piątek, 26 lutego 2016

Rozdział 18

   Minęły dwa dni, od kąd Rose pojechała razem z Urielem, odnaleźć i uratować Jamesa. Od tego momentu dziadkowie ze zniecierpliwieniem czekali na jakikolwiek sygnał od ukochanej wnuczki.
Ze względu na wiek i łamanie w kościach pan Smith, nie mógł juz tyle pracować przy koniach. Zatrudnił więc do pomocy mężczyznę z wioski. Zajął się on pożądkowaniem i karmieniem.
   Był już pózny wieczór, na dworzu jedyną rzeczą, która dawała światło, był księżyc. Stajenny rzucił kupkę siana do ostatniego boksu. Następnie odłożył wszystko na miejsce, rozejrzał się wokół, czy wszytsko jest w porządku i wyszedł na mroźne powietrze. Kiedy wsiadał na rower, usłyszał głośny łoskot, dochodzący ze stajni. Zdziwiony zmarszczył brwi i poszedł się przekonać, czy wszystko jest w porządku. W środku panował półmrok.
- Halo! Jest tu kto? - zabrzmiał w ciemnościach jego głos.
Odpowiedziała mu tylko cisza, którą po chwili przerwał cichy szelest.
Barwin w pewnym momencie poczuł nagły strach. Jak każdy człowiek, którego większość życia upłynęła w samotności, nosił w sobie wiele skrywanych lęków.
   Pogwizdując nerwowo, mężczyzna zrobił w tył zwrot i skierował się to wyjścia. Przechodząc obok ciemnego przedsionka, usłyszał jakby ciche westchniennie.
- Jest tu kto? - powtórzył Barwin, starając się dostrzec cokolwiek, w tych egipskich ciemnościach.
Nic. Żadnej odpowiedzi. Żadnego ruchu.
Szybkim krokiem ruszył przed siebie. Po przejściu paru kroków, nagle podknął się o coś twardego. Stanął zmartwiały. W pierwszej chwili pomyślał, że wpadł na grabie, których wcześniej nie zdążył wynieść. Ale to nie były grabie. Jeśli pominąć uścisk dłoni na powitanie z panem Smithem, od wielu lat nie dotykał go żaden człowiek, teraz jednak stajenny nie miał wątpliwości, że czuje dotknięcie innej ludzkiej istoty. Ktoś oplótł go ramionami. Barwin usłyszał czyjś ciężki, przyśpieszony oddech.
   Gdy mężczyzna odzyskał przytomność, w ułamku sekundy zorientował się, że otacza go nieprzenikniony mrok, całkiem innego rodzaju niż przedtem. Nadal czuł cierpki odór końskiego łajna, lecz teraz o jego policzek ocierało się coś zimnego i wilgotnego. Po twarzy spływały mu strużki potu, które - dziwna rzecz - jakby pełzły od ust w stronę czoła. I było zimno. Bardzo zimno. Poczuł, że drży, i uświadomił sobie, iż jest nagi. Pomału zaczynało brakować mu tlenu.  Zacisnął kurczowo powieki, mając nadzieje, że jak je otworzy, to znajdzie się spowrotem w swoim mięciutkim fotelu i okaże się, że był to tylko zły sen. Otworzył oczy. Nic się nie zmieniło. Poczuł jak krew zaczyna odpływać mu z głowy. Zaczął się dusić.

                                                                   
                                                                         ★ ★ ★

   Po raz ostatni, omiotłam spojrzeniem mój pokój i z głośnym westchnieniem zakluczyłam drzwi.
Niecałe dwa dni temu udało mi się znaleźć mapę, która pozwoli nam odnaleźć Jamesa.
   Zarzuciłam plecak na ramię i zeszłam po schodach, gdzie Uriel miał przyszykować małe co nieco na drogę. Po cichu weszłam do kuchni, mając w planach nastraszyć chłopaka. Jednak widok jaki ujrzałam, zamurował mnie. Stał do mnie plecami, dłonie miał oparte na kancie blatu, a jego głowa ciężko zwisała. Przestraszona rzuciłam plecak na ziemię i najszybciej jak potrafiłam, podbiegłam do niego. Nie zareagował, kiedy znalazłam się tuż za nim. Oczy miał mocno zaciśnięta, jego usta tworzyły cieńką linię. Zauważyłam, że drży na całym ciele. Po jego karku spływały strużki potu, a skroń mocno pulsowała.
Nie miałam zielonego pojęcia co zrobić.
Zrezygnowana dotknęłam jego dłoni. Momentalnie spiał się na całym ciele i pomału otworzył oczy.
- Co się dzieje? - wyszeptałam, czując jak serce, miota mi się, niczym ptaszek w klatce.
Ciężko westchnął i pokręcił głową.
- Jest okej - starał się uśmiechnąć.
Jednak zamiast uśmiechu na jego twarzy, pojawił się grymas.
- Powiesz mi co się dzieje?
Spojrzał mi głęboko w oczy.
- Ktoś umarł.
Odetchnęłam z ulgą.
- Codziennie ktoś umiera.
- To nie była zwykła śmierć. Ktoś został w brutalny sposób zamordowany...
Wytrzeszczyłam na niego oczy.
- Ale kto? - wyjąkałam.
- Tego jeszcze nie wiem... - zawahał się - jego ciało znajdą na terenie należącym do twoich dziadków.
Poczułam jak do oczu napływają mi łzy. A jeśli to któreś z nich? Jednak Uriel  czytał mi w myślach.
- Twoja babcia i dziadek są bezpieczni. Nikt nie może im nic zrobić, ponieważ ich stróże rzuciły, na nich czar strzegący. Wydaje mi się, że ktoś próbuje nas nastraszyć. Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, w jak wielkim niebezpieczeństwie jesteś ty i twoja rodzina.
Pokiwałam potakująco głową, a w myślach dodałam "Ty także".
Odwrócił się do mnie tyłem i kończył pakowanie plecaka. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić.
   Beznamiętnie snułam się po domu, sprawdzając czy wszystko dokładnie pozamykałam. Ostatnim pomieszczeniem, jakie mi pozostało, była sypialnia rodziców. Otworzyłam ciężkie dębowe drzwi, które wydały delikatne skrzypienie. W środku panował półmrok. Podeszłam do wielkiego łoża z baldachimem i na nim usiadłam. Rozejrzałam się wokół. Mama uwielbiała stare meble i dekoracje. Tata godził się na taki wystrój, chociaż często bez przekonania. Spojrzałam w stronę starej, bardzo ozdobnej komody. Od czasu ich śmierci nikt nie otwierał szaf i półek. Wstałam i cichym krokiem do niej podeszłam. Otworzyłam pierwszą z brzegu szufladę. Idealnie poukładane ciuchy. Poniosła mnie ciekawość i zaczęłam przeglądać całą jej zawartość. Nagle z jednej z koszul wypadła niewielkich rozmiarów koperta. Schyliłam się i podniosłam ją z ziemi. Na wierzchu nie było rzadnego adresu. Zajrzałam do środka i wyjęłam poskładaną kartkę. Kiedy ją rozwinęłam, nagle zrobiło mi się słabo.

"Droga Amelio!
   Co u ciebie słychać, jak się masz? Czy z moją córką wszystko w porządku? Zdrowa jest? Napewno jest już bardzo duża. Bardzo chciałabym ją zobaczyć, chociaż wiem, że jest to niemożliwe.
   Za pięć miesięcy będziesz musiała jej wyjawić prawdę. Kim jest i co ją czeka w przyszłości, a za sześć stanie przed wielkim wyborem. Nikt nie może jej zmuszać kim ma zostać. Ani wy, ani państwo Smith. A zwłaszcza oni. Pan i pani Smith podjęli już decyzję i wybrali los upadłych aniołów, a szczególej - wilczych ludzi.
Jednak bardzo boję się o jej bezpieczeństwo. Demony będą próbowały jej przeszkodzić. W końcu jest jednym z bardzo nielicznych dzieci archanioła Gabriela. 
   Troszcie się i dbajcie o nią.
                                                                                                                    Wasza J.E."

W moich oczach pojawiły się łzy. A jednak znali moją biologiczną matkę i tuż pod moim nosem, z nią korespondowali. W pewnym momencie poczułam złość, która szybko minęła. W końcu próbowali mnie chronić, nie mogę mieć tego im za złe. 
Znalazłam jeszcze kilkanaście podobnych listów. W jednej z kopert znalazłam naszyjnik. Z załączonego do niego listu wynikało, że mam go dostać w dniu, kiedy poznam prawdę.
Podniosłam znalezisko do góry, by dokładnie mu się przyjrzeć.
   Zawieszka była niewielka. Przedstawiała ona złote serduszko, wysadzane szlachetnymi kamieniami. Pośrodku wygrawerowane były inicjały. R.E. Zawieszka zawieszona była na złotym, średniej długości łańcuszku.
   - Rose! Jesteś gotowa? - rozległ się głos Uriela.
- Już idę! - zawołałam, podchodząc do bogato zdobionego lustra.
Sprawnym ruchem założyłam znalezisko.
- No no. Całkiem niezłe.
Nagle zrobiło mi się przykro. Zawsze na szyi miałam łańcuszek od Jamesa, jednak kiedy go porwano, ten dziwnym przypadkiem zniknął.Miło poczuć znowu coś chłodnego na szyi.
   Zastałam Uriela przy drzwiach wejściowych. Zarzuciłam plecak na szyję, ubrałam buty i pierwsza wyszłam z domu. Stanęłam na chodniku i zaczekałam, aż chłopak zamknie drzwi.
   Kiedy uporał się z zamkiem, minął mnie bez słowa i ruszył przed siebie. Nie miałam ochoty wszczynać nowej kłótni, więc bez słowa poszłam za nim. Uszliśmy niewielki kawałek kiedy usłyszałam, jak ktoś woła mnie po imieniu.
Zdziwiona przystanęłam, odwracając się do tyłu. Jednak kiedy zobaczyłam, kto mnie woła, zrobiło mi się słabo.
- Wszystko w porządku? - zapytał Uriel.
- Nie - mruknęłam.
Chwilę później stał przedemną mój były chłopak i była przyjaciółka.
- Rosie! Wróciłaś do Waszyngtonu? - próbował mnie przytulić Ash, jednak zdecydownie zrobiłam krok w tył.
Wcale się nie zmieszał. Dupek.
- Nie - założyłam ręce na piersiach - jestem tu tylko przejazdem.
- Wielka szkoda - odezwała się przesłodzonym głosem Karolina.
- Bardzo - mruknęłam.
- A to sama jesteś? - zdziwił się chłopak, lecz nagle zobaczył stojącego za mną Uriela - a jednak nie.
Poczułam jak mój anioł stróż spiął mięśnie. Pewnie walczył sam ze sobą, żeby nie odpowiedzieć czegoś hamskiego.
- Ash jestem - nie dawał za wygraną mój były.
- Uriel - wycedził przez zęby.
- Miło się gada, ale śpieszy nam się - powiedziałam chwytając mojego towarzysza za rękę.
Wszyscy dziwnie się na mnie spojrzeli. Zwłaszcza Uriel. Jednak zignorowałam ich i pociągnęłam go za sobą, zostawiając tą dwójkę daleko za nami.
- Nie sądziłem, że spotkamy twojego byłego - przerwał ciszę chłopak.
- Skąd wiesz...
- Jestem twoim aniołem stróżem, zapomniałaś? - przerwał mi.
- No tak - mruknęłam - całe życie obserwowana.
Wesoło się zaśmiał i przeczesał palcami swoją blond grzywę.
- Pozer - warknęłam.
W odpowiedzi pokazał mi rząd równiutkich zębów, które wyszczerzył w uśmiechu. Prychnęłam pod nosem. Właśnie mijaliśmy biały Kapitol. Zapierał dech w piersi. Szłam z głową w górze, podziwiając kopułę i nagle poczułam mocne pociągnięcie za rękę. Skręciliśmy w jakąś uliczkę.
- Co jest?
- Ktoś cały czas za nami idzie. Chodź tędy. Może na chwilę go zgubimy.
Spojrzałam przed siebie. Niestety, ta droga ucieczki mnie nie zachwyciła. Wyglądała jak z amerykańskich filmów, gdzie gangsterzy atakowali przypadkowych przechodniów. Jednak Uriel nic sobie z tego nie robił. Ciężko westchnęłam i z duszą na ramieniu ruszyłam za nim. Po chwili usłyszałam za plecami tupot stóp. Ktoś biegł. I to szybko. Nagle poczułam jak ktoś obejmuje mnie za nogi. Na chwilę straciłam równowagę i się zachwiałam. Spojrzałam w dół. Stała tam mała dziewczynka, kurczowo trzymająca się moich nóg. Zmarszczyłam brwi. Mała się na mnie spojrzała, a mi zabrakło tchu z wrażenia. Jeszcze nigdy nie widziałam tak pięknego dziecka. Włosy miała niemal białe, porcelanową skórę, czerwone usteczka i błękitne oczy. Istny aniołek. Z zachwytu otworzyłam usta i przez chwilę nie wiedziałam co powiedzieć. Jednak zapomnienie odeszło tak szybko, jak się pojawiło.
- Hej, gdzie masz mamusię?
Nic mi nie odpowiedziała. Za to puściła moje nogi i odsunęła się kawałek.
- Co się dzieje? Zgubiłaś się? - nie dawałam za wygraną.
- Rose dlaczego nie idziesz?
Odwróciłam głowę w stronę Uriela.
- Ta mała jest tu całkiem sama. Nie możemy jej zostawić.
- Jaka mała? Ja tu widzę tylko ciebie, gadającą ze ścianą.
Zdziwiona spojrzałam w miejsce, gdzie przed chwilą stała dziewczynka. Uriel miał rację. Nikogo nie było.
- Ale, ale... ja nic nie rozumiem. Stała tu. Dobrze ją widziałam. Jeszcze wcześniej się do mnie przytulała.
Pokręcił ze zrezygnowaniem głową.
- Coś ci się musiało wydawać. Chodz idziemy - wyciągnął w moją stronę rękę.
Po chwili wahania, ujęłam ją.
- Gdzie dokładniej zmierzamy?
- Do miejsca, które pomoże nam się uzbroić.
Spojrzałam na niego, z nieskrywaną ciekawością. Jednak nie miał zamiaru nic więcej tłumaczyć. Musiałam się pogodzić z tym co wiem.
   Prawie całe życie mieszkałam w Waszyngtonie, jednak nigdy nie byłam w tej części miasta. Po obu stronach ulicy stały drewniane, walące się już domy. W oknach, pozbawionych szyb, powiewały gdzieniegdzie potargane firany. Muszę przyznać, że możnaby tu było nagrać dość straszny horror, bez efektów specjalnych.
   - Nikt tu nie mieszka, od czasu kiedy w 1865 roku, zakończyła się wojna secesyjna. To miejsce cieszy się złą sławą. Dużo upiorów i demonów znalazło sobie tu miejsce na odpoczynek.
Momentalnie mina mi zrzędła.
- Spokojnie. Nikt tu nie może nic nikomu zrobić, ponieważ na straży stoją anioły. Poprostu pilnują tu porządku.
- Teraz poczułam się, jakbym była w burdelu pełnym opryszczków, a przy wejściach stoją ochroniarze - zaśmialiśmy się głośno.
Doszliśmy do wielkiego cmentarza. Wokół walały się zniszczone nagrobki, gdzieniedzie można było się natknąć na urwaną, marmurową głowę lub rękę, jakiegoś posągu. Nocą musi tu być naprawdę przyjemnie, pomyślałam ironicznie.
Uriel skierował się w stronę wielkiego grobowca, który o dziwo, nie był dotknięty czasem. Tuż przy wejściu stały dwie czarne postacie z kapturami, zasłaniającymi twarze. Każda opierała się o długi miecz, wbity w ziemię. Muszę przyznać, wyglądały bardzo realistycznie.
   - I co teraz? - spytałam, rozglądając się dookoła.
- Teraz otworzymy wejście i wejdziemy do środka - wzruszył ramionami.
Otwierałam usta , by znów o coś zapytać, ale uciszył mnie machnięciem dłoni. Następnie sam podszedł do murowanych wrót i przejechał po nich palcem. Usłyszałam charakterystyczny dźwięk i wejście drgnęło.
- Na co jeszcze czekasz? Jestem silny, no ale są pewne granice...
Mruknął coś jeszcze pod nosem, ale nie zwróciłam na niego najmniejszej uwagi.
- Na trzy. Raz, dwa, trzy... pchaj!
Sapnęłam ciężko i całym ciężarem oparłam się o wrota. Po paru długich sekundach, otworzyły się na tyle szeroko, że zdołaliśmy się przez nie przecisnąć.
   W środku panował gęsty mrok, który chwilę potem rozpędziły płomyki ognia, wydobywające się z niewielkiej pochodni. Rozejrzałam się wokół. Wewnątrz było tylko jedno pomieszczenie. Ściany były idealnie gładkie i pokryte, zapewne kiedyś bardzo kolorowymi, freskami. W głębi pomieszczenia znajdowały się cztery nisze, na których leżały kamienne sarkofagi. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz, kiedy zorientowałam się, że znajduję się w jednym pomieszczeniu z trupami.
- To falsyfikaty - mruknął Uriel, przyglądając się uważnie posadzce.
- A ja myślałam...
- Wiem co myślałaś. Ale proszę cię, jeśli nic nie robisz, to przynajmniej nie zawracaj mi głowy, takimi pytaniami. Na to przyjdzie jeszcze czas. Gdzieś w odległej przyszłości.
Spaliłam buraka.
- Ale ja cię w cale nie pytałam...
Spojrzał na mnie spod byka.
- Nawet się nie odzywałam - dalej próbowałam jakoś to wyjaśnić.
Uniósł jedną brew.
- Nie patrz się już tak na mnie - warknęłam odwracając się do niego plecami.
Dupek, pomyślałam ze złością.
- Chyba się zaraz rozmyślę i cię tu zostawię, za takie słownictwo, moja droga panno.
Pacnęłam się w czoło. Jaka ja jestem głupia. Przecież on zna moje myśli.
- Zgadzam się z obiema rzeczami. A najbardziej z tą pierwszą. - uśmiechnął się złośliwie.
- Wynocha z mojej głowy!
- Dobra, dobra - z powrotem schylił się w stronę ziemi - ahh więc tu jesteś.
Zainteresowana odwróciłam się w stronę Uriela, który włożył palec w odpowiedni otwór i podważył skrytkę. Wyciągnął z otworu dużą drewnianą walizkę. Zamurowało mnie, kiedy zobaczyłam co jest w środku.
- Mogłabyś zamknąć te usta? Niezbyt smacznie to wygląda - mruknął podając mi do ręki długi sztylet.
- A to po co nam?
- No nie wiem. Może na demony? W końcu schodzimy do ich królestwa, a tam nie przywitają nas zbyt przyjaźnie. Zrozumiałaś czy mam to jakoś inaczej wytłumaczyć?
- Zrozumiałam - powiedziałam urażona.
- Cieszę się. Trzymaj jeszcze to - rzucił we mnie jakimś materiałem.
Była to ciemnozielona peleryna zapinana pod szyją złotą przypinką, przypominającą skrzydła.
- Jak to założę, to będę prawie jak Legolas - przewróciłam oczami - będzie brakować tylko spiczastych uszu.
Chcąc nie chcąc, Uriel głośno się zaśmiał.
- To ci się udało.
- A gdzie mam schować TO? - wskazałam na otrzymaną chwilę wcześniej broń.
- Masz - podał mi skórzane paski.
Spojrzałam na niego jak na idiotę.
Ciężko westchnął, wstał z ziemi i do mnie podszedł.
- Odwróć się.
Pomału i delikatnie zaczął mi je przypinać tak, że grubsze paski znajdowały się na boku, koło brzucha.
- Tu i tu wkłada się sztylety - zaczął mi tłumaczyć - a tu można włożyć coś większego.
Gdy skończył, włożył broń na miejsce i zarzucił mi pelerynę na ramiona, która sprawnie ukryła , niezbyt przyjazne dla oka bronie. Następnie sam zrobił to samo.
- Powinniśmy się już zbierać. Za niedługo się ściemni.
Skinęłam głową.
Szybkim ruchem Uriel odłożył wszystko na miejsce. Wyszliśmy na zewnątrz i wspólnymi siłami zamknęliśmy właz.
   Chłopak zaczął coś do mnie mówić, jednak moją uwagę przykuło co innego.
Kawałek od nas, przy wielkim nagrobku, stała dziewczynka, która zatrzymała mnie dzisiaj w uliczce. Jej postać wyróżniała biała sukieneczka, którą miała na sobie. Na tle szarych nagrobków wyglądała naprawdę niesamowicie.
   Stała i patrzyła prosto na mnie. Po chwili uniosła rączkę i wskazała na mnie palcem. Coś mówiła. Nie zdążyłam się uważnie przysłuchać, ponieważ poczułam mocne uderzenie w bok i upadłam na ziemię. Obok mnie przeleciało coś srebrnego i ugodziło stojącą dziewczynkę prosto w serce. Zdezorientowana, szybko podniosłam się na nogi i chciałam pobiec w jej kierunku, jednak czyjeś mocne ręce chwyciły mnie za ramiona, uniemożliwiając mi to.
- Puść mnie! Puszczaj! Ona umiera - krzyczałam.
- Uspokój się - usłyszałam cichy szept Uriela.
Opadłam na kolana i ukryłam twarz w dłoniach.
- Zabiłeś ją - zaszlochałam.
- To nie było prawdziwe dziecko. Był to zmiennokształtny. To właśnie jego obecność wyczułem przy Kapitolu. Wysłał go zapewne Finnick. Próbował teraz cię zaczarować, a potem przekupić, byś przeszła na ich stronę.
Uniosłam delikatnie głowę.
- Naprawdę?
- Tak. No weź się w garść i przestań się mazgaić.
Podał mi rękę i pomógł wstać.
   Idąc w stronę wyjścia mijaliśmy leżące tam ciało. Chwilę przy nim przystanęliśmy. Spojrzałam zdziwiona na chłopaka, który pochylił się nad ciałem i szybkim ruchem wyciągnął z niego, niewielkich rozmiarów, nóż. Obejrzał go dokładnie, a krew wytarł o białą sukienkę. Zostawił on na niej kilka długich śladów czerwonej mazi. Patrzyłam na to wszystko z obrzydzeniem. W tym momencie zaczęłam żałować, że jestem potomkiem archanioła.