wtorek, 26 maja 2015

Rozdział 8

.Słowa - "wierzę ci", mają głęboki sens.
Bo "wierzę ci" to już połowa "ufam ci".
A zaufanie, jest to najpiękniejszy prezent jaki można otrzymać.
Jednak zaufanie jest bardzo silną więzią.
Nie próbuj jej przerywać.
Bo już nigdy jej nie zaznasz.

Tik tak, Tik tak - w całym pomieszczeniu rozbrzmiewało głośne tykanie zegara.
Ciemnowłosa postać siedziała przy ogromnym, kamiennym kominku, grzejąc sobie ręce.
Kiedy zrobiło jej się przyjemnie ciepło, rozejrzała się po komnacie.
Było to okrągłe, ciemne pomieszczenie w którym, znajdowały się wysokie, pełne starych ksiąg, półki. Pośrodku, stał okrągły stół, naokoło którego ustawione były drewniane, z wysokim oparciem krzesła.
Ona zaś siedziała w głębokim fotelu i czekała na gospodarza.
Po chwili usłyszała kroki, które z każdą sekundą były coraz głośniejsze.
- A więc Izzy, co cię do mnie sprowadza? - podskoczyła przestraszona.
- Witaj Hektorze - powiedziała wstając - niedługo wybiją jej siedemnaste urodziny.
- Czego ode mnie oczekujesz?
- Będą na nią polować. Wiedzą dobrze, że jest bardzo silna. Jeżeli wybierze obojętnie którą stronę, będzie najpotężniejsza. Jej ojciec.... - urwała - .... dobrze wiesz kim był jej ojciec. Jeszcze nigdy się nie zdażyło, by dwie różne rasy miały wspólne dziecko.
- Mam zapewnić jej... ochronę?
- Tak. Dosyć jej już wymazywaliśmy pamięć. W końcu nadeszła chwila, by poznała calą prawdę.
- Muszę ci coś powiedzieć. Ona... ma towarzystwo.
Przez twarz Izzy przemknął strach.
- Niemożliwe. Niemożliwe by ją znaleźli.
- To jeden z czarnych. Wątpię by chciał ją skrzywdzić, jednak za nim ciągnie się cień. Złowrogi cień. Pragnie ją zniszczyć. Boi się jej.
Ciemnowłosa chwyciła za ramię Hektora.
- Nie możemy pozwolić, by coś jej się stało.
- Nie możemy - zgodził się.

~~

- Halo? - Rose odebrała telefon, zaspanym głosem.
Jednak po drugiej stronie nikt się nie odezwał. Zdenerwowana rzuciła telefon na kołdrę, wcześniej jednak wyłączając "tajemniczego" ktosia.
Zamierzała się jeszcze przespać, lecz naraz ponownie zadzwoniła jej komórka.
"Numer zastrzeżony", przeczytała.
- Słucham?! - powiedziała z naciskiem.
Nic. Cisza. Słyszała tylko miarowy oddech.
- To wcale nie jest zabawne - syknęła do telefonu - proszę przestać do mnie wydzwaniać i stroić sobie ze mnie żarty.
Jednak w odpowiedzi usłyszała tylko delikatne westchnienie.
- Zapamiętaj. Już czas. Już niedługo. Wszystko w swoim czasie. - usłyszała w słuchawce delikatny szept.
Rosalia momentalnie zdrętwiała.
Przypomniała jej się noc. Sen. List.
"Wszystko w swoim czasie." To zdanie trwało w jej głowie.
- C-co? - zająknęła się - nie wiem o czym pan mówi.
Jednak owa osoba już się wyłączyła.
Przestraszona bała się ruszyć z łóżka. Bała się iść do łazienki. Bała się każdego skrzypnięcia, wiatru. Bała się, że prześladowca może jej coś zrobić. Jej rodzinie.
Miała porozmawiać z Jamesem, ale teraz wydało jej się to mało ważne.
Nagle usłyszała ciche kroki. Zatrzymały się przed drzwiami do jej pokoju. Rose wstrzymała oddech.
Ktoś chwycił za klamkę i począł delikatnie otwierać drzwi.
- Już nie śpisz? - usłyszała głos dziadka.
Odetchnęła z ulgą.
- Nie.
- Za niecałą godzinę będzie u nas Rodrigo. Jeżeli chcesz go poznać, to bądź gotowa na dole za dwadzieścia minut.
- Dobrze - uśmiechnęła się blado.
- Rose, dobrze się czujesz? - przeszył ją przenikliwymwzrokiem.
- Tak - skłamała.
Poczekała, aż dziadek wyjdzie z pokoju. Wtedy dopiero wstała i podeszła do lustra. Rzeczywiście. Nie wyglądała najlepiej.
Sine, podkrążone oczy. Blada skóra i ... te włosy.
Jęknęła, starając się doprowadzić kołtuny do porządku. Jednak po pewnym czasie zrezygnowała. Postanowiła wziąć odprężający, gorący prysznic.
Wychodząc z łazienki owinęła się szczelnie grubym ręcznikiem. Stanęła pośrodku pokoju i zaczęła rozczesywać mokre włosy.
Nagle jej uwagę przykuła czerwona koperta, leżąca na komodzie.
Po chwili wahania, ostrożnym krokiem podeszła do niej, rozglądając się po wszystkich zakamarkach podejrzliwym wzrokiem.
Na wierzchu, drukowanymi literami, było wypisane jej imię.
Drżącymi ze strachu rękoma, otworzyła kopertę.
W środku była mała karteczka, na której drobnym druczkiem napisane było jedno zdanie.
"Spotkajmy się dziś o piętnastej, przy wielkim dębie".
Rose odetchnęła z ulgą.
To tylko list od Jamesa.
Od Jamesa?!
Dziewczyna na nowo się zestresowała.
Ale czego się spodziewała? W końcu kiedyś by nadszedł ten moment, kiedy będzie musiała z nim poważnie porozmawiać. Wytłumaczyć wszystko.
Z westchneniem wyciągnęła z szafy muślinową koszulkę na ramiączkach i dżinsowe spodenki.
Przebrana i umalowana zeszła na śniadanie. Jednak nikogo nie zastała w kuchni.
Postanowiła, że nie będzie czekać na babcię.
Zrobiła sobie, kanapki z serem żółtym, szczypiorkiem i pomidorem.
Po chwili usłyszała zajeżdżające pod dom auto. Szybko dokończyła resztki śniadania, naczynia wrzuciła do zlewu i pobiegła otworzyć drzwi.
Jej oczom ukazał się wysoki, ciemnooki mężczyzna, w średnim wieku.
- Dzień dobry Rose, czy zastałem dziadka?
- Tak. Zaraz go zawołam. Powinien być w garażu.
Idąc po dziadka, dziewczyna nagle zdała sobie z czegoś sprawę. Z kąd on znał jej imię? Ukradkiem obejrzała się za siebie.
Pessoa szedł za nią, rozglądając się wokół.
Szczerze mówiąc, nie zrobił na niej dobrego wrażenia.
- Dziadku! - zawołała, wchodząc do garażu - pan Rodrigo już przyjechał.
- Ach tak - uśmiechnął się do niej - możesz nas już zostawić. Musimy jeszcze porozmawiać o pewnych prywatntch sprawach.
Rosalie niezauważalnie skinęła głową i zaczęła się oddalać.
Przechodząc koło gościa, usłyszała szept.
- Uważaj z kim się spotykasz.
Zdziwiona, zamrugała oczami, na chwilę przystając.
- Słucham?
- Nic nie mówiłem - uśmiechnął się.
Zdezorientowana ruszyła w stronę domu. Już w oddali zobaczyła babcię opierającą się o framugę drzwi.
- Nareszcie jesteś - powiedziała, gdy zbliżyła się do niej.
- Poszłam odprowadzić Rodrigo, do dziadka - uśmiechnęła się - a potrzebujesz mnie do czegoś?
- Miałyśmy jechać do miasta. Zapomniałaś? - wytknęła jej z wyrzutem babcia.
- Jaaa? Oczywiście, że nieee - zaśmiała się Rose.
Babcia tylko pokiwała głową i dała jej znak, żeby wsiadła do auta. Sama zajęła miejsce po stronie kierowcy, pomału ruszając.
W niecały kwadrans dojechały na miejsce.
- Chodź. Zaczniemy od książek - powiedziała pani Smith wskazując na małą księgarnię. W środku było kilka osób, przeglądających lektury, leżące na półkach.
- Dzień dobry - przywitała się babcia ze sprzedawczynią, dając jej kartkę z nazwami książek.
W tym samym czasie Rose przeglądała dział ze starymi książkami. Jej wzrok przykuło obszerne tomisko, zatytułowane "Historia i mity wsi Angelovillagio i obrzeży".
- Gotowe - usłyszała za sobą głos nonny.
- Zaraz cię dogonię - powiedziała.
Kiedy babcia wyszła z księgarni, Rosalia pochwyciła książkę i udała się z nią do sprzedawczyni.
- Przepraszam czy mogłabym ją pożyczyć?
- Tak. Leży tu niewiadomo ile lat i się kurzy. Ale wreszcie się znalazła młoda osóbka, którą zainteresowała. Możesz ją trzymać, tak długo, ile chcesz.
- Naprawdę? - zawołała ucieszona - dziękuję!
Rose zastała babcię czekającą na nią w aucie. Bez zbędnych pytań pojechały do domu.
- Zawołam cię na obiad - powiedziała babcia, kiedy dziewczyna wspinała się po schodach, do swego pokoju.
Znajdując się w swoim pokoju, usiadła na łóżku, otwierając nowo nabytą księgę.
Na początku, przewijała strony po kolei, aż natknęła się na coś dziwnego. Na pomnik Gabriela.
Zaciekawiona pochyliła się nad tekstem i zaczęła czytać, ledwo już widoczne, zdania.
"Pomnik Archanioła Gabriela.
Jest to anioł zbawienia, śmierci, zwiastowania, zmartwychwstania, miłosierdzia, kary i  objawienia. Gabriel sprawuje władzę nad rajem, gdzie według mitu ma pilnować, by anioły z czarnymi skrzydłami, były posłuszne swemu Panu. Bogu.
Jedyny jego pomnik, wedle historii, znajduje się we wsi Angelovillaggo. Jednak ujrzeć go mogą ci, którzy są wybrani.
Został wybudowany przez upadłych, po tym jak kilka kropel jego łez spadło w miejsce gdzie 
, w czasie wojny, zginął  jego brat."
Na tym kończył się tekst.
- Ujrzą go tylko wybrani. Przecież to śmieszne. - myślała na głos - wiadomo, że nikt go nie znalazł, jak, naokoło niego wyrósł gęsty bór, do którego nikt nie wchodzi.

~~

- Wychodzisz gdzieś dzisiaj? - w czasie obiadu zapytał dziadek.
- Tak - odpowiedziała Rose, z ustami pełnymi jedzenia.
- Mogę wiedzieć o której? - wtrąciła się babcia.
- Piętnasta.
- Hmmm - dziadek zerknął w stronę zegara, wiszącego na ścianie - radzę ci się pośpieszyć. Jest już za dwadzieścia.
- Co?! Już?! - zawołała odsuwając się od stołu - potem dokończe - rzuciła przez ramię, wybiegając z pokoju.
Szybkim ruchem zgarnęła z szafy zwiewną spódniczkę i koszulkę na ramiączkach. Starała się w miarę szybko ubrać. Kiedy skończyła, udała się do łazienki umyć zęby.
Po niecałych dwóch minutach nachyliła się nad zlewem, by wypłukać resztki pasty.
- Tylko nie wracaj za późno - przy wyjściu złapała ją babcia.
- Postaram się - odpowiedziała Rose, zakładając buty.

~~

- Możesz coś z tym zrobić czy nie?! - krzyczała zdenerwowana dziewczyna na swojego chłopaka.
- Nie - odpowiedział spokojnie.
- Nienawidzę cię! - wykrzyknęła, czując jak łzy cisną jej się do oczu, pobiegła przed siebie.
Kiedy była już dostatecznie daleko, pozwoliła by łzy, wielkimi kroplami, stoczyły się jej z policzków.
Cichutko szlochając minęła trójkę, dobrze zbudowanych chłopaków.
Jeden z nich zaciągnął się powietrzem.
- Mmm czujecie to? - oblizał usta.
- Tak - odpowiedzieli jego przyjaciele.
- Już dawno tak słodkiego i młodego zapachu nie czułem - powiedział rozmarzonym głosem - jest moja!
Ruszyli za dziewczyną.
- Hej zaczekaj! - zawołał Alano.
Zdziwiona przystanęła oglądając się za siebie.
- Tak? - zapytała niepewnym głosem.
- Mamy do ciebie sprawę - powiedział z chytrym uśmieszkiem - jak masz na imię?
- Cecily.
- A więc Cecily musimy poważnie porozmawiać.
Chwilę później, leżała na trawie zwinięta w kłębek, a z jej nosa ciekła krew.
- I co? Zdecydowałaś już? - syknął Alano do jej ucha.
- Chyba mnie z kimś pomyliliście - zaszlochała, krztusząc się krwią.
Ale on pokręcił głową.
- Nie. Twój zapach wszystko mówi. To jak? Zgadzasz się, czy chcesz jeszcze pocierpieć?
- Chcecie mnie zabić? - w jej oczach widać było strach.
- Nawet gdybyśmy chcieli to nie mamy jak.
- Niech ci już złoży tą przysięgę, bo zimno się robi - warknął jasnowłosy.
Alano udawał, że się zastanawia.
- Hmmm tak, masz rację. - pokiwał znacząco głową - powtarzaj za mną - zwrócił się do dziewczyny.
- Ja Cecily Adams.
- Ja Cecily Adams - powtórzyła cichutko.
- Obiecuję służyć ci swoją duszą, swoim ciałem. W jeden wyjątkowy tydzień, każdego miesiąca. Za złamanie obietnicy, dobrowolnie poddam się karze śmierci.
Zszokowana dziewczyna, otworzyła szeroko oczy.
- Powtarzaj.
- Obiecuję ci służyć wiernie.... Za złamanie obietnicy, dobrowolnie poddam się karze śmierci.
- Dobra dziewczynka - Alano poklepał ją po głowie - za tydzień, o tej samej porze spotkamy się tutaj.
- Ale.. - jednak nie zdążyła nic powiedzieć, bo zniknęli.
Nagle poczuła jak ktoś ją podnosi. Obolała i zmęczona, wkrótce zemdlała.

~~

Rose czekała zniecierpliwiona pod wielkim dębem. Jednak James nie przychodził.
Łzy napłynęły jej do oczu.
Myślałam, że jestem dla niego ważna, myślała.
- Już jestem Aniele - usłyszała głos obok siebie.
Przestraszona podskoczyła.
- Przepraszam, że się spóźniłem, ale coś mnie zatrzymało - szepnął, spuszczając oczy w dół.
- W porządku - uśmiechnęła się blado, splatając ich dłonie razem.
- Przejdziemy się? - zaproponował James, ciągnąc Rose w stronę ścieżki.
- Mam do ciebie kilka pytań - zaczęła - tylko proszę o szczerą odpowiedź.
- Dobrze - niepewnie skinął głową.
- Pierwsze pytanie. Dlaczego nikt nie wie o istnieniu pomnika Gabriela.
James się momentalnie zatrzymał.
- Co?
- Odpowiedz.
- Widziałaś go? Kiedy? Jakim cudem?
- Oczywiście - wzruszyła ramionami - wiem o nim już od pięciu lat.
- To oznacza, że nadszedł czas.
- Czas? Na co?
- Na to, byś poznała prawdę.

Rysunek: https://m.ask.fm/Oliwkaaa0951



• Przepraszam, że tak długo. Mam nadzieję, że się w miarę podobało :) Zachęcam do wyrażania swoich opini w komentarzach. To zawsze motywuje :)

piątek, 15 maja 2015

Rozdział 7

Zapamiętaj tę chwilę,
złap w dłonie,
przyciśnij do piersi,
Ona zostanie na zawsze.
Kiedy smutki dopadną,
ty sięgniesz w głąb serca,
Wydobędziesz skrawki przeszłości.
Przypomnisz sobie.
Przeżyjesz od nowa.
Te momenty,
sukcesy,
wspomnienia.
Bo to one są warte odtworzenia.


Znajdowała się w środku lasu. Była przerażona, nie wiedziała skąd się tam wzięła. Daleko przed sobą usłyszała głośne wycie. Wilki...., przeleciało jej przez głowę. Szybko odwróciła się na pięcie i zaczęła uciekać. Słyszała odgłosy łap pędzących wprost na nią. Przerażona przedzierała się przez gęstwinę, czując jak smagnięcia gałęzi, ranią jej nogi. Wściekłe zwierzęta były coraz bliżej. Myślała, że to już koniec. Nagle wypadła na sporą polanę. Zauważyła kogoś stojącego w oddali, wyciągającego w jej stronę ręce. Z duszą na ramieniu, zaczęła podążać w jego stronę. Kiedy była dostatecznie blisko zauważyła kim była tajemnicza postać, a raczej... pomnik.
Pomnik we wzroście dorosłego mężczyzny, z poważną, ale młodą twarzą i... skrzydłami na plecach. Bez trudu go rozpoznała.
- Co ty tu robisz? - szepnęła i przez chwilę mu się przyglądała. Coś jej nie pasowało. Naraz z zamyślenia wyrwało ją donośne warczenie. Błyskawicznie się odwróciła i stanęła oko w oko z dziką bestią, która ani przez chwilę nie przypominała zwykłego wilka. Był przeogromny. Sięgał jej prawie do szyi. Przerażona wrzasnęła i skoczyła ku aniołowi.
- Gabrielu ratuj!!!!
Nagle jej ramię poczęło się dziwnie poruszać, a obraz zamazywać się. Nastała ciemność.
Rose z krzykiem usiadła na łóżku. Była cała mokra, a przez jej ciało przechodziły dreszcze.
- To był tylko sen, spokojnie - usłyszała szept w swoim uchu.
Jego głos podniósł ją na duchu, a po jej policzkach zaczęły spływać łzy.
- Ciii - uspokajał Rose James, biorąc ją w ramiona.
- Co ci się śniło? - zapytał łagodnie, kiedy się wyciszyła.
- Wilki... Ogromne wilki - pokręciła głową - goniły mnie po lesie, a ja uciekałam. Nagle wypadłam na polankę a tam zobaczyłam - chwila wahania - pomnik.
- Wiesz może co to był za pomnik?
- Nie - skłamała Rose.
James patrzył na nią, przenikliwym spojrzeniem. Czuła, że on wie, że nie powiedziała mu prawdy. Jednak coś jej podpowiadało by nie mówiła wszystkiego chłopakowi.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu.
- Rosie... ile masz lat?
- Aktualnie szesnaście, ale za miesiąc będę miała siedemnaście.
- Masz urodziny dwudziestego września? - szepnął.
- Tak - uśmiechnęła się blado - z kąd wiesz?
- Przeczucie - przez jego twarz przemknął ... strach?
- Chyba muszę się już zbierać - powiedziała Rosalia - nie chcę by Nonna się martwiła. Zresztą muszę z nimi... porozmawiać.
James kiwnął głową, wychodząc rzucił przez ramię:
- Będę czekać na dole. Tylko nie guzdraj się za długo.
Kiedy zamknął za sobą drzwi, Rose po raz ostatni powąchała jego pościel i ruszyła w stronę drzwi od łazienki. Przechodząc koło lustra przystanęła, unosząc brwi do góry. Dopiero teraz zauważyła w co jest ubrana.
Znikła jej kremowa sukienka, a na jej miejscu pojawiła się szeroka, męska koszulka z adidasa, sięgająca jej prawie do kolan.
- Czyżby mnie przebrał? - mruknęła sama do siebie.
Naraz do jej głowy wpadła pewna myś.
Dotykał mnie, przygryzła dolną wargę, a jeśli ściągnął mi też .... Nie zdążyła dokończyć myśli, ponieważ jej ręce powędrowały w stronę piersi. Odetchnęła z ulgą czując pod palcami, delikatny materiał biustonosza.
- A jednak - zaśmiała się do swojego odbicia w lustrze - marzenia pozostaną marzeniami.
I śmiejąc się z własnej głupoty, poszła do łazienki, gdzie znalazła poskładaną sukienkę.

~~

James czekając na Rose, oparł się o fotel i rozmyślał o jej śnie. A jeśli nadeszła pora? Jeżeli wkrótce przyjdą? Czy da radę ją ochronić? A jak wybierze złą drogę?
Westchnął. Sprawa nie wygląda śmiesznie. Może stary miał rację i jego przepowiednie są prawdziwe? Sam już nie wiedział w co ma wierzyć.
- A jeśli był to tylko sen? - szepnął do siebie - wiele nastolatek ma teraz tego, typu sny. Miała rację. Nie nadaję się na człowieka i chyba nigdy nim nie będę.
- Już jestem! - zawołała Rose.
Na dźwięk jej głosu, aż podskoczył.
- A więc chodźmy - powiedział odwracając się do niej.
Nagle zauważył, że coś jest nie tak.
- Nie sądziłem, że moja bluzka, aż tak ci się spodoba - zaśmiał się.
Dziewczyna nieśmiało się uśmiechnęła.
- Nie jesteś zły?
- Oczywiście, że nie. Chodźmy.
Kiedy wyszli przed dom, poprowadził ją w stronę garażu.
- Wow - powiedziała zaskoczona - niezłe cacka.
- Dzięki - powiedział podnosząc kącik ust do góry i przejechał palcami po włosach.
- Chyba dawno nie były używane, co? - zapytała przechodząc pomiędzy ścigaczami.
- Taa - mruknął - jakoś nie było okazji.
Kiedy Rose nacieszyła swoje oczy, James pozwolił jej wybrać model i kolor na którym pojadą.
Uśmiechnięta od ucha do ucha, spacerowała między maszynami, aż wreszcie jej wybór padł na na kolor żółty.
Zadowolona ze swego wyboru, podeszła do Jamesa by wziąć od niego biały kask.
- Dziękuję - powiedziała.
Chłopak wyprowadził motocykl na zewnątrz siadając z przodu. Tuż za nim usiadła Rosalie, chwytając go mocno w pasie. Po chwili ruszyli. Rose pierwszy raz jechała ścigaczem, z tak dużą prędkością. Nieraz miała ochotę zapiszczeć z radochy, jednak starała się od tego powstrzymywać. Kiedy dojechali pod dom jej dziadków, już świtało.
- Dziękuję - powiedziała ściągając z głowy kask i podając go Jamesowi.
- Nie masz za co dziękować. Cała przyjemność po mojej stronie - odpowiedział jej z uśmiechem - Myślę, że możesz go zatrzymać. Będzie ci jeszcze potrzebny
- Słucham? - uniosła brwi ze zdziwienia.
- Tak się składa, że będziemy chodzić razem do klasy - zaśmiał się James - A wątpię by ci się uśmiechało chodzić do miasteczka na nogach.
- Jeżeli mnie przyjmiesz pod swoje skrzydła to czemu nie. - udała powagę.
- Skrzydła? - zmarszczył brwi.
- No tak się mówi - roześmiała się szturchając go w ramię.
- Ahhh no tak.
- Niestety muszę już iść. Do zobaczenia - pomachała mu ręką i poszła.
- Do zobaczenia! - krzyknął za nią.

~~
- Nonna? - zapytała Rose wchodząc do salonu.
Było już samo południe.
- Tak kochanie?
- Widziałaś gdzieś dziadka?
- Z kimś rozmawia przez telefon - odpowiedziała jej spokojnym głosem babcia - czegoś potrzebujesz?
- Tak. Znaczy nie. Tak się zastanawiałam gdzie się podziewa, bo na obiedzie też go nie było.
- Załatwia swoje sprawy i powiedział, że nie ma czasu na jedzenie.
- Mhmmm - mruknęła bez przekonania dziewczyna.
- Co się dzieje kotku? Chcesz porozmawiać? - zapytała, jednocześnie wskazując na miejsce obok siebie.
Dziewczyna podeszła do babci i po chwili wahania usiadła. Chciała coś powiedzieć, ale zamiast tego wybuchła, niekontrolowanym płaczem.
- Słoneczko co się stało? - uniosła się lekko wystraszona babcia.
- Bo, bo... - jednak nie zdążyła dokończyć, bo do salonu wszedł dziadek wołając:
- Rosie, przynieś mi soku!
- Ryszardzie - warknęła pani Smith.
- Nic się nie stało babciu - powiedziała Rosalia, wstając. Otarła łzy wierzchem dłoni i wyszła z pokoju.
Kroki skierowała do swojego pokoju, w którym kiedy się znalazła, na nowo wybuchła płaczem.
Usłyszała delikatne pukanie.
Wytarła łzy koszulką.
- Proszę - zawołała cichutko.
Drzwi się otworzyły, a w nich stanął pan Smith.
- Rose, co się dzieje? - zapytał, zamykając za sobą drzwi.
Jednak dziewczyna nie odpowiedziała. Odwróciła głowę w stronę okna obserwując latające jaskółki.
- Rose?
- Jak możesz - wyszeptała - jak możesz zrobić coś takiego, mimo iż wiesz jak bardzo mnie to zrani.
- O co ci chodzi? - zapytał zdziwiony.
- Oh już nie udawaj. Dobrze wiem o twoich planach.
- A więc oświeć mnie. - dziadek założył ręce na piersiach.
- Słyszałam jak rozmawiałeś z obcym facetem. Jak obiecałeś mu sprzedaż koni. - odwróciła głowę, patrząc mu prosto w oczy - I o Aramisie.
Jednak pan Ryszard tylko się roześmiał, co jeszcze bardziej rozwścieczyło Rosalie.
- Aż tak to śmieszne tak? - warknęła.
- Nie wiem z kąd wiesz o rozmowie z panem Rodrigo Pessoą, ale wiedz, że nie sprzedaję mu koni.
- Ten Rodrigo? - aż zachłysnęła się powietrzem.
- Tak - uśmiechnął się dziadek, siadając obok niej.
- Ale ... jak nie o sprzedaż wam chodziło to o co?
- Pan Pessoa słyszał o naszej stadninie, jak ludzie chwalili nasze konie i postanowił je .... trenować!
- Nie wierzę!!! - wykrzyknęła Rose - Rodrigo Pessoa, wielokrotny mistrz świata, chce trenować nasze konie i na nich startować?!
- Dokładnie tak - uściskał wnuczkę i wstał - dzięki niemu będziemy mieli również więcej pieniędzy na utrzymywanie koni i stadniny.
- Przepraszam. Nie powinnam była tak na ciebie naskakiwać.
- Nic się nie stało. Sam na twoim miejscu nie zachowałbym się lepiej. Teraz muszę iść pomóc babci, pielić w ogródku - powiedział i wyszedł z pokoju.
Rose rzuciła się na łóżko czując jak radość rozrywa ją od środka. W głębi duszy przyznała, że ten dzień należy do udanych. Z szerokim uśmiechem na twarzy zeszła na dół. Nagle do jej uszu dobiegło głośne nawoływanie.
- Wołałaś? - zwróciła się do babci, wychodząc z domu.
- Tak. Chciałam ci tylko powiedzieć, że jutro pojedziesz z dziadkiem do miasta, by zakupić książki i zeszyty, będące ci potrzebne do szkoły.
- Tak szybko? - zdziwiła się dziewczyna.
Babcia spojrzała na nią z nad okularów.
- Za tydzień idziesz już do szkoły - zachichotała.
- Skoro muszę - mruknęła Rose idąc do stajni.
W środku powitało ją rżenie koni.
- Hej wszystkim! - zawołała.
Skierowała się wprost do boksu Miśka.
- Cześć kochanie - zamruczała - słyszałeś już kto będzie cię trenował?
W odpowiedzi usłyszała ciche parsknięcie.
- Dokładnie! Rodrigo Pessona! Będziesz sławny Misiu! - wykrzyknęła uradowana.
Ze swoim przyjacielem spędziła resztkę dnia i została by na noc, gdyby Nonna siłą jej nie zaprowadziła do domu.

~~

Las. Ciemny las. Wokół coraz więcej drzew. Skarżących się drzew. Nie wie w którą stronę ma iść. Wszędzie jest mroczno. Strasznie. Nagle pojawiają się  niebieskie ogniki. Są takie jasne. Piękne. Tworzą ścieżkę. Zaufać im? Sama nie wie. Daleko w tyle słyszy trzaski gałęzi. Trzaski, które nic dobrego nie wróżą. Postanawia zaryzykować. Rusza w stronę błękitnych ogników. Im dalej idzie, tym wyraźniej słyszy szepty. Szepty, nie miłe dla człowieka. Szepty, które budzą grozę. Zaczyna biec. Potyka się o korzenie, rani nogi. Ale to nic. Chce uciec. Jak najdalej. Boi się. Boi się lasu. Drzew. Cieni.
Naraz w oddali pojawia się światło. Światło, które daje nadzieję. Nadzieję na powrót do domu. Nadzieję na wolność. Nadzieję na życie. Przechodzi przez ostatnie, rzadziej rosnące drzewa. Znowu to samo. Ta sama polana. Ten sam pomnik. Ale nie. Chwileczkę. Czy on właśnie się poruszył?
Gabriel patrzył wprost na nią. Wyciągnął w jej stronę rękę. Rękę, która przypominała zwykłą, prawdziwą dłoń.
Speszona stoi nieruchomo. Jednak do rzeczywistości powraca. Powraca, kiedy słyszy coraz bliższe kroki. Ciężkie kroki.
Wystraszona rusza w stronę anioła. Anioła, który daje jej nadzieję. Anioła, który może jej pomóc. Jednak kiedy jest już dostatecznie blisko, On robi coś, czego nigdy by się nie spodziewała. Pada na kolana. Tak. Kłania się. Ale dlaczego? Czy to na pewno do niej?
Raczej tak. Rozgląda się wokół. Nikogo innego nie widzi.
Stoi wystraszona jak i zszokowana. Nie wie co ma czynić. Po chwili Gabriel wstaje. Coś do niej mówi. Jednak słowa, które wypowiada, nie są zrozumiałe.
Podchodzi do niej. Podchodzi z wielką gracją jak i wdziękiem. Chwyta ją za ramiona i odwraca w stronę, z której przyszła. Widok, który widzi, zapiera jej dech w piersiach.
Na polanę wychodzi mnóstwo niezwykłych wilków. Różnej maści, jak i wielkości. Za nimi podążają ludzie. Dziwnie ubrani, niezwykle piękni, ale ludzie. Ludzie, którzy poruszają się z wielką gracją. Jak Gabriel. Większość z nich trzyma pochodnie. Wchodzą i ustawiają się w pół okręgu. Klękają i zaczynają śpiewać. Śpiewać pieśni, których nie rozumie, ani nie zna.
Anioł zakłada na jej głowę wianek. Wianek zrobiony z róż. Niezwykłych róż. Do jej prawej ręki wsuwa czarne pióro. Zaś do lewej, ogromny wilczy kieł.
- Zrób z nich dobry użytek - szepcze.
- Jaki użytek? Co tu się dzieje?!
- Dowiesz się w swoim czasie. Wszystko w swoim czasie.
Obraz zaczyna jej się rozmazywać. W oddali słyszy ludzkie krzyki. Krzyki, których zlękną się najodważniejsi. Słyszy głośne wycie. Warczenie. Jęki. Lecz po chwili, zaczyna się to wszystko uspokajać. Nie widać, ani nie słychać już nic.

"Musisz wybrać drogę. Drogę, która cię poprowadzi". Cichy szept ją budzi. Rose jest cała mokra. Przez sen. Sen, który niemiłosiernie ją zmęczył.
Zaspana siada na łóżku i rozgląda się wokół. Cały pokój tonie w mroku, jedynie księżyc przebija się przez otwarte okno, a jego światło pada wprost na jej biurko.
Jednak dziewczyna wzrusza tylko ramionami i kładzie się ponownie. Na nowo sen zaczyna ją usypiać, lecz nagle wystraszona siada na łóżku.
Coś jest nie tak.
Patrzy na otwarte okno.
Nie pamiętam, żebym go otwierała , myśli.
Podchodzi do niego. Nagle na parapecie zauważa coś dziwnego.
- Co to ...? - bierze poskładaną kartkę do ręki.
Delikatnie ją otwiera. W środku starannym pismem są napisane tylko trzy wyrazy.
                             " W swoim czasie ".
Rose przykłada dłoń do ust by nie krzyknąć.
Czy ktoś sobie stroi z niej żarty?!
Wychyla się przez okno, jednak nikogo nie widać.
Stara się nasłuchiwać. Bez skutku.
Dotyka delikatnie łańcuszka i wzdycha.
- Gdyby James tu był, na pewno wymyśliłby rozsądne rozwiązanie.
Czarne pióro? Nagle przypomniał się jej urywek snu.
Na pewno nie był od żadnego ptaka. Był za duży. A więc, od jakiego zwierzęcia pochodził?
Zainteresowana odpaliła komputer.
Po piętnastu minutach poszukiwań, wreszcie na coś się natknęła.
- Kiedy Bóg wypędził z raju Adama i Ewę, kazał aniołom pilnować wrót, by żaden człowiek, nigdy już do niego nie wszedł. - czytała na głos - Jednak owe anioły były wyjątkowe. Stworzone wyłącznie do pilnowania ludzi i bram raju. Miały czarne skrzydła. Większość z nich była ciemnowłosa z jasnymi, błękitnymi oczami. Po pewnym czasie było ich na tyle dużo, że większość z nich opuściła raj i zeszła do ludzi, gdzie kobiety rodziły ich dzieci. Rozzłoszczony Bóg postanowił się na nich zemścić. Żywcem, kazał ich obedrzeć ze skrzydeł i wypędzić na ziemię, gdzie mieli cierpieć męki okrutne razem z ludźmi.
Opis wyglądu trochę przypomina Jamesa, zaśmiała się w duszy, lecz naraz spoważniała.
Trochę to śmieszne, ale czy ON może być aniołem strąconym z nieba? , gorączkowo rozmyślała, a jeżeli to prawda to można wyjaśnić dlaczego słyszałam jego głos w głowie!
Rose ciężko oddychała. Oparła delikatnie głowę o oparcie krzesła i wyobrażała sobie jak mógł wyglądać, ze skrzydłami.
- Muszę z nim jutro poważnie porozmawiać - powiedziała na głos.
Wyłączyła komputer i poszła się położyć.
- Jutro czeka mnie ciężki dzień - szepnęła do poduszki.


• Hej! :) Mam nadzięję, że się podobało! :') Czytajcie i komentujcie, chwalcie, krytykujcie, MOTYWUJCIE! :D
• Kolejny rozdział już niedługo! Oczekujcie! :'")

wtorek, 12 maja 2015

Rozdział 6

- Wszystkie konie, widzę bardzo zadbane. Przyjadę za tydzień z pieniędzmi i odrazu je z tąd zabiorę.
Rose napływają łzy do oczu. To nie może być prawda.
Słyszy coraz cichsze kroki, oddalające się w stronę domu i dopiero, kiedy całkiem cichną, opada bez czucia na ziemię.
~
- Aniele?
Słyszy nad sobą delikatny głos. Czuje jak łzy powracają, lecz mimo to nie otwiera oczu. Postanawia skupić się nad swoim położeniem. Czuje, że leży na czymś miękkim. Łóżko? Nie, raczej nie. Przecież pamięta dobrze, że była w stajni. Przejeżdża ręką, by wyczuć coś twardego, słomę. Jednak wokół jest miękko. Następnie zaczyna badać materiał, który ją okrywa. Jest delikatny i śliski. Czyżby satyna?
Jest już stu procentowo pewna, że nie jest ani w stadninie ani w boksie.
Nagle czuje na swoim policzku, czyjś nierówny oddech. Momentalnie sztywnieje. Po krótkim czasie postanawia otworzyć oczy. Jednak widzi tylko ciemnoś.
Jeszcze jest noc, myśli. Pomału odwraca głowę w prawą stronę i widzi parę jasnych oczu.
- Nareszcie się obudziłaś - szepnął chłopak.
- Gdzie ja jestem? - zapytała, równocześnie siadając.
- W pokoju, a dokładniej w łóżku - odpowiedział drwiącym głosem James.
- Bardzo śmieszne.
Rose pomału wstała, przytrzymując się materaca. Kiedy odzyskała równowagę podeszła do okna.
- Gdzie ja jestem?! - spytała ponownie krzyżując ręce na piersiach.
- U mnie w domu - mruknął pod nosem James.
Dziewczyna uniosła z niedowierzaniem brwi.
- Co-o? - lekko się zająknęła.
- Zemdlałaś i nie chciałem zostawić cię samej. - wzruszył ramionami.
Rose bez słowa, wyjrzała przez okno. Przypomniały jej się ostatnie chwile spędzone z Jamesem. Ich
wpierw delikatne pocałunki, z czasem robiące się coraz bardziej namiętne. Dotknęła językiem ust. Pamięta jak zaczęło im brakować tchu. Na to wspomnienie zrobiła się cała czerwona. W duchu dziękowała za to, że jest ciemno.
- O czym myślisz?
- O niczym ważnym - powiedziała, nie patrząc na niego.
Nagle zobaczyła jak coś lub ktoś, poruszyło się niedaleko domu. Zaciekawiona starała się najlepiej jak potrafiła wytężyć wzrok, by zobaczyć co to.
"Natychmiast odsuń się od okna" , usłyszała w głowie ostry głos. Znowu to samo, pomyślała, nadeszła pora by udać się do lekarza.
Nagle poczuła silne szarpnięcie do tyłu.
- Nie wychylaj się przez okno - syknął James.
- Co się dzieje - zduszonym głosem zapytała Rose.
- Zaczekaj tu i NIE wychodź do okna. - na słowo "nie" dał wielki nacisk.
Rosalia kiwnęła tylko głową i patrzyła jak chłopak wychodzi z pokoju. Stała tak jeszcze przez parę minut, aż w końcu wdrapała się na łóżko i zwinęła się w kłębek. Zastanawiała się kto to mógł być i dlaczego jakiś głos , chwilę przed tym nim niebieskooki chwycił ją za ramię, kazał jej odejść od okna.
Może James potrafi się porozumiewać telepatycznie, zaśmiała się sama ze swojego pomysłu, lecz naraz zesztywniała, a jeśli to prawda?

~~

James błyskawicznie zbiegł ze schodów i pognał na dwór. Już z daleka zobaczył ciemną postać. Chłopak zaklnął w duchu i ruszył w jej kierunku. Kiedy dzielił ich niecały metr usłyszał:
- Wreszcie przyszłeś. A już zaczynałam się niepokoić, że nie wyczułeś mojej obecności.
- Czego chcesz? - wysyczał przez zęby.
- Ja? Przyszłam się z tobą tylko zobaczyć.
- Nie pleć głupstw, gadaj szybko co chcesz powiedzieć i znikaj stąd.
- Jakiś ty niespokojny. Nie poznaję cię James. Kiedyś na wszystko miałeś czas, i dla mnie też.
- No cóż życie - powiedział z drwiącym uśmiechem - czas ucieka, a ludzie się zmieniają.
Postać pokręciła z niedowierzaniem głową.
- Ale ty nie jesteś człowiekiem. Nie masz prawa się zmieniać.
- Nie jestem już jednym z was. Spójrz! - odwrócił się do niej tyłem i uniósł koszulkę do góry - widzisz? To oznacza, że już do was nie należę! Jestem inny!
- Jak możesz.. Jak możesz nie tęsknić za domem?  - chwila wahania - to przez nią prawda? Nie rozumiem cię, powinieneś jej nienawidzić, to w końcu przez nią wypędzili cię! Wypełnij obietnicę i wróć.
- Nigdy. Obietnica dawno została rozwiązana, nie mam zamiaru wypełniać czegoś, co już dawno nie istnieje. - powiedział obojętnie James.
- Nie pozwolę byś tu został! Jeszcze tu wrócę i ci pomogę, czy tego chcesz czy nie! - wykrzyknęła postać, i pobiegła między drzewa.
- Ani się waż! - wykrzyknął rozwścieczony James, lecz po niej nie pozostał, żaden ślad.
Nagle zaczął się niepokoić. Znał ją i wiedział, że będzie dążyć do tego by wrócił. Chodźby miała przelać niewinną krew. Nagle przypomniał sobie o Rose, którą zostawił w swoim pokoju. Wiele negatywnych myśli przeleciało mu przez głowę. Mając złe przeczucia ruszył szybkim krokiem w stronę domu.
Kiedy znalazł się w holu zawołał:
- Aniele?! - jednak odpowiedziała mu tylko cisza. Najprędzej jak mógł, zaczął wchodzić po schodach.
- Rose?! - powtórzył wchodząc do pokoju.
Stanął w drzwiach i odetchnął z ulgą. Dziewczyna leżała na jego łóżku i spała. Uspokojony podszedł do niej i okrył ją kołdrą.
- Dobranoc - szepnął jej do ucha, a następnie pocałował w policzek.
Sam podszedł do fotela, zabierając ze sobą koc.



Odrazu przepraszam, że taki krótki ale natchnienie w końcu się ulotniło :) Ale tak czy siak mam nadzieję, że się podobało :') Następny rozdział dodam prawdopodobnie w przyszłym tygodniu :)