czwartek, 26 listopada 2015

Rozdział 15

Zdecydowanie za dużo ostatnio mdleję, stwierdziłam w myślach popijając gorące mleko.
Kiedy dziadkowie znaleźli mnie leżącą bez czucia na ziemi, nieźle się wystraszyli. Na ich szczęście, szybko odzyskałam przytomność, lecz kiedy znowu byłam bliska płaczu, powiedziałam im co widziałam za oknem. Dziadek podszedł do niego i uważnie je obejrzał. Powiedział, że nic nie ma na szybie i na pewno ze zmęczenia, tylko mi się to wydawało. Dla świętego spokoju pokiwałam potakująco głową, lecz ja wiedziałam swoje.
- Rosie przyszedł jakiś chłopak - powiedziała babcia wchodząc do pokoju - mówiłam mu, że źle się czujesz, ale on nie słuchał. Powiedział, że natychmiast musi się z tobą zobaczyć.
- Niech wejdzie - powiedziałam - to mój przyjaciel.
Babcia westchnęła ciężko i wyszła.
Usiadłam prosto poprawiając włosy. Pewnie Ruggero wpadł mnie odwiedzić. Po chwili usłyszałam delikatne pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedziałam, wysilając się na przyjazny uśmiech.
Niestety. Myliłam się.
- Yhmm hej - nie wiedziałam jak zareagować.
W odpowiedzi usłyszałam lekko zachrypnięty śmiech.
- Nie obraziłbym się, gdybyś powiedziała 'dziękuję'.
Spłonęłam rumieńcem.
- Dziękuję - szepnełam, spuszczając oczy w dół.
Nastała chwila ciszy.
- O czym chciałeś porozmawiać?
- Myślę, że wiesz. - zawahał się - doszłem do wniosku, że powinnaś poznać prawdę, na temat tego co stało się z Jamesem.
Na chwilę przerwał, by się zastanowić. Po chwili ciągnął dalej.
- On nie był taki od początku, więc nie miej mu tego za złe, co się z nim stało. Zawsze mówił ci prawdę. No prawie zawsze. Starał się dbać o twoje bezpieczeństwo, mimo iż wiedział, że jeśli to będzie robił, będzie zagrożony.
- Co miałeś na myśli, mówiąc, że nie zawsze był ze mną szczery? - przerwałam mu.
- Nie był on twoim aniołem stróżem.
- A więc wszystko co mówił, że jestem córką Gabriela, że jestem wybrana, to to też były kłamstwa?
- Nie, to była prawda.
Pokiwałam głową, starając sobie wszystko poukładać.
- Mów dalej - zachęciłam go.
- Odkąd się urodziłaś, byłaś i jesteś w wielkim niebezpieczeństwie. James opowiadał ci historię czarnych aniołów, ich strącenia i zakazu zbliżania się do ludzi, pod względem fizycznym. Ale czy wiesz, że na dzieci aniołów i archanioła Gabriela, polują demony. Zostały one "wynajęte" przez archaniołów, którym nie podoba się, że człowiek może stać się kimś innym, kimś takim jak oni. Demony niestety nie same, zauważyły jak przy tobie kręci się James. Poczekały, aż będzie odpowiednia chwila i go złapały. Aktualnie w jego ciele nie ma jego duszy. Siedzi tam jeden z łowców, czekając do twojej godziny wyboru.
- Skoro czeka, by przeszkodzić w ceremoni, to dlaczego teraz mnie atakuje? I kim jest ten jego "Pan".
- Według niego jest to zabawne, że napędza ci niezłego stracha. Ale do ceremoni nie może ci niczego zrobić. Pan, hmm myślałem, że więcej już o nim nie usłyszę - zmartwił się.
- A więc? Co z nim jest nie tak?
- Pan, a raczej Finnick, był twoim poprzednikiem. Pamiętam jaki był dumny, kiedy odkrył, że ma anioła stróża, że jest synem archanioła. Lecz najgorsze zaczęło się parę dni, przed jego wyborem, kim chce zostać.
- Nefilim lub upadłym. - szepnęłam.
- Tak. Wtedy pojawił się jeden z demonów. Zaprzyjaźnił się z Finnickiem, a następnie przeciągnął go na swoją stronę, wmawiając mu, że jego ojciec, Gabriel, nie kocha go i mu na nim nie zależy. Przed nim niby miał dużo dzieci, wszystkich ignorował i miał w nosie. Kolejny bachor nie jest mu do szczęścia potrzebny. Chłopak wpadł w szał. Za namową demona zabił, swojego anioła i udał się do krainy cieni, by rządzić nad wszystkimi złema duchami. Nie słyszałem potem nic o nim. Aż do teraz. Mam za zadanie pilnować cię, by nie stała ci się żadna krzywda.
- Czy możesz mi powiedzieć kto jest moim aniołem stróżem?
- Tego sama się w końcu domyślisz i myślę, że nie będziesz z tego zadowolona.
Wstałam i ostrożnym krokiem podeszłam do niego. Starałam się wychwycić jego oczy, na które padał cień kaptura.
- Pokaż mi kim jesteś - szepnęłam błagalnie.
Zdziwony moją śmiałością cofnął się parę kroków wstecz.
- Proszę...
Z westchnieniem sięgnął po kaptur. Ściągając go, odsłaniał po kolei swoje jasne, blond włosy, orzechowe oczy i wąskie usta. Na sam widok serce zabiło mi mocniej.
- To ty?
Kpiąco się uśmiechnął.
- Jak widzisz.
Nagle poczułam, że wszystko jeszcze może się ułożyć, że on da radę mi pomóc.
- Miło się gadało, ale mała muszę już iść. Nie musisz mnie odprowadzać.
- Hej - uśmiechnęłam się ciepło - dziękuję ci za wszystko.
Miał już wyjść, kiedy nagle coś mu się przypomniało.
- Jakby co to jutro jest szkoła. Radzę ci iść i się niczego nie bój. Będę przy tobie. Tylko... lepiej żeby relacja, jaka jest między nami, się nie zmieniła - uśmiechnął się przepraszająco.
- Jak sobie życzysz - szepnełam.
Przez okno patrzyłam jak odchodzi,  z powrotem zakładając kaptur na głowę. Oparłam głowę o szybę wpatrując się tępo w niebo. Kolejne tajemnice, kłamstwa. Ciężko je poukładać w głowie, w logiczną całość. Zacisnęłam dłonie w pięści. Muszę pomóc Jamesowi, za wszelką cenę. Przymknęłam oczy, czując łzy pod powiekami. Do mojej ceremoni pozostał mi miesiąc. Mam czas, by się jakoś zorganizować. Ale nie pójdę sama. Pomoże mi w tym jasnowłosy. W końcu od tego jest, by mi pomagać, prawda?
~~~
Z ciężkim sercem siedziałam na przedostatniej lekcji. W końcu zabrzmiał dźwięk dzwonka. Zaczęłam pakować książki do plecaka. Kątem zauważyłam Uriela, który szybkim ruchem wszystko zgarnął i zmierzał, w kierunku drzwi. Obrzucił mnie szybkim spojrzeniem i uśmiechnął się kpiąco.
- Gotowa? - zapytał Ruggero, stając przed moją ławką.
- Prawie - mruknęłam.
W głowie miałam ułożony już plan.
- Muszę do toalety. Nie musisz na mnie czekać - powiedziałam do przyjaciela, kiedy szliśmy pod salę z angielskiego.
Skręciłam w stronę łazienek i poczekałam, aż się oddali. Następnie szybkim krokiem, ruszyłam na poszukiwanie wczorajszego gościa.
Przed salą gimnastyczną stał Uriel i rozmawiał z jakimiś dziewczynami z równoległych klas. Momentalnie usta zacisnęłam w cienką linię i podniosłam dumnie podbródek.
- Kogo ja widzę - zaśmiał się ironicznie.
- Musimy pogadać - warknęłam, a po chwili dodałam - w cztery oczy.
- Przepraszam drogie panie - zwrócił się do dziewczyn - ale ta mała osóbka chce ze mną porozmawiać, w cztery oczy.
Kilka osób zachichotało, na co ja rzuciłam im mordercze spojrzenie.
Odeszliśmy parę kroków.
- Słucham - powiedział, zakładając ręce na piersi.
- Dużo myślałam o tym, co mi wczoraj powiedziałeś. Nie pozwolę, by Jamesowi się coś stało. Muszę dostać się do siedziby Finnicka i...
- ...i nie wyjść z tamtąd żywa? - przerwał mi.
- Nie. Porozmawiam z nim. Może jakoś przemówię mu do rozsądku.
- Nie rozumiesz? To właśnie jego plan. Chce byś wpadła w jego sidła. Nie pozwolę ci, zbliżyć się chodźby na krok do niego.
- Nie pytam cię o pozwolenie. Poprostu tam pójdę, a ty razem ze mną.
- Niby dlaczego mam ci pomóc? - uniósł do góry brwi.
- Bo sam mówiłeś, że będziesz pilnować, by nic mi się nie stało, i... - zawahałam się - przecież nie znam drogi.
Uriel parsknął na to śmiechem.
- Czyli nic nie mogę zrobić, by cię oddalić od tego zamiaru?
- Nie.
Westchnął ciężko.
- Nie miej mi za złe, jeżeli się to nie uda. To misja samobójcza.
Delikatnie się uśmiechnęłam.
- Wiem.



Szybki, krótki rozdział. Dość sporo osób zadawało mi pytania na asku, kiedy następny rozdział. Więc się spiłam i coś tam napisałam. Bądźcie cierpliwi :) następny będzie dopiero za dwa tygodnie ;)

piątek, 20 listopada 2015

Rozdział 14

Ze specjalną dedykacją dla wszystkich czytelników i Madzi. Dziękuję wam, że poświęcacie trochę swojego czasu, aby przeczytać moje wypociny. Jesteście kochani :*



Nie był to jednak James jakiego znałam.
Jego twarz była strasznie zniekształcona. Oczy były mroczne - nie było widać tęczówek ani białek. Poprostu były czarne. Jakby ktoś wstrzyknął w nie atrament. Usta zaciśnięte tak mocno, że tworzyły ledwo widoczną linię.
Z niemałym zdziwieniem na twarzy odprowadziłam go wzrokiem.
Wtedy on się odwrócił i przeszył mnie spojrzeniem. A kiedy zobaczył, że go obserwuję, jak gdyby nigdy nic uśmiechnął się, ukazując rząd równiutkich białych zębów.
Poczułam wtedy jak nieprzyjemny dreszcz przebiegł przez moje ciało.
Co się z nim stało? Wyglądał jak... sama nie wiem. Jak jakiś nawiedzony. Czy to możliwe, że może mieć coś wspólnego z pożarem?
- Widziałaś Jamesa? - zapytał, jak gdyby nigdy nic Uriel.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
- Tak - odpowiedziałam, badawczo mu się przyglądając.
Ten jednak nic nie odpowiedział tylko pokiwał głową i zapatrzył się przed siebie.
- Mam dziwne wrażenie, że nikt go nie widział - powiedziałam po chwili ciszy.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Gdyby ktoś go jeszcze zobaczył, na pewno by zareagował. Przecież widziałeś jego... - zawachałam się - oczy.
- Niestety.
- Nie zdziwiło cię to?
Przez chwilę jakby się zamyślił.
- Widziałem go już takiego - wyszeptał - zaledwie parę dni temu.
Nagle podskoczył jak oparzony.
- Sory mała. Muszę już iść bo za chwilę przyjdzie tu twój kochaś.
- Rugg? On jest moim przyjacielem. Jako jedyny pozostał przy mnie, kiedy James mnie zranił.
- Nie ważne. Nie mów nikomu o naszej rozmowie, kapujesz? - spojrzał na mnie poważnym wzrokiem.
Pokiwałam potakująco głową.
Patrzyłam jak się oddala.
Jego ruchy były pełne gracji, jakbym to już gdzieś, kiedyś widziała. Mimo, że od początku bardzo mnie denerwował, teraz musiałam przyznać, że po naszej rozmowie lekko zmieniłam do niego swoje nastawienie. Ale tylko trochę.
Kątem oka zauważyłam idącego w moją stronę Ruggera. Z kąd Uriel wiedział, że on przyjdzie?
- Hej. Jak się czujesz? - zapytał mnie.
- W miarę - uśmiechnęłam się delikatnie.
- Czego chciał od ciebie Uriel?
- Nic - odrzekłam, nie patrząc na przyjaciela - spytałam się go tylko, która jest godzina.
- No nie wiem - zmartwił się - wyglądałaś na lekko przestraszoną.
- Zdawało ci się - pokręciłam głową.
- Za dużo się mną przejmujesz - dodałam, wtulając się w jego tors.
Rugg tylko prychnął pod nosem i mnie objął.
Po pewnym czasie głos na boisku szkolnym, zabrał dyrektor.
- Przez dzisiejszy pożar, jesteście zwolnieni z reszty lekcji. Idźcie do domu. Na stronie szkoły napiszemy czy wszystko będzie w porządku, byście mogli przyjść jutro normalnie na lekcje.
Przez tłum uczniów przeszedł szum zadowolenia. Następnie wszyscy zaczęli zmierzać w stronę wyjścia.
- Heeej! - usłyszałam głośne wołanie za sobą.
Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam jak w moją stronę biegnie Katie, wymachując rękoma.
Ciężko westchnęłam. Jakoś nie miałam ochoty na pogaduchy.
- Cześć złotko - powitała mnie całusem w policzek - mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia.
- Hm?
- W sobotę organizuję imprezę u mnie w domu - zaćwierkała podniecona - zaprosiłam prawie całą szkołę, a ty musisz przyjść, bo mi i Alice będzie bardzo przykro. Będzie jedzonko i nawet coś mocniejszego do picia się skołuje - mrugnęła do mnie - co ty na to?
- Muszę się jeszcze zastanowić.
- Proszę! Nie rób nam tego! Nasze trio musi być w całości.
Delikatnie się zaśmiałam.
- Och Kate. Ty nie odpuścisz, prawda?
- Prawda! - Zawołała z triumfalnym uśmiechem na twarzy.
- Dobra! Ja muszę lecieć, poinformować jeszcze kilku innych znajomych. Buzi - pomachała mi na pożegnanie i pobiegła przed siebie.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową. Ona chyba się nigdy nie zmieni.
W drodze na farmę, byłam całkowicie pochłonięta swoimi myślami. Na chwilę przed wejściem do domu, zawahałam się. Musiałam odwiedzić kogoś, u kogo naprawdę dawno, nie byłam.
Pewnym krokiem weszłam do ciemnego, pachnącego słomą budynku. Z radością zaciągnęłam się powietrzem. Tego właśnie mi brakowało. Zdrowego powietrza i niemałego relaksu.
Aramis drzemał w kącie swojego boksu. Przez chwilę, poprostu stałam i się mu przyglądałam. Pomyślałam sobie, że on jest naprawdę szczęśliwy. Żadnych zmartwień, problemów. Ma ludzi, którzy się o niego troszczą, karmią go, poją, czeszą. Czasami chciałabym być jakimś zwierzęciem. Udałam się do siodlarni po ogłowie dla Miśka. Miałam w planach jazdę na oklep - bez siodła.
Delikatnie otworzyłam boks, budząc go jednocześnie. Zadowolony pomachał głową i zarżał.
- Miło cię widzieć - powiedziałam, wtulając się w jego szyję.
Po niecałych pięciu minutach wyszliśmy z stajni i udaliśmy się, na znajdującą się niedaleko, małą halkę. Kiedy znaleźliśmy się w środku, szybkim ruchem wskoczyłam na jego grzbiet. Zaczęliśmy od małej rozgrzewki, potem przeszliśmy do galopów i skoków przez przeszkody. Zdążyłam na moment zapomnieć o dzisiejszym wydarzeniu, kiedy nagle rozległ się głos klaskania. Z wielkim przerażeniem zauważyłam stojącego przy drzwiach Jamesa. Wyglądał prawie  jak zawsze. Idealne rysy twarzy, delikatny uśmiech, jednak oczy pozostały czarne. Wzdrygnęłam się ze wstrętem, zatrzymując konia.
- Czego chcesz? - zapytałam niepewnym głosem.
- Porozmawiać - odparł, mrużąc powieki.
- Nie mamy o czym - warknęłam wściekła - możesz sobie już iść.
Zeskoczyłam z Aramisa i trzymając za wodze skierowałam w stronę wyjścia.
- Oj nie ładnie, nie ładnie - pokręcił głową, udając zasmuconego - musimy sobie kilka rzeczy wyjaśnić.
Starałam się nie zwracać na niego uwagi. Szerokim łukiem go mineliśmy i ruszyliśmy w stronę stajni. Nagle poczułam jak łapie mnie za ramię.
- A ty dokąd? - syknął - powiedziałem, że musimy porozmawiać i porozmawiamy.
- Nie zmusisz mnie do tego - warknęłam, wyszarpując się z jego silnego uścisku - puszczaj!
Jednak on nie słuchał. Po chwili coś huknęło, a James na chwilę zniknął mi z oczu. Po czasie go zobaczyłam. Szarpiącego się po ziemi z moim wybawicielem. Z moim wybawicielem w głębokim kapturze.
- Uciekaj do domu! - krzyknął w moją stronę, dobrze znany mi, ochrypły głos.
Nie kazałam sobie dwa razy powtarzać.
Pobiegłam odprowadzić Aramisa do boksu, następnie sama biegiem pokonałam trasę dzielącą mnie od domu. Kiedy drzwi się za mną zamknęły, mogłam odetchnąć pełną piersią. W przedpokoju przeczesałam palcami włosy, wzięłam kilka oddechów i udałam się przywitać z dziadkami.
- Cześć kochanie - uśmiechnęła się ciepło nonna.
- Hej - starałam się wymusić, na mojej twarzy, przyjazny uśmiech.
- Coś się stało? - zapytał dziadek, widząc moją niewyraźną minę.
Przecząco pokręciłam głową.
- Nic poważnego. Ktoś podpalił szkołę i dyrektor odesłał wszystkich do domu.
- To dla ciebie nic poważnego? - zawołałq babcia, z szeroko otwartymi oczami z przerażenia - dobrze, że nic ci się nie stało.
Wzruszyłam ramionami.
- Było, minęło. Co się stało, już się nie odstanie. Jest coś na obiad?
- Zapiekanka ziemniaczana. Idź umyj ręce, a ja ci ją podgrzeję.
Kiedy znalazłam się w łazience nachyliłam się nad zlewem by przepłukać twarz. Sięgnełam po ręcznik, a kiedy się wyprostowałam zobaczyłam coś w odbiciu lustrzanym, czego nigdy nie zapomnę. Za oknem stał James. Wyglądał jak rano. Wskazywał na mnie palcem i coś mówił, jednak kiedy zauważył, że nie reaguję zaczął pisać czymś czerwonym po szybie.
"Nie ukryjesz się.
Wszędzie cię znajdę.
Nie znajdziesz pomocy.
Pan nie może się ciebie już doczekać".
Nagle czerwona maź zaczęła spływać kroplami.
Była to krew.
Mój wrzask słychać było w całym domu. Usłyszałam szybkie kroki i otwierające się drzwi. Jednak ja zobaczyłam już tylko ciemność.