się iść do łazienki. Bała się każdego skrzypnięcia, wiatru. Bała się, że prześladowca może jej coś zrobić. Jej rodzinie.
Miała porozmawiać z Jamesem, ale teraz wydało jej się to mało ważne.
Nagle usłyszała ciche kroki. Zatrzymały się przed drzwiami do jej pokoju. Rose wstrzymała oddech.
Ktoś chwycił za klamkę i począł delikatnie otwierać drzwi.
- Już nie śpisz? - usłyszała głos dziadka.
Odetchnęła z ulgą.
- Nie.
- Za niecałą godzinę będzie u nas Rodrigo. Jeżeli chcesz go poznać, to bądź gotowa na dole za dwadzieścia minut.
- Dobrze - uśmiechnęła się blado.
- Rose, dobrze się czujesz? - przeszył ją przenikliwymwzrokiem.
- Tak - skłamała.
Poczekała, aż dziadek wyjdzie z pokoju. Wtedy dopiero wstała i podeszła do lustra. Rzeczywiście. Nie wyglądała najlepiej.
Sine, podkrążone oczy. Blada skóra i ... te włosy.
Jęknęła, starając się doprowadzić kołtuny do porządku. Jednak po pewnym czasie zrezygnowała. Postanowiła wziąć odprężający, gorący prysznic.
Wychodząc z łazienki owinęła się szczelnie grubym ręcznikiem. Stanęła pośrodku pokoju i zaczęła rozczesywać mokre włosy.
Nagle jej uwagę przykuła czerwona koperta, leżąca na komodzie.
Po chwili wahania, ostrożnym krokiem podeszła do niej, rozglądając się po wszystkich zakamarkach podejrzliwym wzrokiem.
Na wierzchu, drukowanymi literami, było wypisane jej imię.
Drżącymi ze strachu rękoma, otworzyła kopertę.
W środku była mała karteczka, na której drobnym druczkiem napisane było jedno zdanie.
"Spotkajmy się dziś o piętnastej, przy wielkim dębie".
Rose odetchnęła z ulgą.
To tylko list od Jamesa.
Od Jamesa?!
Dziewczyna na nowo się zestresowała.
Ale czego się spodziewała? W końcu kiedyś by nadszedł ten moment, kiedy będzie musiała z nim poważnie porozmawiać. Wytłumaczyć wszystko.
Z westchneniem wyciągnęła z szafy muślinową koszulkę na ramiączkach i dżinsowe spodenki.
Przebrana i umalowana zeszła na śniadanie. Jednak nikogo nie zastała w kuchni.
Postanowiła, że nie będzie czekać na babcię.
Zrobiła sobie, kanapki z serem żółtym, szczypiorkiem i pomidorem.
Po chwili usłyszała zajeżdżające pod dom auto. Szybko dokończyła resztki śniadania, naczynia wrzuciła do zlewu i pobiegła otworzyć drzwi.
Jej oczom ukazał się wysoki, ciemnooki mężczyzna, w średnim wieku.
- Dzień dobry Rose, czy zastałem dziadka?
- Tak. Zaraz go zawołam. Powinien być w garażu.
Idąc po dziadka, dziewczyna nagle zdała sobie z czegoś sprawę. Z kąd on znał jej imię? Ukradkiem obejrzała się za siebie.
Pessoa szedł za nią, rozglądając się wokół.
Szczerze mówiąc, nie zrobił na niej dobrego wrażenia.
- Dziadku! - zawołała, wchodząc do garażu - pan Rodrigo już przyjechał.
- Ach tak - uśmiechnął się do niej - możesz nas już zostawić. Musimy jeszcze porozmawiać o pewnych prywatntch sprawach.
Rosalie niezauważalnie skinęła głową i zaczęła się oddalać.
Przechodząc koło gościa, usłyszała szept.
- Uważaj z kim się spotykasz.
Zdziwiona, zamrugała oczami, na chwilę przystając.
- Słucham?
- Nic nie mówiłem - uśmiechnął się.
Zdezorientowana ruszyła w stronę domu. Już w oddali zobaczyła babcię opierającą się o framugę drzwi.
- Nareszcie jesteś - powiedziała, gdy zbliżyła się do niej.
- Poszłam odprowadzić Rodrigo, do dziadka - uśmiechnęła się - a potrzebujesz mnie do czegoś?
- Miałyśmy jechać do miasta. Zapomniałaś? - wytknęła jej z wyrzutem babcia.
- Jaaa? Oczywiście, że nieee - zaśmiała się Rose.
Babcia tylko pokiwała głową i dała jej znak, żeby wsiadła do auta. Sama zajęła miejsce po stronie kierowcy, pomału ruszając.
W niecały kwadrans dojechały na miejsce.
- Chodź. Zaczniemy od książek - powiedziała pani Smith wskazując na małą księgarnię. W środku było kilka osób, przeglądających lektury, leżące na półkach.
- Dzień dobry - przywitała się babcia ze sprzedawczynią, dając jej kartkę z nazwami książek.
W tym samym czasie Rose przeglądała dział ze starymi książkami. Jej wzrok przykuło obszerne tomisko, zatytułowane "Historia i mity wsi Angelovillagio i obrzeży".
- Gotowe - usłyszała za sobą głos nonny.
- Zaraz cię dogonię - powiedziała.
Kiedy babcia wyszła z księgarni, Rosalia pochwyciła książkę i udała się z nią do sprzedawczyni.
- Przepraszam czy mogłabym ją pożyczyć?
- Tak. Leży tu niewiadomo ile lat i się kurzy. Ale wreszcie się znalazła młoda osóbka, którą zainteresowała. Możesz ją trzymać, tak długo, ile chcesz.
- Naprawdę? - zawołała ucieszona - dziękuję!
Rose zastała babcię czekającą na nią w aucie. Bez zbędnych pytań pojechały do domu.
- Zawołam cię na obiad - powiedziała babcia, kiedy dziewczyna wspinała się po schodach, do swego pokoju.
Znajdując się w swoim pokoju, usiadła na łóżku, otwierając nowo nabytą księgę.
Na początku, przewijała strony po kolei, aż natknęła się na coś dziwnego. Na pomnik Gabriela.
Zaciekawiona pochyliła się nad tekstem i zaczęła czytać, ledwo już widoczne, zdania.
"Pomnik Archanioła Gabriela.
Jest to anioł zbawienia, śmierci, zwiastowania, zmartwychwstania, miłosierdzia, kary i objawienia. Gabriel sprawuje władzę nad rajem, gdzie według mitu ma pilnować, by anioły z czarnymi skrzydłami, były posłuszne swemu Panu. Bogu.
Jedyny jego pomnik, wedle historii, znajduje się we wsi Angelovillaggo. Jednak ujrzeć go mogą ci, którzy są wybrani.
Został wybudowany przez upadłych, po tym jak kilka kropel jego łez spadło w miejsce gdzie
, w czasie wojny, zginął jego brat."
Na tym kończył się tekst.
- Ujrzą go tylko wybrani. Przecież to śmieszne. - myślała na głos - wiadomo, że nikt go nie znalazł, jak, naokoło niego wyrósł gęsty bór, do którego nikt nie wchodzi.
~~
- Wychodzisz gdzieś dzisiaj? - w czasie obiadu zapytał dziadek.
- Tak - odpowiedziała Rose, z ustami pełnymi jedzenia.
- Mogę wiedzieć o której? - wtrąciła się babcia.
- Piętnasta.
- Hmmm - dziadek zerknął w stronę zegara, wiszącego na ścianie - radzę ci się pośpieszyć. Jest już za dwadzieścia.
- Co?! Już?! - zawołała odsuwając się od stołu - potem dokończe - rzuciła przez ramię, wybiegając z pokoju.
Szybkim ruchem zgarnęła z szafy zwiewną spódniczkę i koszulkę na ramiączkach. Starała się w miarę szybko ubrać. Kiedy skończyła, udała się do łazienki umyć zęby.
Po niecałych dwóch minutach nachyliła się nad zlewem, by wypłukać resztki pasty.
- Tylko nie wracaj za późno - przy wyjściu złapała ją babcia.
- Postaram się - odpowiedziała Rose, zakładając buty.
~~
- Możesz coś z tym zrobić czy nie?! - krzyczała zdenerwowana dziewczyna na swojego chłopaka.
- Nie - odpowiedział spokojnie.
- Nienawidzę cię! - wykrzyknęła, czując jak łzy cisną jej się do oczu, pobiegła przed siebie.
Kiedy była już dostatecznie daleko, pozwoliła by łzy, wielkimi kroplami, stoczyły się jej z policzków.
Cichutko szlochając minęła trójkę, dobrze zbudowanych chłopaków.
Jeden z nich zaciągnął się powietrzem.
- Mmm czujecie to? - oblizał usta.
- Tak - odpowiedzieli jego przyjaciele.
- Już dawno tak słodkiego i młodego zapachu nie czułem - powiedział rozmarzonym głosem - jest moja!
Ruszyli za dziewczyną.
- Hej zaczekaj! - zawołał Alano.
Zdziwiona przystanęła oglądając się za siebie.
- Tak? - zapytała niepewnym głosem.
- Mamy do ciebie sprawę - powiedział z chytrym uśmieszkiem - jak masz na imię?
- Cecily.
- A więc Cecily musimy poważnie porozmawiać.
Chwilę później, leżała na trawie zwinięta w kłębek, a z jej nosa ciekła krew.
- I co? Zdecydowałaś już? - syknął Alano do jej ucha.
- Chyba mnie z kimś pomyliliście - zaszlochała, krztusząc się krwią.
Ale on pokręcił głową.
- Nie. Twój zapach wszystko mówi. To jak? Zgadzasz się, czy chcesz jeszcze pocierpieć?
- Chcecie mnie zabić? - w jej oczach widać było strach.
- Nawet gdybyśmy chcieli to nie mamy jak.
- Niech ci już złoży tą przysięgę, bo zimno się robi - warknął jasnowłosy.
Alano udawał, że się zastanawia.
- Hmmm tak, masz rację. - pokiwał znacząco głową - powtarzaj za mną - zwrócił się do dziewczyny.
- Ja Cecily Adams.
- Ja Cecily Adams - powtórzyła cichutko.
- Obiecuję służyć ci swoją duszą, swoim ciałem. W jeden wyjątkowy tydzień, każdego miesiąca. Za złamanie obietnicy, dobrowolnie poddam się karze śmierci.
Zszokowana dziewczyna, otworzyła szeroko oczy.
- Powtarzaj.
- Obiecuję ci służyć wiernie.... Za złamanie obietnicy, dobrowolnie poddam się karze śmierci.
- Dobra dziewczynka - Alano poklepał ją po głowie - za tydzień, o tej samej porze spotkamy się tutaj.
- Ale.. - jednak nie zdążyła nic powiedzieć, bo zniknęli.
Nagle poczuła jak ktoś ją podnosi. Obolała i zmęczona, wkrótce zemdlała.
~~
Rose czekała zniecierpliwiona pod wielkim dębem. Jednak James nie przychodził.
Łzy napłynęły jej do oczu.
Myślałam, że jestem dla niego ważna, myślała.
- Już jestem Aniele - usłyszała głos obok siebie.
Przestraszona podskoczyła.
- Przepraszam, że się spóźniłem, ale coś mnie zatrzymało - szepnął, spuszczając oczy w dół.
- W porządku - uśmiechnęła się blado, splatając ich dłonie razem.
- Przejdziemy się? - zaproponował James, ciągnąc Rose w stronę ścieżki.
- Mam do ciebie kilka pytań - zaczęła - tylko proszę o szczerą odpowiedź.
- Dobrze - niepewnie skinął głową.
- Pierwsze pytanie. Dlaczego nikt nie wie o istnieniu pomnika Gabriela.
James się momentalnie zatrzymał.
- Co?
- Odpowiedz.
- Widziałaś go? Kiedy? Jakim cudem?
- Oczywiście - wzruszyła ramionami - wiem o nim już od pięciu lat.
- To oznacza, że nadszedł czas.
- Czas? Na co?
- Na to, byś poznała prawdę.
Rysunek: https://m.ask.fm/Oliwkaaa0951
• Przepraszam, że tak długo. Mam nadzieję, że się w miarę podobało :) Zachęcam do wyrażania swoich opini w komentarzach. To zawsze motywuje :)