piątek, 17 kwietnia 2015

Rozdział 5

James stał po środku lasu, opierając się o konar drzewa. Rozmyślał o Rosalie i o sobie. Gdyby nie ona, nie było by go tutaj, byłby szczęśliwy tam, z kąd pochodzi. Ale czy teraz nie jest szczęśliwy? Czy nie czuje się tutaj dobrze? Westchnął zrezygnowany. Dotknął delikatnie palcami pleców. Przez jego twarz przeleciał grymas bólu. Nie sądził, że to będzie tak boleć. "Ale było warto", pomyślał.
- Cieszę się, że już przyszedłem - usłyszał za sobą głos.
- Przyszedłem, jednak sprężaj się, bo mam ważniejsze sprawy na głowie- odpowiedział, nie odwracając się.
- Ważniejsze sprawy? Nie sądzę, aby było coś ważniejsze od twojego powrotu do domu.
- A jednak - warknął.
- Och James, nic się nie zmieniłeś.
- Czego chcesz?
- Powiedzieli, że możesz wrócić - chwila wahania - ale pod jednym warunkiem...
- Mów - zrezygnowany przeczesał palcami włosy.
- Umowa...
Zdenerwowany chłopak odwrócił się przodem i chwycił postać za ramiona.
- Umowa? Jaka umowa?! Już dawno, przecież została rozwiązana! O co im chodzi?!
- Musisz ją wypełnić, jeżeli chcesz wrócić.
••••
Gorąca woda, spływała pomału strumyczkami z pleców Rose. Wciąż rozmyślała nad propozycją Jamesa, a właściwie jego stwierdzeniem
- Przyjdź o drugiej do stadniny. - udawała jego głos - będę czekać.
Co za dureń, pomyślała, myśli że może mi rozkazywać? To się myli. Już ja mu pokażę.
Wyszła spod prysznica, opatulając się ręcznikiem. Poszła do swojego pokoju, rzucając się na łóżko. Po chwili usłyszała delikatne pukanie do drzwi. Usiadła poprawiając ręcznik.
- Proszę - zawołała.
Drzwi się pomału otworzyły i wszedł...
- James? Co ty tu robisz?
- Twoja babcia mnie wpóściła. Przyniosłem ci twoją branzoletkę. Musiała ci się odpiąć - nagle zauważył w czym siedzi Rose - Ale chyba się mnie spodziewałaś - powiedział z uśmiechem, lustrując ją od stóp do głów.
Dziewczyna momentalnie zrobiła się cała czerwona na twarzy. Podeszła do Jamesa i wyciągnęła rękę.
- Możesz mi już ją oddać? - zapytała rozdrażniona.
Jednak chłopak zaprzeczając pokręcił głową.
- Rozmyśliłem się - szepnął, pochylając się do jej ucha - oddam ci ją w nocy. Ale jak nie przyjdziesz to jej już nigdy nie dostaniesz - odsunął się od Rose wzruszając ramionami - to do zobaczenia.
- Co do..? - jednak nie zdążyła dokończyć, bo James trzasnął już za sobą drzwiami.
Podeszła do szafy, w myślach ciskając w niego wulgarnymi słowami. Nagle usłyszała za sobą cichy dźwięk, jakby ktoś odchrząknął.
- Czego znowu chcesz? - zapytała, myśląc że wrócił niebieskooki.
Jednak nikt jej nie odpowiedział. Poczuła za sobą czyjąś obecność. Pomału się odwróciła, gotowa do samoobrony. Nikogo nie zauważyła.
- Mogłabym przysiąc, że kogoś słyszałam - mruknęła do siebie.
Rozejrzała się po pokoju. Na łóżku zauważyła jakiś przedmiot. Nie pamiętała, by cokolwiek tam kładła. Niezdecydowanym krokiem podeszła do posłania. Leżał na nim srebno - czarny łańcuszek. Wzięła go do ręki i poczuła jak przez jej palce przechodzi rozkoszny dreszcz. Podeszła do lustra i przypięła go sobie na szyi. Tak ładnie wyglądał.
- Ale z kąd wziął się na moim łóżku? - chciała go ściągnąć, lecz coś w głowie jej podpowiedziało, by go zostawiła tam gdzie jest.
Wróciła do szafy, wyciągając zwiewną sukienkę. Jej ulubioną. Nagle doszło ją z dołu wołanie.
- Obiaaad!
Rose rozejrzała się ponownie po pokoju, sprawdzając czy nic nie przegapiła. Kiedy była stu procentowo pewna, że wszystko jest w porządku zeszła na posiłek, zabierając z szafki ściereczkę w którą zawinięty był lód. Dzięki niemu góz, który utworzył się na jej czole od dzisiejszego, bliższego poznania z grubą gałęzią, prawie stał się niewidoczny.
- Co na obiad? - zapytała, wchodząc do kuchni.
- Frittata patate - odpowiedziała babcia z uśmiechem.
W tym samym czasie wszedł do kuchni dziadek.
- Mmm jak cudownie pachnie - powiedział, całując panią Smith w policzek - Co dzisiaj robiłaś? - zwrócił się do Rose.
- Ja? Yhmm... czyściłam dzisiaj pożądnie Aramisa, a potem wyprowadziłam go na łąkę. I tak mi jakoś zleciało - skłamała na poczekaniu dziewczyna. Nie chciała by dziadkowie się dowiedzieli o wspólnej wycieczce z Jamesem. Zwłaszcza, że długo nie jeździła konno i byliby zniesmaczeni tym, że mogło jej się coś stać.
"Wiesz, że nie wolno tak kłamać Aniele?", usłyszała w głowie ten sam głos, co przed drzwiami, kiedy była jeszcze z Jamesem.
Zignorowała go i zaczęła pałaszować zapiekankę. Nagle poczuła jak coś ją pali w szyję. Zakrztusiła się i pobiegła do łazienki. Przed lustrem uniosła delikatnie łancuszek do góry. Widziała na swojej skórze czerwony, już znikający, jego odcisk.
- Chyba jestem nie normalna - powiedziała pod nosem. Opuszkami przejechała po znalezisku. W żadnym miejscu nie był chodź, ociupinkę cieplejszy. Wręcz przeciwnie. Był dziwnie chłodny. Pokręciła głową z niedowierzaniem i wróciła do kuchni by dokończyć obiad. Następnie usprawiedliwiła się dziadkom, że bardzo boli ją głowa i chce się położyć.
Niezauważona wymknęła się z domu i poszła w swoje ulubione miejsce. Niedaleko dróżki prowadzącej do miasteczka, znajdował się malutki gaj, w którym rosły same wierzby. Rose zawsze nazywała to miejscem gajem płaczącym, ponieważ owe wierzby nigdy nie były przez nikogo podcinane, więc gałązki i liście tych drzew dotykały ziemi. Nadawały temu miejscu niezwykłego uroku. Dziewczyna pomalutku i ostrożnie zaczęła wchodzić w głąb. Szukała pewnego miejsca. Po chwili zauważyła prześwity pomiędzy liśćmi. Przyśpieszyła kroku. W końcu wyszła na niewielką polanę, po środku której stał pomnik. Rose zbliżyła się do niego i przystanęła.
- Witaj Gabrielu - uśmiechnęła się - wreszcie wróciłam. Nie będziesz już tu sam stać.
Usadowiła się pod nim i oparła głowę o jego nogi.
Przymknęła oczy. Przypomniało się jej jak pierwszy raz go znalazła.
Było to niespełna pięć lat temu. Bawiła się ze znajomymi w chowanego. Nie wiedziała gdzie się schować, nagle jej wzrok przyciągnął ten gaj. Bez zastanowienia wbiegła do niego. Już bez tchu, znalazła się na Tej polanie. Zatrzymała się i rozejrzała dookoła. Zauważyła coś pośrodku. Ostrożnie podeszła. Okazało się, że był to pomnik mężczyzny w młodym wieku. Z pleców "wyrastały" mu ogromne skrzydła. Rose z wielkimi oczami patrzyła na znalezisko. Na samym dole była przybita złota tabliczka. Pochyliła się by lepiej widzieć.
"Archangeli Gabrielem", przeczytała na głos, Archanioł Gabriel?, zastanawiała się.
Mimo iż miała dopiero 12 lat, bardzo interesowała się językiem łacińskim, więc bez problemu przeczytała inskrypcję.
Od tamtego czasu, ilekroć była w odwiedzinach u dziadków odwiedzała to miejsce. Zapomniane i smutne.
- Już ciemno? - mruknęła do siebie, wstając i otrzepując się z ziemi.
- Muszę już iść - powiedziała do archanioła i pobiegła.
Jak na złość, w połowie drogi złapał ją deszcz. Przemoczona do suchej nitki weszła po cichu do domu. Modliła się w duchu, by dziadkowie jej nie przyłapali. Poczłapała po schodach do swego pokoju. Włosy zawinęła w ręcznik, a sukienkę powiesiła na wieszaku, zachaczając o barierkę łóżka, by wyschła.
W samej bieliźnie podeszła do okna. Pomału przestawało padać i zaczęło robić się duszno. Otworzyła okno na roścież i poszła wysuszyć włosy.
Kiedy wróciła, położyła się do łóżka, zasypiając.
••••
Pomału zaczęła otwierać oczy. Cały jej pokój tonął w ciemnościach. Sięgnęła po zegarek. Dochodziła druga. Zamrugała oczami i usiadła.
- Chyba czas się zbierać - mruknęła do siebie, zapalając małą lampkę.
Wstała z łóżka i założyła, suchą już, sukienkę. Przystanęła przy drzwiach i zaczęła nasłuchiwać. Nic. Więc na palcach wykradła się z pokoju i najciszej jak potrafiła, zeszła ze schodów. W przedpokoju założyła baleriny i wybiegła z domu.
Weszła do stajni rozglądając się.
- Raz, dwa, trzy, cztery - liczyła boksy idąc.
Zatrzymała się przy czwartym. Ze wstrzymanym oddechem weszła do środka. Jej oczy pomału zaczęły się przyzwyczajać do ciemności. Coraz więcej widziała.
Nagle poczuła czyjeś ręce na swojej talii i cichy szept.
- Już się niepokoiłem, że nie przyjdziesz - zamruczał James.
Rose odsunęła się od niego, przybliżając się do ściany.
- Czego chcesz? - zapytała, czując jak gorąco rozlewa się jej po całym ciele. Nagle szyja zaczęła ją piec. Z jej gardła rozległ się jęk bólu. Natychmiast James do niej podszedł dotykając jej łańcuszka. Cały ból momentalnie przeszedł.
- Jak to zrobiłeś? - szepneła.
- Widzę, że założyłaś mój łańcuszek - uśmiechnął się, lecz naraz jego twarz spoważniała - nigdy, ale to przenigdy go nie ściągaj. Dobrze?
Rosalia pokiwała głową, odsuwając się jeszcze bardziej od niego. Lecz James się przybliżył, przyciskając ją do ściany.
- Dlaczego uciekasz Aniele? - wymruczał w jej szyję.
Rose przebiegł przyjemny dreszcz. Zadowolony chłopak, chwycił jej twarz i musnął jej usta swoimi ustami. Jęknęła i przyciągnęła go bliżej siebie i zaczęła go całować bardzo namiętnie. Czuje jego ręce jak ześlizgują się z jej talii i lądują na pośladkach. Podnosi ją i przyciska do ściany. Nogi Rose owijają się wokół jego bioder.
- Rose?
- Mhmmm?
Muszę ci coś wyznać... Powiedzieć prawdę... - nagle ktoś mu przerywa.
- ... za każdego wezmę po trzy, cztery tysiące - rozlega się w całej stajni męski głos.
James z Rosalią sztywnieją. Chłopak pomału opuszcza dziewczynę na ziemię.
- Ten jest przepiękny. Duży, nieźle zbudowany i chyba arab, prawda?
- Tak. Nazywa się Aramis. Jest wart 4,5 tysiąca.
- Wszystkie konie, widzę bardzo zadbane. Przyjadę za tydzień z pieniędzmi i odrazu je z tąd zabiorę.
Rose napływają łzy do oczu. To nie może być prawda.

1 komentarz: