czwartek, 25 czerwca 2015

Rozdział 11

Szli w stronę parkingu, gdzie James rano zaparkował ścigacz. Już z daleka było widać, że coś jest nie tak.
- Skurwisyny - mruczał, przyglądając się przebitym oponom.
- Kto to mógł zrobić? - zapytała zszokowana Rose.
Nic nie odpowiedział. Wystraszona rozglądała się wokół. Nikogo nie było widać.
- Musimy iść na nogach - usłyszała.
- A co z motorem?
- Zadzwonię potem, do kogo trzeba.
- Jak wolisz - mruknęła pod nosem i ruszyli szosą w stronę rancza.
- Wiesz... Nie możemy się widywać - nagle odezwał się po drodze James.
- Słucham?
- Nie możemy się widywać. A przynajmniej przez jakiś czas. Przy mnie jesteś zagrożona.
- Ty chyba sobie ze mnie żartujesz - wyjąkała zszokowana Rose.
- Nie.
- Nie chcesz się już ze mną spotykać? Znudziłam ci się?
- Powiedziałem ci, że...
Gwałtownie mu przerwała.
- Twoje wymówki nie robią na mnie wielkiego wrażenia. Ruggero miał rację. Głupia byłam, że ci ufałam. - mówiąc to, skręciła w stronę lasu.
- Zaczekaj! - zawołał, chwytając ją za rękę
- Zostaw mnie - warknęła - pójdę sama.
Wyszarpnęła się z jego uścisku i wbiegła w głąb lasu. Po pewnym czasie zatrzymała się i rozejrzała wokół.
Kiedyś chodziła tędy na skróty, ale to było bardzo dawno.
- Chyba się zgubiłam - mruknęła do siebie - ale spokojnie Rose, dasz radę.
Wokół rosły stare, rozłożyste drzewa. Zasłaniały słońce. Przez nie było dość mroczno, kiedy patrzyła przed siebie, dostawała gęsiej skórki.
Zdawało jej się, że znalazła ścieżkę. Ostrożnym krokiem, zaczęła nią iść, uważając na walające się wszędzie suche gałęzie i wystające korzenie.
Po jej policzkach spływały łzy.
Zdążyła się w nim zakochać.
Tak. Zakochać.
Ale on wszystko musiał zjebać.
Cholerny dupek, bez uczuć.
Przypomniał się jej Ash.
Ten Ash.
Ash, którego kochała.
Myślała, że na zawsze będą razem.
Ale się mu znudziła.
Zdradził ją.
Zostawił dla pustej laski... jej... przyjaciółki.
Okazała się zwykłą szmatą, która starała się być blisko niej, ze względu na pieniądze.
Pamięta jak ich przyłapała.
Całowali się za szkołą.
Rose czekała na Asha przed wejściem. Jednak długo nie przychodził. Postanowiła, że pójdzie usiąść na ławkę, koło palarni.
Wtedy ich zobaczyła. Zaczął się tłumaczyć, że to nic takiego. Że to był przypadek. Ale dla niej wszystko było jasne.
"To koniec!" , wykrzyczała mu to prosto w twarz.
Obtarła łzy, wierzchem dłoni.
Od tamtego momentu starała się unikać chłopców. Udawało jej się to... aż do teraz.
Po raz drugi się zakochała i po raz drugi została zraniona.
Nagle rozległ się głośny trzask gałęzi.
Przestraszona przyśpieszyła.
Usłyszała kroki zmierzające wprost na nią.
Przypomniała sobie groźby, listy i nieznajomego w kapturze.
Nie był to dobry pomysł, by sama wchodziła do lasu.
Jest tu łatwym łupem.
Kroki były coraz głośniejsze.
Adrealina w jej żyłach podskoczyła.
Przygotowała się na najgorsze.
- Co ty tu robisz?
Zdziwiona odwróciła się w stronę, z której dochodził głos.
- Ruggero? - zapytała, szeroko otwierając oczy.
- Jak dobrze pamiętam, to tak mam na imie - delikatnie się zaśmiał.
- Ja... Hm... Można powiedzieć, że... się zgubiłam - powiedziała lekko zawstydzona.
- Nie ma sprawy. Znam ten las jak własną kieszeń - powiedział szeroko uśmiechnięty.
Rose zauważyła, że kiedy się uśmiecha, w jego policzkach tworzą się urocze dołeczki.
- A więc mogę liczyć na twoją pomoc?
- Jak mógłbym nie pomóc mojej nowej koleżance? - chwycił ją za rękę i zaczął prowadzić przez las.
- Mieszkasz na ranczu?
- Tak. Z kąd wiedziałeś?
Wzruszył ramionami.
- Lubię zgadywać.
Przechodząc koło drzew, dziewczyna czuła się coraz bardziej bezpieczna.
- Dziękuję - szepnęła.
- Nie masz za co.
- Owszem mam. Gdybyś się nie pojawił, nie wiadomo co by się mogło ze mną stać - zadrżała - jeszcze bym spotkała kogoś, nie miłego moim oczom.
Rugg ścisnął pocieszająco jej dłoń.
- Ale jestem ja i nie musisz się niczego bać przy mnie.
- Dziękuję - powtórzyła.

~~~

- Jestem ci bardzo wdzięczna, że pomogłeś mi wrócić do domu - zaczęła Rose, kiedy staneli przy drzwiach wejściowych.
- Przestań - przerwał jej - naprawdę to twoje dziękowanie robi się nudne.
Zaśmiali się.
- No ale co ja poradzę - rozłożyła bezradnie ręce.
- Usiądziesz jutro ze mną na niektórych lekcjach - zaproponował - no chyba, że twój chłopak będzie zazdrosny.
- On nie jest moim chłopakiem - zdenerwowana, prawie krzyknęła.
- Ej, przepraszam.
- Nie, nic się nie stało. To moja wina. I... - udała, że się zastanawia - myślę, że zasłużyłeś na to bym zaszczyciła cię moją obecnością.
- Zaszczyciła? - uniósł brwi.
- A co ty sobie wyobrażasz? Jestem ważną osobą i nie siadam z byle kim. - szeroko się uśmiechnęła.
- To jesteśmy umówieni - pokazał zęby, w szczerym uśmiechu - mam nadzieję, że się zaprzyjaźnimy.
- Możliwe... Jak się nie okażesz kolejnym palantem, to kto wie....
- Zobaczysz, jestem bardzo wzorowym obywatelem.
- Mam taką nadzieję.
- Muszę już iść - zrobił smutną minę - dasz sobie radę?
- Tak.
- Ale napewno? Jeszcze będę się martwić. Mam wyśmienity pomysł! Dasz mi swój numer telefonu?
- Dobrze - zgodziła się, zapisując się mu w kontaktach - ale jak będziesz już w domu, to do mnie napisz, dobrze?
- Dobrze - uśmiechnął się i ją przytulił - a więc do jutra.
- Do jutra - skinęła głową.

••••••

- Jocelyn! - kobieta usłyszała za sobą wołanie.
Odwróciła się i zobaczyła ciemnowłosą postać biegnącą wprost na nią.
- Izzy - powiedziała z ulgą - wreszcie jesteś. Bardzo długo cię nie było i zastanawiałam się, czy nic ci nie jest. I co powiedział?
Izz spóściła głowę.
- Coś bardzo niebezpiecznego się przy niej czai. Czeka, aż będzie sama - bezbronna.
- Nie możemy na to pozwolić! - wykrzyknęła zdenerwowana Jocelyn.
- Jutro idzie do szkoły. Być może tam go pozna. On zacznie pomału ją do siebie przekonywać. Będzie mu wierzyć, we wszystko co powie. Aż pewnego dnia... zrobi jej coś strasznego.
Kobieta skinęła głową.
- Dokończymy rozmowę wieczorem. Teraz... chcę być sama.
Udała się na spacer do parku. Chodziła między drzewami, wdychała rześkie powietrze.
Wspomnienia zaczęły wracać. Do oczu napłyneły jej łzy, które po chwili zaczęły spływać po policzkach.
Niegdyś była w ciąży.
Była najszczęśliwszą osobą, chodzącą po ziemi.
Do momentu narodzin dziecka.
Wtedy zjawili się Oni.
Demony, bezlitosne demony, które myślą tylko o sobie, są zachłanne, pazerne.
Siłą i podstępem, odebrały jej dziecko.
Córeczkę.
Cierpiała przez wiele lat.
Pewnego razu usłyszała plotki.
Plotki mówiące o kolejnej, upatrzonej przez nich, ofiarze.
Dziewczynka miała wtedy trzy latka.
Ból po swoim straconym dziecku,  był tak wielki, że postanowiła jej pomóc.
Wysłała do niej swoich ludzi, którzy ją uratowali.
Znaleźli jej nową rodzinę, nowy dom.
Od tamtej pory postanowiła ją pilnować, by nic jej się nie stało, chociaż wiedziała dobrze, że nikt nie zastąpi jej dziecka.
Delikatnie się uśmiechnęła.
Ciekawe jakby wyglądała teraz jej córeczka.
Westchnęła i zawróciła w stronę domu.
To będzie ciężka noc.

••••••

Jasno świecący księżyc wpadał przez okno, wprost na twarz dziewczyny.
Rose nie potrafiła zasnąć.
W jej głowie wciąż rozbrzmiewał głos Jamesa.
Bardzo się na nim zawiodła. Cieszyła się, że uratował ją od przysięgi, że ją pokochał, że traktował ją wyjątkowo. Jednak nie spodziewała się takiego obrotu sprawy.
Sądziła, że wreszcie ma kogoś, komu może zaufać, kogoś kto zawsze przy niej będzie.
Samotna łza spłyneła jej po policzku i skapnęła na koszulkę.
Tak bardzo by chciała by rodzice byli teraz przy niej. Nie ważne czy zastępczy czy prawdziwi.
Byli z nią kiedy ich potrzebowała.
To jest najważniejsze.
Troszczyli się o nią. Dbali.
Już dawno w sercu, wybaczyła im, że nie powiedzieli jej prawdy.
Przewróciła się na drugi bok.
Po paru minutach, zrezygnowana wstała z łóżka. Po cichu otworzyła drzwi i zeszła do kuchni.
Słyszała kiedyś, że chłodne mleko pomaga zasnąć.
Otworzyła lodówkę i pociągnęła łyk z kartonu.
Przyjemny chłód rozlał się po jej ciele.
Uśmiechnęła się z zadowoleniem i odstawiła je spowrotem do lodówki.
Przechodząc obok salonu, coś ją zaniepokoiło.
Dziadkowie zawsze zamykają na noc okno.
Tym razem było otwarte na całą szerokość.
Momentalnie zdrętwiała.
Poczuła się obserwowana.
Pomału odwróciła głowę w prawo.
Poczuła silne uderzenie i poleciała na ścianę.
Zakapturzona postać podniosła ją za szyję.
- Mm... Jaka świerza. Jaka młoda. - wysyczała, oblizując wargi - szkoda by było, gdyby się zmarnowała.
- K-kim jesteś? - wycharczała Rose, starając się złapać powietrze.
- Twoim koszmarem - wyszeptała jej do ucha.
Rosalia poczuła nie przyjemną woń.
Był to zapach, zmieszanej krwi z błotem.
Przed oczami zamajaczyły się jej maleńkie punkciki.
Coraz trudniej, było jej złapać oddech.
Nagle usłyszała jak ktoś woła:
- Rosie! To ty?
Tajemnicza postać, poluźniła uścisk.
- Tym razem masz szczęście - warknęła - jednak następnym razem nie będzie tak przyjemnie.
Dziewczyna upadła na podłogę.
Kątem oka zauwarzyła jak prześladowca wyskakuje przez okno, następnie była już tylko ciemność.

4 komentarze:

  1. Zostałaś nominowana do LBA. Gratuluję. Na tej stronie są szczegóły : http://jaceiclaryczylimiloscktorauskrzydla.blogspot.com/2015/07/lba-3.html

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekam na następny rozdział :**

    OdpowiedzUsuń
  3. Ej kiedy next? Bo zajebisty jest ^^

    OdpowiedzUsuń